28 cze 2015

XXVII

                Była głupia. Przez to, że myślami odpłynęła daleko od rezydencji, straciła czujność i dotknęła blachy, przy wyciąganiu ciastek z piekarnika. Teraz stała przy zlewie i polewała bolące miejsce zimną wodą. Wyjęła na chwilę dłoń spod strumienia i przyjrzała się poparzeniu. Prawie cała  była intensywnie czerwona i zaczęły pojawiać się bąble. Zirytowana, znów wsadziła rękę pod kran. Westchnęła ciężko, znów powracając myślami do lokaja i swojego planu. W tej chwili wolała wyjść naprzeciw setce uzbrojonych facetów, niż znów stanąć oko w oko z demonem. Wiedziała, że nie byłaby w stanie się powstrzymać.
                Po kilku minutach, owinęła dłoń bawełnianą chustką i chciwym wzrokiem zerknęła na chłodzące się na stalowej kratce ciasteczka. Nie mogła się powstrzymać i chwyciła jedno. Zatopiła zęby w kruchym cieście, a gorąca marmolada wypełniła jej usta. Olejek miętowy idealnie zgrywał się ze słodką owocową nutą, dając wrażenie chłodu i świeżości. Wzięła kolejny kęs, przypominając sobie, jak robiła je z bratem.

                - Onii-chaaaan, co robisz? – spytała pięcioletnia dziewczynka. Miała na sobie czerwoną sukienkę, a włosy związane były w długi koński ogon. Trzy lata starszy od niej chłopak odwrócił się. Miał identyczne oczy jak dziewczyna, ale odcień jego skóry był trochę ciemniejszy. Na widok siostry, uśmiechnął się łobuzersko.
                - Ciasteczka. Mama mnie nauczyła. Chcesz mi pomóc?
                - Taak! – ucieszyła się dziewczynka.
                Zaciągnęła jedno z krzeseł obok taboretu brata i wspięła się na nie. Patrzyła z podziwem na równy rządek składników rozłożonych na blacie.
                - Najpierw mąka i masło! Będziemy je zgniatać!
                Wypieki na jego policzkach zdradzały, jak podekscytowany jest wizją uczenia siostry robienia słodkości. Dziewczynka wpatrywała się w chłopca. Był jej bohaterem. Dużym braciszkiem, który zawsze ją rozpieszczał.    

                Widziała dawną siebie, jak małymi rączkami zgniatała grudki ciasta, ten dramatyczny moment, kiedy transportowali blachę pełną cennych, bezkształtnych kulek do piekarnika i tę dumę, kiedy cali umorusani w mące biegli do rodziców, by spróbowali ich dzieła.
                Uśmiechnęła się lekko i sięgnęła po drugą sztukę. To jej brat wpadł na to, by dodać miętę. Wiedział, że ją uwielbia. Teraz rozkoszowała się smakiem dzieciństwa, pozwalając sobie na chwilę słabości.
               
                Nie wiedział, czemu tam wrócił. Coś sprawiło, że nogi same go poniosły w stronę kuchni. Nie chciał się zakradać. Ale kiedy zobaczył nostalgiczny uśmiech dziewczyny, jakby zamarł. Patrzył jak delikatny uśmiech na jej twarzy, rozświetla całe pomieszczenie. Ta scena przypominała mu obraz. Kompozycję powstałą w umyśle malarza, tylko po to, by zachwycać swoją prostotą i przeszywającym pięknem.
                Po chwili jednak wszystko znikło. Uśmiech zniknął. Zamiast niego pojawił się mrok. Nienawiść była wręcz wyczuwalna. Ta żądza z jednej strony zaniepokoiła, z drugiej strony zauroczyła jeszcze bardziej osłupiałego demona. Tak jak zwykła, a jednocześnie niesamowicie interesująca osobowość dziewczyny go zauroczyła, tak jej mroczniejsza, krwawa strona napawała go pożądaniem. Chciał zobaczyć jak idzie wśród ciał, umazana krwią, z lodowato gorącym płomieniem w oczach. Niczym anioł śmierci. Zwiastun apokalipsy. Pragnął tego całym sobą, jednocześnie nie chcąc zniszczyć tej delikatnej dziewczyny kryjącej się gdzieś w środku.
                Musiał powstrzymać się, by nie rzucić się na swoją panią. Wtedy jednak coś zwróciło jego uwagę. Do tego stopnia, że zapomniał o tym, że czarnowłosa nie wie o jego obecności i odezwał się cicho:
                - Co się panience stało w dłoń?
                Zaalarmowana podskoczyła, automatycznie kładąc dłoń na nożu leżącym na blacie. Gdy zorientowała się, że to on, opuściła kończyny wzdłuż tułowia. Na twarz powróciła maska obojętności. Jednak nie na tyle szybko, by lokaj nie zauważył bólu malującego się w jej oczach. Bólu i wielkiego, przytłaczającego smutku.  
                Podszedł do niej szybko i delikatnie ujął rękę.
                - Poparzyłam się – mruknęła.
                Spojrzał na nią z dezaprobatą i odwiązał chustkę. Gdy zobaczył mocno zaczerwienioną skórę pokrytą bąblami, jeszcze raz rzucił jej zirytowane spojrzenie.
                - Proszę na siebie uważać, panienko. To wygląda poważnie – powiedział i w nadludzkim tempie pobiegł po apteczkę.
                Gdy wrócił sekundę później, dziewczyna patrzyła przez okno wychodzące na ogród.
                - Zaraz opatrzę panience dłoń – wymamrotał do siebie.
                Powoli, lecz sprawnie zajął się oparzeniem. Chciał mieć pewność, że jego pani nic nie będzie. Ludzie to kruche istoty. Wszystko może im zaszkodzić.

                Mai obejrzała zabandażowaną rękę. Mimo specjalistycznej pomocy demona, wciąż czuła nieprzyjemne ciepło rozchodzące się od czubków palców aż do nadgarstka. Ból jednak praktycznie zniknął.
                - Dziękuję – szepnęła.
                - Coś się stało? Posmutniała panienka.
                Pokręciła przecząco głową i znów spojrzała w okno.
                - Nic…
                Zacisnął zdenerwowany usta. Zamknęła się w sobie, a on nie wiedział dlaczego. Jednak             nie zamierzała mu niczego wyjaśniać.
                - Dobrze. W takim razie proszę wrócić do sypialni i chwilę odpocząć, dobrze? Musi panienka oszczędzać siły – powiedział.
                Tak więc bez słowa wstała i ruszyła w górę po schodach. Wytrzymała tylko do pierwszego piętra. Wtedy zalała ją wielka fala smutku. Mimo że to tak bardzo bolało, nie mogła teraz ulec. Wtedy nie mogłaby się zemścić. A tylko po to istnieje. Nie było żadnego innego powodu. Tylko po to…
                Gdy weszła do pokoju, zamknęła za sobą drzwi i zwinęła się w kłębek na łóżku. Czuła się, jakby miała się zaraz rozpłakać. Powstrzymała jednak łzy i zdusiła w sobie emocje. Coraz bardziej ją to męczyło. Zamknęła oczy. Po chwili zaczęła nucić japońską kołysankę z dzieciństwa. Pamiętała jak mama śpiewała ją, gdy nie mogła zasnąć.
                - Yura, yura yurameku… nami no mani… - westchnęła.
                Nie czas użalać się nad sobą. Wstała i podeszła do komody. Ciągle mamrotając słowa piosenki pod nosem, otworzyła wszystkie szuflady i zaczęła wyciągać z nich ukryte pod ubraniami bronie. Po krótkiej chwili na stoliku znajdował się mały arsenał. Dziewczyna wpatrywała się w lśniące, śmiercionośnie ostre narzędzia. Wkrótce nie będą jej już potrzebne. Jeszcze dwa dni i to wszystko się skończy…

                - Obiad goto… - urwał, kiedy zobaczył ją na łóżku otoczoną różnego rodzaju ostrzami i bronią palną. – Panienko…?
                - Zjem w pokoju – odparła cicho, bez cienia emocji i wróciła do czyszczenia krótkiego noża.
                - Jak sobie panienka życzy. – mruknął kłaniając się. Miał zasępiony ton głosu.
                Nie zauważył, jak wiodła za nim wzrokiem, gdy wychodził. Nagle poczuła nieprzyjemne uczucie. Zacięła się. Patrząc jak na opuszku palca pojawia się bańka krwi, znów wpadła w ponury nastrój. Jeśli nie przestanie w kółko tak się zamyślać, to w końcu się zabije.  

~*~

                Wieczorem, gdy Sebastian przygotowywał się do następnego dnia, pogrążony w myślach, usłyszał jak jego pani gra na pianinie. Rzadko słyszał ten dźwięk. Zwykle, kiedy miała ochotę na śpiew lub grę, wysyłała go z jakimś zleceniem poza rezydencję. Tak więc wyszedł ze swojego pokoju i powoli ruszył w dół po schodach. Melodia stawała się coraz głośniejsza. W momencie, gdy rozpoznał utwór, gwałtownie się zatrzymał.
                - Za późno by symulować, za późno, by szeptać głupoty…
                Cichy głos Mai rozbrzmiał w korytarzu. Nie zamknęła drzwi… Śpiewała jego kołysankę. Zorientował się, że dawno nie sprawdzał, czy dziewczyna nie budzi się w nocy. Zapomniał. Z każdym kolejnym wersem dopadał go coraz większy smutek. Po chwili doszedł również gniew. Nie wiedział czemu. Może dlatego, że ostatnio w kółko zawodził? Albo, że był skazany na zakazaną, jednostronną, beznadziejną miłość? Lub to, że niedługo ukochana osoba zniknie na zawsze i już nigdy nie usłyszy jej głosu? Po krótkim namyśle zorientował się, że to wszystko i jeszcze więcej kumulowało się w jeden kłębek emocji, który stale go dręczył. Jednak był on za duży, by go stłamsić, tak jak to zwykł robić w przeszłości. Nie. Z tym ciężarem będzie musiał żyć.
                Kiedy odwrócił się, by odejść, nagle muzyka się urwała. Odwrócił się, zerkając przez otwarte drzwi. Czarnowłosa siedziała bokiem, a jej twarz była w cieniu, jednak zauważył, jak odchyla głowę do tyłu, a po policzku spływa jej łza.

~*~

                Nie spała dobrze. Długo się kręciła, a gdy w końcu udało jej się zdrzemnąć, dręczyły ją sny. Raz były to koszmary, a innym razem niechciane, niewyraźne wizje. O NIM. Tego nie mogła znieść, więc usilnie próbowała się przebudzić. Jednak jak na złość, majaki powracały, coraz bardziej mieszając jej w głowie.
                Po kilku godzinach znów obudziła się z jakiegoś koszmaru. Czuła, że przysnęła na dłuższą chwilę, jednak mrok w pokoju wyraźnie pokazywał, że wciąż była noc. Mai uchyliła lekko powiekę, by zerknąć na zegarek. Niebieskie cyfry wyświetlały drugą czterdzieści dwa. Westchnęła ciężko i odwróciła się na drugi bok. Zwinęła się w kłębek i lekko rozprostowała ręce. Wtedy jednak natrafiła na coś twardego.
                Zamarła. Wiedziała, że pomimo jej dość wyostrzonego wzroki, nie zobaczy nic w ciemnościach, więc ostrożnie dotknęła opuszkami dziwnego przedmiotu. Miała obandażowane palce, więc nie czuła tekstury materiału, mogła jednak rozpoznać kształt. A to coś przypominało jej coś ważnego… coś, co dobrze zna… Cofnęła gwałtownie rękę.

                - Sebastian – syknęła. – Co ty robisz w moim łóżku?

~~*~~

                Tak, zrobiłam to specjalnie <3  Jako, że ostatnio mam dziwny nastrój, tak więc ten rozdział też był inny. Mam nadzieję jednak, że koniec osłodził Wam trochę tą nudę ^^ 
                Dziękuję Wam również za to, że upominacie się o nexty, bo to daje mi motywację do działania. Tylko dzięki takim ludkom ten blog istnieje ^^ 

21 cze 2015

XXVI

                Mai powoli wspinała się po schodach, w głowie układając sobie plan rozmowy. Wiedziała, że z Aaronem nie pójdzie jej tak łatwo jak z Leo. Ale musiała się ubezpieczyć, a on był jedyną osobą, która nadawała się do jej planu. Nie chciała tego robić. Do tego stopnia, że miała ochotę wrócić i kazać Sebastianowi jechać do rezydencji. Ale nie mogła spokojnie odejść, zostawiając to za sobą.
                Nacisnęła dzwonek do drzwi. Przez chwilę nic się nie działo, ale nagle rozległ się szczęk otwieranego zamka i w progu stanął Tarver. Był w luźnych spodniach i jasnym T-shircie. Włosy miał w nieładzie, a półprzymknięte oczy sugerowały, że drzemał. Na jej widok jednak całkowicie się rozbudził.
                - Mai? – spytał zszokowany. – Co ty…?
                - Wiem, że nie powinnam tu przychodzić – przerwała mu. – Muszę z tobą jednak pogadać o czymś ważnym. Potem przysięgam, że zniknę z twojego życia.
                Posmutniał, lecz nie odpowiedział. Odsunął się tylko, by mogła wejść. Zamknął za nią drzwi i wskazał na kanapę.
                - Chcesz coś do picia? – spytał ponuro.
                - Nie trzeba, to nie zajmie długo – wyjęła teczkę z torebki. – Chcę tylko, byś to podpisał.
                Aaron czytał w milczeniu, a im bliżej do końca, tym jego twarz stawała się coraz bledsza.
                - Co… to jest? – szepnął zszokowany.
                - Testament. Chcę, byś przejął firmę i część mojego majątku.

                Sebastian siedział w aucie, niecierpliwie stukając palcami w deskę rozdzielczą. Wyjął z kieszeni marynaki telefon, który dostał od pani, kiedy zamieszkał w rezydencji. Czekał na jakikolwiek znak, sygnał, by natychmiast do niej dołączyć. Lecz urządzenie milczało. Odchylił głowę do tyłu i westchnął przeciągle. Odkąd zdał sobie ze wszystkiego sprawę, jego życie stało się strasznie skomplikowane. Zaczął odczuwać emocje, których nigdy nie chciał poznać. Jak na przykład strach. Bał się końca, który przewidziała Mai. Wiedział, że niedługo dopełni ona swojej zemsty. A wtedy on będzie musiał ją unicestwić. Na zawsze wymazać z tego świata. Nie był na to gotowy.
                Zaśmiał się pod nosem. Miała rację, był żałosny. Potężny demon uwiedziony przez ludzką istotę. Śmiechu warte.

                - Dlaczego? – spytał Tarver. Miał szeroko otwarte oczy. Był przerażony.
                - Bo niedługo umrę. A jeśli mam już komuś oddać firmę, najlepiej, by nie był to ktoś zaślepiony pieniędzmi i sławą. A znam tylko jedną taką osobę.
                - O czym ty w ogóle mówisz?! – krzyknął rozpaczliwie chłopak. Rzuciła mu zimne spojrzenie.
                - Niczego nie zmienisz. Decyzja zależy od ciebie; podpiszesz teraz, lub kiedy prawnicy przyjdą do ciebie za kilka tygodni, by wypełnić moją ostatnią wolę. Wybieraj.
                Brunet milczał. Patrzył na nią zbolałym wzrokiem.
                - Co zamierzasz zrobić? – szepnął.
                - Skończyć to wszystko. Zemścić się i dopełnić swojego żywota. Zabić tych, którzy odebrali mi wszystko.        
                - Innymi słowy idziesz na śmierć.
                Nie odpowiedziała, ale jej milczenie samo w sobie było potwierdzeniem.
                - Błagam, nie rób tego. Mai, ja… - zawiesił głos. W jego oczach pojawiły się łzy.
                - Nic nie zdziałasz. Wszystko już jest zaplanowane. To nasze ostatnie spotkanie.
                - Błagam… nie umieraj.
                - Nie proś o to.
                Nastąpiła ciężka cisza. Na moment wzrok dziewczyny złagodniał.
                - Wybacz, Aaron – szepnęła. – Ale muszę to zrobić. Żyłam tylko dla tej chwili i nie cofnę się przed niczym. Nie boję się, ani nie smucę, więc ty też bądź spokojny.
                - Jak mogę być spokojny, wiedząc, że chcesz popełnić samobójstwo?! – krzyknął.
                - Normalnie – odparła. – Zapomnij o mnie i żyj dalej. Dałeś mi coś, o czym zapomniałam dawno temu. I jestem ci za to wdzięczna. Dzięki tobie jestem… szczęśliwa. Dlatego też daję ci możliwość na spełnienie marzeń. Chciałeś podróżować. Będziesz miał środki. Z firmą zrobisz, co chcesz, nie zależy mi na niej. Twoje życie będzie takie, jak chciałeś. Więc podpisz to i pozwól mi odejść.
                - Nie chcę tego wszystkiego. Chcę byś żyła – głos mu się załamał.
                Mai pokręciła głową.
                - Nie… nie – podała mu długopis.
                Łzy płynęły mu po twarzy, jednak wziął go i powoli podpisał dokument. Podał papier dziewczynie i z błagalnym spojrzeniem szepnął:
                - Błagam… wiem, że chcesz to zakończyć, ale… wróć. Przeżyj.
                Wstała i ruszyła w stronę drzwi.
                - Wybacz, ale to niemożliwe – Odwróciła się, stojąc już na korytarzu. – Żegnaj, Aaron. Dziękuję.
                Szybko ruszyła po schodach, by chłopak jej nie dogonił, gdyby zmienił zdanie. Nie czuła smutku. Tylko ulgę, że nic już jej nie zatrzymuje. Wkrótce, to wszystko się skończy.
               
                Sebastian nie zauważył, że nadchodzi. Przez chwilę stała koło auta, patrząc na jego zbolałą twarz. Opierał głowę o zagłówek. Miał zamknięte oczy. Zwalczyła przemożoną chęć otwarcia drzwi i pocieszenia go. Zamiast tego obeszła pojazd i wsiadła do środka.
                Na dźwięk pociąganej klamki, lokaj gwałtownie otworzył oczy i odwrócił głowę. Wpatrywał się intensywnie w dziewczynę, jednak ta patrzyła przed siebie.
                - Pani… - zawiesił pytająco głos.
                - Wracajmy – mruknęła.
                - Jak sobie życzysz – odparł posłusznie.
               
                Jechali w milczeniu. Jak na godziny szczytu, drogi były zaskakująco puste. Jednak atmosfera w pojeździe była ciężka, a nastrój czarnowłosej jeszcze bardziej pogarszał sprawę. Incydent z rana, oraz wszystkie rozmowy potem wyczerpały ją psychicznie. Chciała od tego uciec, lecz wiedziała, że nie może. Zamiast więc unikać trudności, postanowiła odłożyć je na później, gdy będzie miała czystszy umysł.
                Westchnęła ciężko i przymknęła oczy. Była zmęczona. Poprosiła więc zemstę, by poczekała chwilę. Tylko krótką chwilkę…

                Demon patrzył na Mai i słuchał jej miarowego oddechu. Kiedy spała, jej twarz nabierała łagodnego wyrazu. Znikały wszelkie troski oraz maska, którą nakładała w obecności innych. Nie chciał jej budzić. Pragnął, by ten spokój już pozostał. Obszedł więc samochód i delikatnie wziął dziewczynę na ręce. Mruknęła coś przez sen i wtuliła twarz w jego frak. Poczuł uścisk w piersi.
                Wszedł po schodach i położył panią na łóżku. Zdjął jej płaszcz i buty i przykrył kołdrą. Westchnęła. Ten widok sprawiał, że miał ochotę ją dotknąć. Tylko wtedy mógł to zrobić.
                Położył więc jej dłoń na policzku. Jak zwykle, jej skóra była nienaturalnie chłodna. Przejechał kciukiem po twarzy, chłonąc to uczucie.
                - Jestem żałosny – szepnął do siebie. – Jednak nic z tym nie mogę zrobić. Jak mogłem być tak ślepy? Zakochałem się w człowieku – zachichotał.
                Wstał i ruszył w stronę wyjścia. Nie obejrzał się za siebie, nie zauważył więc, że jego pani miała otwarte oczy.

~*~

                Mai stała przy granitowym blacie w kuchni i zawzięcie ugniatała ciasto. Wyglądała uroczo w niedbale związanych włosach, białym fartuchu i z mącznymi smugami na twarzy. Stała do Sebastiana bokiem, więc nie zauważyła, jak wchodził. Miała zabawnie zacięty wyraz twarzy. Długie kosmyki wymykały się z gumki i opadały jej na klatkę piersiową lub plecy. Co jakiś czas odgarniała je ręką, zostawiając więcej białych smug.
                - Co panienka wyprawia? – zaśmiał się pod nosem.
                Odwróciła się gwałtownie. Albo mu się wydawało, albo na chwilę nadęła policzki.
                - Ciasteczka.
                - W takim razie, czemu mnie panienka o nie nie poprosiła?
                - Nie znasz przepisu. Poza tym, chciałam sama je zrobić – odparła i powróciła do ugniatania.
                - Myślałem, że panienka świetnie gotuje. Jednak teraz wygląda panienka dość… nieprofesjonalnie – zachichotał.
                - Przymknij się – burknęła.
                Brakowało mu tych przekomarzanek. Dlatego więc, z lekkim uśmiechem podszedł do dziewczyny i rozpuścił jej włosy. Nie zwracał uwagi na to, że zesztywniała i zaczął zbierać niesforne kosmyki do tyłu. Chyba po raz pierwszy był tak blisko niej. Jednak nic nie mówił i po chwili opuścił ręce i spojrzał na długą kitkę.
                - Od razu lepiej, czyż nie?
                Kiwnęła w milczeniu głową, biorąc do ręki wałek. Lokaj jednak wyjął go z jej ręki i wyjął chustę z kieszeni. Zwilżył ją delikatnie wodą i zaczął wycierać twarz dziewczyny.
                - Proszę uważać na mąkę. Ubrudziła się panienka – mruknął.
                - Sama mogę to zrobić – chciała się odsunąć, jednak demon przejechał jej materiałem po nosie, ucinając protesty.
                - Skończyłem  - oznajmił po chwili.
                Mai spojrzała na niego spod byka i wróciła do przerwanej czynności.
                - Zamiast niańczenia mnie, przynieś blachę i wyłóż ją papierem.
                - Tak, pani.
                Po chwili wrócił z żądanymi przedmiotami. Czarnowłosa wykrajała szklanką okrągłe kształty z ciasta.
                - Mogę w czymś jeszcze pomóc? – spytał.
                - Weź konfiturę truskawkową i nakładaj czubatą łyżeczkę między dwa krążki – poleciła.
               
                Pracowali tak przez dłuższą chwilę, z rzadka się odzywając. Napięcie opadało, a możliwość zajęcia się pracą relaksowała. Oboje układali różne sprawy w głowach, pozwalając sobie na chwilę odpoczynku. Jednak jedna rzecz ciągle nie dawała Sebastianowi spokoju.
                - Czemu przepisała panienka firmę Aaronowi Terverowi?
                Dziewczyna zerknęła na niego zdziwiona i na chwilę przerwała klejenie ciasteczek.
                - I tak musiałam coś z nią zrobić… wiem, że to duża odpowiedzialność, ale byłam mu coś winna. Nie lubię zostawiać długów. Tak więc rozwiązałam dwa problemy na raz – odparła.
                - Rozumiem – poczuł ulgę. Cieszył się, że nie stało za tym nic więcej.
                - Pochyl głowę – powiedziała i sięgnęła do półki.
                Schylił się, czując słodki zapach swojej pani. Otwierając drzwiczki musnęła jego głowę ramieniem. Wyjęła olejek miętowy i wróciła do poprzedniej pozycji. Choć kontakt był chwilowy, przeszły go dreszcze. Zapragnął więcej.
                - Weź drugi pędzel. Będziemy smarować ciastka olejkiem – oznajmiła, nieświadoma burzy, która trwała w jego ciele.  
                Lekko drżącymi dłońmi zaczął robić to, co mu kazała. Spokojnie.
                - Sebastian…? – usłyszał głos.
                - Tak? – odparł szybko.
                - Coś się stało?
                - Nie, wybacz, pani. Zamyśliłem się.
               
                Stał przed piekarnikiem i patrzył putnym wzrokiem w szybę. To nie było normalne. Mai założyła ręce na piesi i stanęła przed demonem.
                - Co jest? – spytała stanowczo.
                Przez chwilę wpatrywał się w nią, lecz nagle odwrócił wzrok.
                - Nic poważnego, naprawdę.
                - Odpowiedz.   
                Westchnął.
                - Dobrze było panienkę zobaczyć tak zadowoloną. Ulżyło mi – powiedział. Zmrużyła podejrzliwie oczy.
                - I?
                - I że powinienem już iść.
                - Dlaczego? Posprzątałeś rano całą rezydencję, a obiad jest przyszykowany – drążyła.
                - Proszę zrozumieć, ciężko jest mi się kontrolować – pokłonił się lekko, z kamienną twarzą.
                Zamrugała zaskoczona. Po chwili jednak kiwnęła smutno głową.
                - Dobrze. Idź, jeśli musisz.
                - Tak, pani.
                Patrzyła za nim przez dłuższą chwilę. Jej też było ciężko. Ale nie mogła. Nie teraz.

~~*~~

                Uh, znowu z opóźnieniem. Mogę usprawiedliwić się wycieczką i bieganiem po szkole o podwyższenie ocen na zakończenie, ale co tam. Mam nadzieję, że rozdział się spodoba i mnie nie zabijecie ;) 

                  

5 cze 2015

XXV

                Mai otworzyła oczy. Zerknęła na zegarek na stoliku nocnym. Czwarta. Zrezygnowana, usiadła i przeciągnęła się ignorując ból w plecach. Rany już dawno się zasklepiły, jednak skóra nadal była delikatna. Czarnowłosa wstała z łóżka i podeszła do szafy. Otworzyła drzwi na oścież i zaczęła szukać wzrokiem czegoś, co mogłaby na siebie włożyć. Wybrała czarną bluzkę z długim rękawem i czerwoną spódnicę. Do tego wyciągnęła ciemne getry i bieliznę. Zaczęła się ubierać. Jej myśli płynęły jednak daleko poza cztery ściany jej pokoju. Zastanawiała się nad przyszłymi wydarzeniami, nad tym, co się stało zaledwie dzień wcześniej i o tym, co ma zrobić z nieszczęsnym lokajem. Westchnęła.
                Ruszyła boso na dół, myśląc, jak to cicho zrobiło się w domu. Była to nieprzyjemna, przygnębiająca cisza. Dziewczyna rozglądała się smutna dookoła. Te ściany widziały już wiele, słyszały nie jeden krzyk, były światkami nie jednej katastrofy. Jednak nadal stały niewzruszone, witając swoimi jasnymi kolorami każdego przechodnia. Z nią było na odwrót. Im dalej w czas, tym coraz bardziej się zapadała. Nie przez to, co robiła, ile żyć odebrała. Wszystko przez to, co zapieczętowała w sobie podczas niewoli. Łańcuchy zardzewiały i zaczynały pękać, uwalniając jej największy strach.
                Zamyślona, o mało nie wpadła na lokaja. Stał u dołu schodów na parterze i przyglądał jej się zmartwiony. Coś ścisnęło ją w piersi. Odwróciła wzrok, nie chcąc na niego patrzeć. Trwali tak przez parę minut, czekając na ruch drugiej osoby.
                - Panienko…? – zaczął, ale widząc minę dziewczyny, urwał.
                W milczeniu wskazał jej ręką drzwi do jadalni. Śniadanie. Również bez słowa, Mai ruszyła w stronę pomieszczenia i nie czekając, aż kamerdyner otworzy jej drzwi, weszła do środka. Usiadła przy stole i nieprzytomnym wzrokiem zaczęła wpatrywać się w jedzenie. Były to ciasteczkowe płatki z kawałkami czekolady. Jej ulubione. Zwykle zjadłaby wszystko ze smakiem, teraz jednak nie mogła zmusić się, by choćby podnieść dłoń z uda.

                - Pani, co się dzieje? – spytał Sebastian, tym razem bardziej stanowczo.
                Ostatnio cały czas chodziła przygnębiona i taka… pusta. Sprawa z Luckiem lekko załagodziła sprawę, jednak ich kłótnia chyba jeszcze gorzej podziałała na już i tak niestabilny nastrój dziewczyny. Kiedy sprowadzało się to tylko do złego humoru, to nie miał prawa się wtrącać, dopóki sama do niego nie przyjdzie. Ale jeśli miała przez to zacząć nie jeść i pogrążać się coraz bardziej w depresji, to musiał działać.
                Jego pani pokręciła przecząco głową, nawet na niego nie spojrzawszy. Uklęknął i zirytowany powiedział:
                - Rozumiem, że jest panienka w nienajlepszym humorze i że obowiązki mogą przytłaczać, jednak nie mogę pozwolić, by panienka zaniedbała swoje i tak nie najlepsze zdrowie. Więc jeśli, pani, nie podniesie się pani, będę zmuszony wziąć sprawy w swoje ręce.
                Zerknęła na niego kątem oka. Milczała. W jej oczach pojawiło się coś niepokojącego, jednak nadal się nie ruszyła.
                Westchnął i sięgnął po łyżkę. Nabrał na nią trochę płatków z mlekiem i skierował ją do ust pani.
                - Proszę otworzyć usta.

                Była tak zaskoczona, że aż posłuchała. Powoli żuła chrupiące kawałki, przeszywając lokaja spojrzeniem. Jego twarz była niczym maska, jednak spojrzenie miał zacięte. Ledwo przełknęła to, co miała w ustach, a lokaj już podstawiał jej kolejną łyżkę pod nos.
                Gdy wyszła z szoku, podniosła ręce, powstrzymując go przed dalszym karmieniem.
                - Czemu to robisz? – spytała cicho.
                - Powiedziałem panience. Nie mam zamiaru pozwolić się panience zaniedbać ani zagłodzić.
                Dziewczyna zmarszczyła brwi.
                - Sebastian, czy ty się o mnie martwisz?
                Zawahał się, lecz po chwili odpowiedział:
                - Oczywiście. Jesteś moją drogą panią, a moim obowiązkiem jest dbanie o twoje zdrowie i samopoczucie. Zrobię wszystko, by poczuła się panienka lepiej.
                - Doprawdy? – mruknęła pod nosem, wyjmując łyżkę z dłoni kamerdynera.
                Zaczęła jeść, chcąc jak najszybciej skończyć tą rozmowę, jednak demon cały czas klęczał obok niej, wpatrując się intensywnie w jej twarz. Trwał w takiej pozycji, dopóki nie skończyła. Potem sięgnęła po leki i sok żurawinowy. Wypiła go duszkiem, wcześniej kładąc na języku dwie tabletki.  Pozostawiły nieprzyjemny, gorzki smak.
                - Zadowolony? – mruknęła, wpatrując się w pustą szklankę.
                - Nie. Co się z panienką dzieje? Jeśli mogę coś zrobić…
                - Nie, nie możesz. Po prostu mnie zostaw.
                - Obawiam się, że nie mogę tego zrobić – szepnął. Smutek w jego głosie sprawił, że spojrzała na niego.
                Ból malujący się na jego twarzy mówił aż za wiele. Mai oparła łokcie na kolanach i ukryła twarz w dłoniach.
                - Jest już za późno, prawda? – szepnęła.
                - Niestety. Przykro mi, ale nie mogę tego zmienić – powiedział szczerze.


                Mógł się ukrywać. Mógł udawać, zachowywać się tak jak powinien. Jednak oboje wiedzieli, że na dłuższą metę to nie zadziała. Jego sposób myślenia się zmienił i nie potrafił wrócić do stanu sprzed trzech lat. Poza tym, za każdym razem, kiedy widział, jaki ból sprawia dziewczynie, czuł się potwornie. Mimo że te emocje były dla niego nowe, pochłonęły go bez reszty. Nie mógł nic na to poradzić.

                Ale najgorsze ze wszystkiego była świadomość, że wszystko zniszczył. Ten zakłamany, lecz stabilny spokój w rezydencji, relacje i zaufanie jego pani. Zawiódł na całej linii. I musiał z tym żyć. Musiał dalej wypełniać swoje zadanie, a kiedy nadejdzie koniec jego służby, miał pozbawić Mai duszy, raz na zawsze wymazując jej istnienie ze wszechświata. Ta myśl sprawiała, że nie mógł się ruszyć.
               
                Skręcił w prawo. Zawoził dziewiętnastolatkę do biura. W aucie panowała niezdrowa, przytłaczająca cisza. Jednak żadne z nich nie odważyło się jej przełamać. Każda kolejna minuta sprawiała, że ciężar w piersi lokaja stawał się coraz cięższy. Cały czas jednak zachowywał kamienną twarz. Jak przystało na demona.
                Kiedy wyszła z auta i ruszyła do wejścia, nie odwróciła się ani razu. Unikała jego spojrzenia jak ognia. Sebastian westchnął i przyłożył czoło do kierownicy w bardzo ludzkim geście. Zbyt ludzkim. Jeszcze bardziej się zasępił.
                Co ja narobiłem?

                Dziewczyna otworzyła drzwi do biura i, tak jak oczekiwała, zastała Leo siedzącego na krześle. Przeglądał jakieś papiery, jednak na jej widok, poderwał głowę i uśmiechnął się szeroko.
                - Dzień dobry. Dawno cię tu nie było.
                - Wiem. Co tu masz?
                - Morderstwo. Chyba.
                Uniosła pytająco brew, wieszając płaszcz na wieszak.
                - Niedaleko autostrady M25, znaleziono na poboczu kobietę. Dwadzieścia pięć lat, zdrowa, spokojna, nie wadziła nikomu, lubiana przez wszystkich.
                - Jak widać, nie wszystkich – mruknęła Mai i usiadła przy biurku. – Do sedna, Leo.
                - Sekcja wykazała, że się utopiła, jednak w pobliżu nie było żadnej wody, nawet kałuży. Miała obtarcia na szyi, jednak nie wiadomo, czy zostawił je morderca, czy rana powstała wcześniej, przez przypadek. Nikt nie umiał tego wyjaśnić, więc sprawę wyznaczono tobie.
                - Rozumiem. Masz wyniki badań krwi i sekcji?
                - Tutaj – podał jej teczkę.
                Mai szybko przewertowała zawartość dokumentów i odrzuciła je na bok. Mężczyzna spojrzał na nią pytająco.
                - Nic przydatnego. Zacznijmy od mordercy.
                - Czemu? Powinniśmy najpierw…
                - Mówię, że nie da rady – przerwała mu. – Najpierw sprawca. Powiedz technikom, by sprawdzili dokładnie jej szyję i okolice ust.
                - Okej… - mruknął i wyszedł.
                Dziewczyna zapisała szybko parę zdań w notesie i wstała. Ruszyła w kierunku biura szefa wydziału. Zapukała cicho.
                - Proszę! – usłyszała odpowiedź.
                Bez słowa weszła i usiadła naprzeciwko mężczyzny, uprzednio zamykając za sobą drzwi.
                - Co cię do mnie sprowadza, panno Word?
                - Po zakończeniu sprawy domniemanego utopienia, odchodzę – powiedziała, hardo patrząc Johnsonowi w oczy.
                - A-ale. Proszę mi wybaczyć, ale nie mogę na to pozwolić – spoważniał. – Jesteś dla nas bardzo cennym nabytkiem i bardzo cenimy twoją pracę, dlatego nie pozwolę ci odejść.
                - Zrobię to za twoim przyzwoleniem lub bez niego. Jak nie po dobroci, to po złości – jej ton nabrał chłodnego wyrazu.
                - Spokojnie – uniósł ręce w obronnym geście. – Nie wiem, co tobą kieruje i szczerze, chyba bym wolał nie wiedzieć. Jednak zrozum mnie, Mai. Nie mogę ci pozwolić odejść!
                - Odejdę. A ty mnie nie zatrzymasz, chyba, że chcesz, bym wyjawiła policji twoją… mroczną tajemnicę – zawiesiła teatralnie głos, patrząc z satysfakcją jak twarz jej szefa blednie.
                - Skąd…?
                - Nieważne. Nie szukałam na ciebie haka, jeśli o to ci chodzi. Dowiedziałam się o tym przypadkiem. Jednak nie zawaham się wykorzystać tej informacji do swoich celów. Jeśli jednak nie odstawisz żadnego numer i mnie zostawisz w spokoju, pozwalając odejść, to zapomnę o wszystkim, co wiem.
                Zapadła cisza. Johnson łypał na nią spod byka, jednak nie ugięła się. Patrzyła mu wyzywająco w oczy, aż odwrócił wzrok. W końcu to zrobił.
                - Nie zapominaj, że my też jesteśmy glinami.
                Mai uśmiechnęła się drapieżnie, aż mężczyznę przeszył dreszcz. Wyglądała przerażająco.
                - Nie zapomniałam o tym, szefie i nie zamierzam. Wy jednak wiedzcie, że jestem kimś więcej niż nadinteligentną smarkulą i mogę o wiele więcej niż wam się wydaje. A nie cofnę się przed niczym, by osiągnąć swój cel.
                Po kolejnej minucie milczenia, wstała i ruszyła do drzwi. Zanim jednak wyszła, rzuciła:
                - Mam nadzieję, że się zrozumieliśmy, panie komendancie. A, i jeszcze jedno. Wielmożny pan Damien Carlsson, zginął w nieznanych okolicznościach. Moje… kondolencje.
                Wyszła, nie zauważywszy przerażenia malującego się na twarzy mężczyzny.
               
                Posiedziała w biurze jeszcze z godzinę, uzupełniając raporty poprzednich spraw. Potem jednak wzięła płaszcz i wyszła, chcąc jak najszybciej zakończyć wszystkie sprawy.
                Jej myśli przerwał głos Leo:
                - Już idziesz? – spytał.
                Smutna nuta w jego głosie zirytowała Mai. Jeszcze tego jej brakowało.
                - Tak – odparła sucho. – I najpewniej następnym razem jak tu wrócę, będę się pakować – burknęła, chcąc jak najszybciej zniknąć.
                - Co?! Czemu?
                - Odchodzę. Zaraz jak zamknę sprawę. A długo to nie potrwa. Nie gap się tak na mnie.
                - Ale, Mai… dlaczego?
                - Bo tak. – była coraz bardziej zła. Nie miała nastroju na kolejne podrywy.
                - Ale…
                - Żadnych ale, Leo. Odchodzę i tyle. I módl się, byś mnie więcej nie spotkał.
                - O czym ty gadasz?! Ja…
                - Nie kończ! – warknęła. Umilkł. – Nie kończ tego zdania. Wiedziałeś, że nic z tego nie będzie, a ja popracuję tu tylko tak długo, jak mi będzie wygodnie. A ostatnio przestało tak być. Męczy mnie to. Mam swoje sprawy do załatwienia, i radzę ci, nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy.     
                Nadal milczał. Miał minę zbitego dziecka. To sprawiło, że dziewczyna miała ochotę go uderzyć. Opanowała się jednak i spojrzała na niego lodowato.
                - Nigdy więcej mnie nie zobaczysz. Żyj własnym życiem – to mówiąc, odwróciła się i weszła do windy. Nie odwróciła się, dopóki drzwi się nie zamknęły. Nie chciała widzieć jego łez. Brzydziły ją.
               
                Była zła. Lokaj widział to na pierwszy rzut oka. Sposób w jaki marszczyła brwi, poprawiała torbę wychodząc z budynku. Coś wyraźnie ją rozzłościło, i choć postronny człowiek by tego nie zauważył, lokaj od razu to wyłapał. W milczeniu otworzył dziewczynie drzwi, a potem w milczeniu ruszył do domu.
                - Do Aarona – odezwała się nagle.
                Posłusznie, zamiast skręcić w lewo, na przedmieścia, pojechał w prawo, w kierunku niewielkiego osiedla.
                Po co chciała tam iść? Przecież miała już nigdy z nim nie rozmawiać. Nawet wychodziła z domu, kiedy ogrodnik miał przyjść, by zadbać o rośliny. Więc dlaczego kazała mu do niego jechać?
                Nie wypowiedział na głos żadnego z tych pytań. Ona jednak znała go za dobrze.
                - Chcę to skończyć. Raz na zawsze.
                Patrzyła w okno, nie okazując żadnego zainteresowania betonowymi widokami, oświetlonymi przez reflektory przejeżdżających samochodów.
                - Czy mogę spytać, czemu teraz panienka się za to zabiera?
                - Bo niedługo to wszystko się skończy, Sebastianie. Już niedługo.
                Przeraziły go te słowa. W takim stopniu, że o mało nie wjechał w tył pojazdu, który zahamował przed nimi. Zatrzymał się i spojrzał na Mai. Jej twarz była niczym maska, lecz oczy płonęły.
                - Pani, czy ty…

                - Tak. Wiem, gdzie są. Skończę to, co mam skończyć i ruszamy na bitwę – spojrzał na niego, a ten przeszywający wzrok wywołał u niego zimny dreszcz. – Idziemy po zemstę.     

~~*~~

                 Wybaczcie mi tak długą nieobecność :< Może się wymawiam, ale nieźle mnie rozlożyła i niedawno ruszyła się z łóżka, by coś napisać. 
                  Sam rozdział nie powala może długością, ale z pewnością jest tego więcej niż w poprzednich notkach. Mam nadzieję, że nie był nudny i przypadł Wam do gustu :) 
                  Liczę na komentarze i krytykę! x3 

Do napisania!