Była
głupia. Przez to, że myślami odpłynęła daleko od rezydencji, straciła czujność
i dotknęła blachy, przy wyciąganiu ciastek z piekarnika. Teraz stała przy
zlewie i polewała bolące miejsce zimną wodą. Wyjęła na chwilę dłoń spod
strumienia i przyjrzała się poparzeniu. Prawie cała była intensywnie
czerwona i zaczęły pojawiać się bąble. Zirytowana, znów wsadziła rękę pod kran.
Westchnęła ciężko, znów powracając myślami do lokaja i swojego planu. W tej
chwili wolała wyjść naprzeciw setce uzbrojonych facetów, niż znów stanąć oko w
oko z demonem. Wiedziała, że nie byłaby w stanie się powstrzymać.
Po
kilku minutach, owinęła dłoń bawełnianą chustką i chciwym wzrokiem zerknęła na
chłodzące się na stalowej kratce ciasteczka. Nie mogła się powstrzymać i
chwyciła jedno. Zatopiła zęby w kruchym cieście, a gorąca marmolada wypełniła
jej usta. Olejek miętowy idealnie zgrywał się ze słodką owocową nutą, dając
wrażenie chłodu i świeżości. Wzięła kolejny kęs, przypominając sobie, jak
robiła je z bratem.
- Onii-chaaaan, co robisz? – spytała
pięcioletnia dziewczynka. Miała na sobie czerwoną sukienkę, a włosy związane
były w długi koński ogon. Trzy lata starszy od niej chłopak odwrócił się. Miał
identyczne oczy jak dziewczyna, ale odcień jego skóry był trochę ciemniejszy.
Na widok siostry, uśmiechnął się łobuzersko.
- Ciasteczka. Mama mnie
nauczyła. Chcesz mi pomóc?
- Taak! – ucieszyła się
dziewczynka.
Zaciągnęła jedno z krzeseł obok
taboretu brata i wspięła się na nie. Patrzyła z podziwem na równy rządek
składników rozłożonych na blacie.
- Najpierw mąka i masło!
Będziemy je zgniatać!
Wypieki na jego policzkach
zdradzały, jak podekscytowany jest wizją uczenia siostry robienia słodkości.
Dziewczynka wpatrywała się w chłopca. Był jej bohaterem. Dużym braciszkiem,
który zawsze ją rozpieszczał.
Widziała
dawną siebie, jak małymi rączkami zgniatała grudki ciasta, ten dramatyczny
moment, kiedy transportowali blachę pełną cennych, bezkształtnych kulek do
piekarnika i tę dumę, kiedy cali umorusani w mące biegli do rodziców, by
spróbowali ich dzieła.
Uśmiechnęła
się lekko i sięgnęła po drugą sztukę. To jej brat wpadł na to, by dodać miętę.
Wiedział, że ją uwielbia. Teraz rozkoszowała się smakiem dzieciństwa,
pozwalając sobie na chwilę słabości.
Nie
wiedział, czemu tam wrócił. Coś sprawiło, że nogi same go poniosły w stronę
kuchni. Nie chciał się zakradać. Ale kiedy zobaczył nostalgiczny uśmiech
dziewczyny, jakby zamarł. Patrzył jak delikatny uśmiech na jej twarzy,
rozświetla całe pomieszczenie. Ta scena przypominała mu obraz. Kompozycję
powstałą w umyśle malarza, tylko po to, by zachwycać swoją prostotą i
przeszywającym pięknem.
Po
chwili jednak wszystko znikło. Uśmiech zniknął. Zamiast niego pojawił się mrok.
Nienawiść była wręcz wyczuwalna. Ta żądza z jednej strony zaniepokoiła, z
drugiej strony zauroczyła jeszcze bardziej osłupiałego demona. Tak jak zwykła,
a jednocześnie niesamowicie interesująca osobowość dziewczyny go zauroczyła,
tak jej mroczniejsza, krwawa strona napawała go pożądaniem. Chciał zobaczyć jak
idzie wśród ciał, umazana krwią, z lodowato gorącym płomieniem w oczach. Niczym
anioł śmierci. Zwiastun apokalipsy. Pragnął tego całym sobą, jednocześnie nie
chcąc zniszczyć tej delikatnej dziewczyny kryjącej się gdzieś w środku.
Musiał
powstrzymać się, by nie rzucić się na swoją panią. Wtedy jednak coś zwróciło
jego uwagę. Do tego stopnia, że zapomniał o tym, że czarnowłosa nie wie o jego
obecności i odezwał się cicho:
- Co
się panience stało w dłoń?
Zaalarmowana
podskoczyła, automatycznie kładąc dłoń na nożu leżącym na blacie. Gdy
zorientowała się, że to on, opuściła kończyny wzdłuż tułowia. Na twarz
powróciła maska obojętności. Jednak nie na tyle szybko, by lokaj nie zauważył
bólu malującego się w jej oczach. Bólu i wielkiego, przytłaczającego smutku.
Podszedł
do niej szybko i delikatnie ujął rękę.
-
Poparzyłam się – mruknęła.
Spojrzał
na nią z dezaprobatą i odwiązał chustkę. Gdy zobaczył mocno zaczerwienioną
skórę pokrytą bąblami, jeszcze raz rzucił jej zirytowane spojrzenie.
-
Proszę na siebie uważać, panienko. To wygląda poważnie – powiedział i w
nadludzkim tempie pobiegł po apteczkę.
Gdy
wrócił sekundę później, dziewczyna patrzyła przez okno wychodzące na ogród.
- Zaraz
opatrzę panience dłoń – wymamrotał do siebie.
Powoli,
lecz sprawnie zajął się oparzeniem. Chciał mieć pewność, że jego pani nic nie
będzie. Ludzie to kruche istoty. Wszystko może im zaszkodzić.
Mai
obejrzała zabandażowaną rękę. Mimo specjalistycznej pomocy demona, wciąż czuła
nieprzyjemne ciepło rozchodzące się od czubków palców aż do nadgarstka. Ból
jednak praktycznie zniknął.
-
Dziękuję – szepnęła.
- Coś
się stało? Posmutniała panienka.
Pokręciła
przecząco głową i znów spojrzała w okno.
- Nic…
Zacisnął
zdenerwowany usta. Zamknęła się w sobie, a on nie wiedział dlaczego. Jednak nie zamierzała mu niczego wyjaśniać.
-
Dobrze. W takim razie proszę wrócić do sypialni i chwilę odpocząć, dobrze? Musi
panienka oszczędzać siły – powiedział.
Tak
więc bez słowa wstała i ruszyła w górę po schodach. Wytrzymała tylko do
pierwszego piętra. Wtedy zalała ją wielka fala smutku. Mimo że to tak bardzo
bolało, nie mogła teraz ulec. Wtedy nie mogłaby się zemścić. A tylko po to
istnieje. Nie było żadnego innego powodu. Tylko po to…
Gdy
weszła do pokoju, zamknęła za sobą drzwi i zwinęła się w kłębek na łóżku. Czuła
się, jakby miała się zaraz rozpłakać. Powstrzymała jednak łzy i zdusiła w sobie
emocje. Coraz bardziej ją to męczyło. Zamknęła oczy. Po chwili zaczęła nucić
japońską kołysankę z dzieciństwa. Pamiętała jak mama śpiewała ją, gdy nie mogła
zasnąć.
- Yura, yura yurameku… nami no mani… -
westchnęła.
Nie
czas użalać się nad sobą. Wstała i podeszła do komody. Ciągle mamrotając słowa
piosenki pod nosem, otworzyła wszystkie szuflady i zaczęła wyciągać z nich
ukryte pod ubraniami bronie. Po krótkiej chwili na stoliku znajdował się mały
arsenał. Dziewczyna wpatrywała się w lśniące, śmiercionośnie ostre narzędzia.
Wkrótce nie będą jej już potrzebne. Jeszcze dwa dni i to wszystko się skończy…
- Obiad
goto… - urwał, kiedy zobaczył ją na łóżku otoczoną różnego rodzaju ostrzami i bronią
palną. – Panienko…?
- Zjem
w pokoju – odparła cicho, bez cienia emocji i wróciła do czyszczenia krótkiego
noża.
- Jak
sobie panienka życzy. – mruknął kłaniając się. Miał zasępiony ton głosu.
Nie zauważył,
jak wiodła za nim wzrokiem, gdy wychodził. Nagle poczuła nieprzyjemne uczucie.
Zacięła się. Patrząc jak na opuszku palca pojawia się bańka krwi, znów wpadła w
ponury nastrój. Jeśli nie przestanie w kółko tak się zamyślać, to w końcu się
zabije.
~*~
Wieczorem,
gdy Sebastian przygotowywał się do następnego dnia, pogrążony w myślach,
usłyszał jak jego pani gra na pianinie. Rzadko słyszał ten dźwięk. Zwykle,
kiedy miała ochotę na śpiew lub grę, wysyłała go z jakimś zleceniem poza
rezydencję. Tak więc wyszedł ze swojego pokoju i powoli ruszył w dół po schodach.
Melodia stawała się coraz głośniejsza. W momencie, gdy rozpoznał utwór,
gwałtownie się zatrzymał.
- Za późno by symulować, za późno, by szeptać
głupoty…
Cichy
głos Mai rozbrzmiał w korytarzu. Nie zamknęła drzwi… Śpiewała jego kołysankę.
Zorientował się, że dawno nie sprawdzał, czy dziewczyna nie budzi się w nocy.
Zapomniał. Z każdym kolejnym wersem dopadał go coraz większy smutek. Po chwili
doszedł również gniew. Nie wiedział czemu. Może dlatego, że ostatnio w kółko zawodził?
Albo, że był skazany na zakazaną, jednostronną, beznadziejną miłość? Lub to, że
niedługo ukochana osoba zniknie na zawsze i już nigdy nie usłyszy jej głosu? Po
krótkim namyśle zorientował się, że to wszystko i jeszcze więcej kumulowało się
w jeden kłębek emocji, który stale go dręczył. Jednak był on za duży, by go
stłamsić, tak jak to zwykł robić w przeszłości. Nie. Z tym ciężarem będzie
musiał żyć.
Kiedy
odwrócił się, by odejść, nagle muzyka się urwała. Odwrócił się, zerkając przez
otwarte drzwi. Czarnowłosa siedziała bokiem, a jej twarz była w cieniu, jednak zauważył,
jak odchyla głowę do tyłu, a po policzku spływa jej łza.
~*~
Nie
spała dobrze. Długo się kręciła, a gdy w końcu udało jej się zdrzemnąć,
dręczyły ją sny. Raz były to koszmary, a innym razem niechciane, niewyraźne
wizje. O NIM. Tego nie mogła znieść, więc usilnie próbowała się przebudzić. Jednak
jak na złość, majaki powracały, coraz bardziej mieszając jej w głowie.
Po
kilku godzinach znów obudziła się z jakiegoś koszmaru. Czuła, że przysnęła na
dłuższą chwilę, jednak mrok w pokoju wyraźnie pokazywał, że wciąż była noc. Mai
uchyliła lekko powiekę, by zerknąć na zegarek. Niebieskie cyfry wyświetlały
drugą czterdzieści dwa. Westchnęła ciężko i odwróciła się na drugi bok. Zwinęła
się w kłębek i lekko rozprostowała ręce. Wtedy jednak natrafiła na coś
twardego.
Zamarła.
Wiedziała, że pomimo jej dość wyostrzonego wzroki, nie zobaczy nic w
ciemnościach, więc ostrożnie dotknęła opuszkami dziwnego przedmiotu. Miała
obandażowane palce, więc nie czuła tekstury materiału, mogła jednak rozpoznać
kształt. A to coś przypominało jej coś ważnego… coś, co dobrze zna… Cofnęła
gwałtownie rękę.
-
Sebastian – syknęła. – Co ty robisz w moim łóżku?
~~*~~
Tak, zrobiłam to specjalnie <3 Jako, że ostatnio mam dziwny nastrój, tak więc ten rozdział też był inny. Mam nadzieję jednak, że koniec osłodził Wam trochę tą nudę ^^
Dziękuję Wam również za to, że upominacie się o nexty, bo to daje mi motywację do działania. Tylko dzięki takim ludkom ten blog istnieje ^^