5 cze 2015

XXV

                Mai otworzyła oczy. Zerknęła na zegarek na stoliku nocnym. Czwarta. Zrezygnowana, usiadła i przeciągnęła się ignorując ból w plecach. Rany już dawno się zasklepiły, jednak skóra nadal była delikatna. Czarnowłosa wstała z łóżka i podeszła do szafy. Otworzyła drzwi na oścież i zaczęła szukać wzrokiem czegoś, co mogłaby na siebie włożyć. Wybrała czarną bluzkę z długim rękawem i czerwoną spódnicę. Do tego wyciągnęła ciemne getry i bieliznę. Zaczęła się ubierać. Jej myśli płynęły jednak daleko poza cztery ściany jej pokoju. Zastanawiała się nad przyszłymi wydarzeniami, nad tym, co się stało zaledwie dzień wcześniej i o tym, co ma zrobić z nieszczęsnym lokajem. Westchnęła.
                Ruszyła boso na dół, myśląc, jak to cicho zrobiło się w domu. Była to nieprzyjemna, przygnębiająca cisza. Dziewczyna rozglądała się smutna dookoła. Te ściany widziały już wiele, słyszały nie jeden krzyk, były światkami nie jednej katastrofy. Jednak nadal stały niewzruszone, witając swoimi jasnymi kolorami każdego przechodnia. Z nią było na odwrót. Im dalej w czas, tym coraz bardziej się zapadała. Nie przez to, co robiła, ile żyć odebrała. Wszystko przez to, co zapieczętowała w sobie podczas niewoli. Łańcuchy zardzewiały i zaczynały pękać, uwalniając jej największy strach.
                Zamyślona, o mało nie wpadła na lokaja. Stał u dołu schodów na parterze i przyglądał jej się zmartwiony. Coś ścisnęło ją w piersi. Odwróciła wzrok, nie chcąc na niego patrzeć. Trwali tak przez parę minut, czekając na ruch drugiej osoby.
                - Panienko…? – zaczął, ale widząc minę dziewczyny, urwał.
                W milczeniu wskazał jej ręką drzwi do jadalni. Śniadanie. Również bez słowa, Mai ruszyła w stronę pomieszczenia i nie czekając, aż kamerdyner otworzy jej drzwi, weszła do środka. Usiadła przy stole i nieprzytomnym wzrokiem zaczęła wpatrywać się w jedzenie. Były to ciasteczkowe płatki z kawałkami czekolady. Jej ulubione. Zwykle zjadłaby wszystko ze smakiem, teraz jednak nie mogła zmusić się, by choćby podnieść dłoń z uda.

                - Pani, co się dzieje? – spytał Sebastian, tym razem bardziej stanowczo.
                Ostatnio cały czas chodziła przygnębiona i taka… pusta. Sprawa z Luckiem lekko załagodziła sprawę, jednak ich kłótnia chyba jeszcze gorzej podziałała na już i tak niestabilny nastrój dziewczyny. Kiedy sprowadzało się to tylko do złego humoru, to nie miał prawa się wtrącać, dopóki sama do niego nie przyjdzie. Ale jeśli miała przez to zacząć nie jeść i pogrążać się coraz bardziej w depresji, to musiał działać.
                Jego pani pokręciła przecząco głową, nawet na niego nie spojrzawszy. Uklęknął i zirytowany powiedział:
                - Rozumiem, że jest panienka w nienajlepszym humorze i że obowiązki mogą przytłaczać, jednak nie mogę pozwolić, by panienka zaniedbała swoje i tak nie najlepsze zdrowie. Więc jeśli, pani, nie podniesie się pani, będę zmuszony wziąć sprawy w swoje ręce.
                Zerknęła na niego kątem oka. Milczała. W jej oczach pojawiło się coś niepokojącego, jednak nadal się nie ruszyła.
                Westchnął i sięgnął po łyżkę. Nabrał na nią trochę płatków z mlekiem i skierował ją do ust pani.
                - Proszę otworzyć usta.

                Była tak zaskoczona, że aż posłuchała. Powoli żuła chrupiące kawałki, przeszywając lokaja spojrzeniem. Jego twarz była niczym maska, jednak spojrzenie miał zacięte. Ledwo przełknęła to, co miała w ustach, a lokaj już podstawiał jej kolejną łyżkę pod nos.
                Gdy wyszła z szoku, podniosła ręce, powstrzymując go przed dalszym karmieniem.
                - Czemu to robisz? – spytała cicho.
                - Powiedziałem panience. Nie mam zamiaru pozwolić się panience zaniedbać ani zagłodzić.
                Dziewczyna zmarszczyła brwi.
                - Sebastian, czy ty się o mnie martwisz?
                Zawahał się, lecz po chwili odpowiedział:
                - Oczywiście. Jesteś moją drogą panią, a moim obowiązkiem jest dbanie o twoje zdrowie i samopoczucie. Zrobię wszystko, by poczuła się panienka lepiej.
                - Doprawdy? – mruknęła pod nosem, wyjmując łyżkę z dłoni kamerdynera.
                Zaczęła jeść, chcąc jak najszybciej skończyć tą rozmowę, jednak demon cały czas klęczał obok niej, wpatrując się intensywnie w jej twarz. Trwał w takiej pozycji, dopóki nie skończyła. Potem sięgnęła po leki i sok żurawinowy. Wypiła go duszkiem, wcześniej kładąc na języku dwie tabletki.  Pozostawiły nieprzyjemny, gorzki smak.
                - Zadowolony? – mruknęła, wpatrując się w pustą szklankę.
                - Nie. Co się z panienką dzieje? Jeśli mogę coś zrobić…
                - Nie, nie możesz. Po prostu mnie zostaw.
                - Obawiam się, że nie mogę tego zrobić – szepnął. Smutek w jego głosie sprawił, że spojrzała na niego.
                Ból malujący się na jego twarzy mówił aż za wiele. Mai oparła łokcie na kolanach i ukryła twarz w dłoniach.
                - Jest już za późno, prawda? – szepnęła.
                - Niestety. Przykro mi, ale nie mogę tego zmienić – powiedział szczerze.


                Mógł się ukrywać. Mógł udawać, zachowywać się tak jak powinien. Jednak oboje wiedzieli, że na dłuższą metę to nie zadziała. Jego sposób myślenia się zmienił i nie potrafił wrócić do stanu sprzed trzech lat. Poza tym, za każdym razem, kiedy widział, jaki ból sprawia dziewczynie, czuł się potwornie. Mimo że te emocje były dla niego nowe, pochłonęły go bez reszty. Nie mógł nic na to poradzić.

                Ale najgorsze ze wszystkiego była świadomość, że wszystko zniszczył. Ten zakłamany, lecz stabilny spokój w rezydencji, relacje i zaufanie jego pani. Zawiódł na całej linii. I musiał z tym żyć. Musiał dalej wypełniać swoje zadanie, a kiedy nadejdzie koniec jego służby, miał pozbawić Mai duszy, raz na zawsze wymazując jej istnienie ze wszechświata. Ta myśl sprawiała, że nie mógł się ruszyć.
               
                Skręcił w prawo. Zawoził dziewiętnastolatkę do biura. W aucie panowała niezdrowa, przytłaczająca cisza. Jednak żadne z nich nie odważyło się jej przełamać. Każda kolejna minuta sprawiała, że ciężar w piersi lokaja stawał się coraz cięższy. Cały czas jednak zachowywał kamienną twarz. Jak przystało na demona.
                Kiedy wyszła z auta i ruszyła do wejścia, nie odwróciła się ani razu. Unikała jego spojrzenia jak ognia. Sebastian westchnął i przyłożył czoło do kierownicy w bardzo ludzkim geście. Zbyt ludzkim. Jeszcze bardziej się zasępił.
                Co ja narobiłem?

                Dziewczyna otworzyła drzwi do biura i, tak jak oczekiwała, zastała Leo siedzącego na krześle. Przeglądał jakieś papiery, jednak na jej widok, poderwał głowę i uśmiechnął się szeroko.
                - Dzień dobry. Dawno cię tu nie było.
                - Wiem. Co tu masz?
                - Morderstwo. Chyba.
                Uniosła pytająco brew, wieszając płaszcz na wieszak.
                - Niedaleko autostrady M25, znaleziono na poboczu kobietę. Dwadzieścia pięć lat, zdrowa, spokojna, nie wadziła nikomu, lubiana przez wszystkich.
                - Jak widać, nie wszystkich – mruknęła Mai i usiadła przy biurku. – Do sedna, Leo.
                - Sekcja wykazała, że się utopiła, jednak w pobliżu nie było żadnej wody, nawet kałuży. Miała obtarcia na szyi, jednak nie wiadomo, czy zostawił je morderca, czy rana powstała wcześniej, przez przypadek. Nikt nie umiał tego wyjaśnić, więc sprawę wyznaczono tobie.
                - Rozumiem. Masz wyniki badań krwi i sekcji?
                - Tutaj – podał jej teczkę.
                Mai szybko przewertowała zawartość dokumentów i odrzuciła je na bok. Mężczyzna spojrzał na nią pytająco.
                - Nic przydatnego. Zacznijmy od mordercy.
                - Czemu? Powinniśmy najpierw…
                - Mówię, że nie da rady – przerwała mu. – Najpierw sprawca. Powiedz technikom, by sprawdzili dokładnie jej szyję i okolice ust.
                - Okej… - mruknął i wyszedł.
                Dziewczyna zapisała szybko parę zdań w notesie i wstała. Ruszyła w kierunku biura szefa wydziału. Zapukała cicho.
                - Proszę! – usłyszała odpowiedź.
                Bez słowa weszła i usiadła naprzeciwko mężczyzny, uprzednio zamykając za sobą drzwi.
                - Co cię do mnie sprowadza, panno Word?
                - Po zakończeniu sprawy domniemanego utopienia, odchodzę – powiedziała, hardo patrząc Johnsonowi w oczy.
                - A-ale. Proszę mi wybaczyć, ale nie mogę na to pozwolić – spoważniał. – Jesteś dla nas bardzo cennym nabytkiem i bardzo cenimy twoją pracę, dlatego nie pozwolę ci odejść.
                - Zrobię to za twoim przyzwoleniem lub bez niego. Jak nie po dobroci, to po złości – jej ton nabrał chłodnego wyrazu.
                - Spokojnie – uniósł ręce w obronnym geście. – Nie wiem, co tobą kieruje i szczerze, chyba bym wolał nie wiedzieć. Jednak zrozum mnie, Mai. Nie mogę ci pozwolić odejść!
                - Odejdę. A ty mnie nie zatrzymasz, chyba, że chcesz, bym wyjawiła policji twoją… mroczną tajemnicę – zawiesiła teatralnie głos, patrząc z satysfakcją jak twarz jej szefa blednie.
                - Skąd…?
                - Nieważne. Nie szukałam na ciebie haka, jeśli o to ci chodzi. Dowiedziałam się o tym przypadkiem. Jednak nie zawaham się wykorzystać tej informacji do swoich celów. Jeśli jednak nie odstawisz żadnego numer i mnie zostawisz w spokoju, pozwalając odejść, to zapomnę o wszystkim, co wiem.
                Zapadła cisza. Johnson łypał na nią spod byka, jednak nie ugięła się. Patrzyła mu wyzywająco w oczy, aż odwrócił wzrok. W końcu to zrobił.
                - Nie zapominaj, że my też jesteśmy glinami.
                Mai uśmiechnęła się drapieżnie, aż mężczyznę przeszył dreszcz. Wyglądała przerażająco.
                - Nie zapomniałam o tym, szefie i nie zamierzam. Wy jednak wiedzcie, że jestem kimś więcej niż nadinteligentną smarkulą i mogę o wiele więcej niż wam się wydaje. A nie cofnę się przed niczym, by osiągnąć swój cel.
                Po kolejnej minucie milczenia, wstała i ruszyła do drzwi. Zanim jednak wyszła, rzuciła:
                - Mam nadzieję, że się zrozumieliśmy, panie komendancie. A, i jeszcze jedno. Wielmożny pan Damien Carlsson, zginął w nieznanych okolicznościach. Moje… kondolencje.
                Wyszła, nie zauważywszy przerażenia malującego się na twarzy mężczyzny.
               
                Posiedziała w biurze jeszcze z godzinę, uzupełniając raporty poprzednich spraw. Potem jednak wzięła płaszcz i wyszła, chcąc jak najszybciej zakończyć wszystkie sprawy.
                Jej myśli przerwał głos Leo:
                - Już idziesz? – spytał.
                Smutna nuta w jego głosie zirytowała Mai. Jeszcze tego jej brakowało.
                - Tak – odparła sucho. – I najpewniej następnym razem jak tu wrócę, będę się pakować – burknęła, chcąc jak najszybciej zniknąć.
                - Co?! Czemu?
                - Odchodzę. Zaraz jak zamknę sprawę. A długo to nie potrwa. Nie gap się tak na mnie.
                - Ale, Mai… dlaczego?
                - Bo tak. – była coraz bardziej zła. Nie miała nastroju na kolejne podrywy.
                - Ale…
                - Żadnych ale, Leo. Odchodzę i tyle. I módl się, byś mnie więcej nie spotkał.
                - O czym ty gadasz?! Ja…
                - Nie kończ! – warknęła. Umilkł. – Nie kończ tego zdania. Wiedziałeś, że nic z tego nie będzie, a ja popracuję tu tylko tak długo, jak mi będzie wygodnie. A ostatnio przestało tak być. Męczy mnie to. Mam swoje sprawy do załatwienia, i radzę ci, nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy.     
                Nadal milczał. Miał minę zbitego dziecka. To sprawiło, że dziewczyna miała ochotę go uderzyć. Opanowała się jednak i spojrzała na niego lodowato.
                - Nigdy więcej mnie nie zobaczysz. Żyj własnym życiem – to mówiąc, odwróciła się i weszła do windy. Nie odwróciła się, dopóki drzwi się nie zamknęły. Nie chciała widzieć jego łez. Brzydziły ją.
               
                Była zła. Lokaj widział to na pierwszy rzut oka. Sposób w jaki marszczyła brwi, poprawiała torbę wychodząc z budynku. Coś wyraźnie ją rozzłościło, i choć postronny człowiek by tego nie zauważył, lokaj od razu to wyłapał. W milczeniu otworzył dziewczynie drzwi, a potem w milczeniu ruszył do domu.
                - Do Aarona – odezwała się nagle.
                Posłusznie, zamiast skręcić w lewo, na przedmieścia, pojechał w prawo, w kierunku niewielkiego osiedla.
                Po co chciała tam iść? Przecież miała już nigdy z nim nie rozmawiać. Nawet wychodziła z domu, kiedy ogrodnik miał przyjść, by zadbać o rośliny. Więc dlaczego kazała mu do niego jechać?
                Nie wypowiedział na głos żadnego z tych pytań. Ona jednak znała go za dobrze.
                - Chcę to skończyć. Raz na zawsze.
                Patrzyła w okno, nie okazując żadnego zainteresowania betonowymi widokami, oświetlonymi przez reflektory przejeżdżających samochodów.
                - Czy mogę spytać, czemu teraz panienka się za to zabiera?
                - Bo niedługo to wszystko się skończy, Sebastianie. Już niedługo.
                Przeraziły go te słowa. W takim stopniu, że o mało nie wjechał w tył pojazdu, który zahamował przed nimi. Zatrzymał się i spojrzał na Mai. Jej twarz była niczym maska, lecz oczy płonęły.
                - Pani, czy ty…

                - Tak. Wiem, gdzie są. Skończę to, co mam skończyć i ruszamy na bitwę – spojrzał na niego, a ten przeszywający wzrok wywołał u niego zimny dreszcz. – Idziemy po zemstę.     

~~*~~

                 Wybaczcie mi tak długą nieobecność :< Może się wymawiam, ale nieźle mnie rozlożyła i niedawno ruszyła się z łóżka, by coś napisać. 
                  Sam rozdział nie powala może długością, ale z pewnością jest tego więcej niż w poprzednich notkach. Mam nadzieję, że nie był nudny i przypadł Wam do gustu :) 
                  Liczę na komentarze i krytykę! x3 

Do napisania! 

5 komentarzy:

  1. Błędy masz na fejsie. Tak mi wygodnie, nie muszę wyrywać się z fabuły, a i szukanie po przeczytaniu jest mniej efektywne.
    Jezu, on ją kocha! Kurde, kocha ją i ja wiem, że z jednej strony to było oczywiste, a z drugiej to takie złe i w ogóle, ale on ją kocha, koniec lropka. Feelsy, lowam i wogle wszystko aawwww, jaram się <3
    I odchodzi. I wie i oesu. dibrze, że ostatnio mi powiedziałaś to, co mi powiedziałaś, bo po tym zdaniu, że wie, chyba bym płakać zaczęła TT_TT
    Nie mogę się doczekać następnego <3
    Kibicuję SebaxMai i nikt mi nie zabroni xD
    Loffki, pozderki i zdrowia, żebyś już więcej się tak paskudnie na długo nie rozkładała :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, cieszę się, że się podobało ^^ Chciałam w ten sposób nadrobić zaległości, jednak nie wiedziałam, czy jest ok x3
      A błędy co znalazłam, to popraswiłam (aż wstyd ;^;)

      I dziękuję! <3 Tobie również dużo weny, zdrowia i chęci!!( + powodzenia z licencjatem :P)

      Usuń
    2. Dzięki <3
      Licencjat musi poczekać, najpierw sesja, potem opko, a on dopiero na końcu xD

      Usuń
  2. Iiiii! <3 >0<
    Jejku! Cudne! Zwłaszcza Sebastian z głową na kierownicy xD
    Wiesz, ja chyba też mam pewną teorię...
    Ale zobaczymy xD
    To było treściwe! Ale pamiętaj, mój mózg pływa, więc moje myśli nie są składne ( jbc, muszę znów zacząć kopać bunkier, bo coś co wczoraj "ulepszy łam ", Wy mnie za to zabijecie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. xDDD Pożyjemy, zobaczymy. A Sebastian znajdzie Cię wszędzie!!

      Usuń