Przebrała
się w ciemny strój, który nie ograniczał jej ruchów. Na przedramiona Założyła
twarde ochraniacze, a na dłonie rękawiczki. Podeszła do stolika i po kolei
mocowała na swoim ciele różnego rodzaju bronie. Nie omijała żadnego miejsca,
które mogło posłużyć za skrytkę dla małego ostrza, czy pojemnika z gazem łzawiącym.
Resztę włożyła do plecaka. Wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała go
porzucić, tak więc dopilnowała, by nie znalazło się tam nic, co mogłoby
przysłużyć się komuś innemu. Następnie chwyciła w rękę bluzę z kapturem i
narzuciła ją na siebie.
Gdy
wyszła z pokoju, lokaj już na nią czekał. Nie odzywał się. Patrzył na nią tylko
z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Chciała już go minąć, lecz nagła myśl przyszła
jej do głowy i stanęła tuż przed mężczyzną.
- Jeśli
zrobisz cokolwiek, by mi przeszkodzić, wejdziesz w drogę lub zawahasz się
choćby sekundę, gdy wydam ci jakiś rozkaz, to gorzko tego pożałujesz –
powiedziała cicho, a w jej głosie słychać było groźbę. Nie zamierzała dopuścić
do jakiejkolwiek niesubordynacji. Nie dzisiaj.
- Tak,
moja pani – skłonił się przyłożywszy rękę do piersi.
Patrzyła
na niego przez chwilę, szukając jakiejkolwiek iskry w oczach, cienia uśmiechu,
które oznaczałyby, że ma jakiś plan, lecz niczego takiego nie znalazła. Wręcz
przeciwnie. Demon wydawał jej się wręcz przygnębiony. Z cichym westchnieniem
wepchnęła mu torbę w ręce i zeszła na dół po schodach.
Jechali
w milczeniu. Sebastian prowadził samochód w bezcielesną ciemność. Dawno minęli
ostatnie budynki świadczące, że znajdują się w pobliżu miasta. Reflektory też
były wyłączone. Nie chcieli, by ich zauważono; w promieniu kilometra od
budynku, w którym przetrzymuje się dzieci, znajdują się czujniki i kamery. Jego
nadludzki wzrok pozwalał mu lawirować pojazdem po wąskiej ścieżce, bez obaw, że
wpadną na drzewo.
Lokaj co
chwilę zerkał na swoją panią, ta jednak uparcie nie odwracała się w jego stronę
i patrzyła w otaczający ich mrok. Nie wyczuwał od niej strachu. W powietrzu za
to dawało się wyczuć ekscytację, żądzę krwi i coś jeszcze… Coś, czego nie umiał jednoznacznie określić. To go niepokoiło, jednak nic nie mógł z tym
zrobić.
Po około
godzinie, zatrzymali się. Nic w otoczeniu nie sprawiało wrażenia, że są blisko
celu, jednak oboje bez słowa wysiedli i zaczęli się szykować do akcji. Podał
dziewczynie plecak, uprzednio wyjąwszy białą maskę. Mai przez chwilę stała
nieruchomo, wpatrując się w nią, a potem przeniosła wzrok na niego. Jej oczy
zdawały się ciemniejsze, bardziej matowe niż zwykle. Przyjrzał jej się
dokładniej. Jej jasna twarz i opuszki palców były jedynymi jasnymi punktami,
odznaczającymi się na tle drzew. Pozornie była rozluźniona, jednak widział jej
napięte mięśnie karku i pleców. Oddychała spokojnie, jednak puls miała lekko
przyspieszony.
-
Pani…? – zaczął niepewnie. Nie odpowiedziała. – Czyżbyś się stresowała? –
zdecydował się zażartować, by się ocknęła.
Udało
się. Uniosła pytająco brew.
- Nie
wyobrażaj sobie zbyt wiele. Czekałam na ten dzień zbyt długo.
- Więc
co się stało?
Wpatrywała
się w niego przez chwilę.
- Nic
wartego zainteresowania… Chodźmy – z tymi słowami założyła maskę i ruszyła w
mrok.
Od razu
podążył za nią. Nie skupiał się jednak na zadaniu. Głowę zaprzątał mu teraz
powód, przez który patrzyła na niego w ten sposób…
Byli
coraz bliżej. Z lokajem przy boku bez trudu ominęli wszystkie czujniki i
pułapki. Ostatni kawałek lasu był o wiele gęstszy niż ten, który mijali chwilę
wcześniej. Jakby drzewa chciały ukryć swój sekret przed niechcianymi oczami…
Jakby
na potwierdzenie jej przypuszczeń, przed ich oczami wyrósł niski, niepozorny
budynek. Wyglądał jak dawno opuszczony bunkier. Miał powybijane okna, wyłamane
drzwi i zawaloną jedną ścianę. Wyglądał prawie identycznie jak ten, który
zniszczyła trzy lata temu.
„Już prawie…” pomyślała i zaczęła się
skradać wzdłuż ściany. Nie oglądała się za siebie. Wiedziała, że demon potrafi
ukryć swoją obecność o wiele lepiej niż ona.
Nagle
zamarła. Kroki. W budynku ktoś był. Nasłuchiwała. Ten ktoś chodził w tę i z
powrotem. Nie odzywał się, a po chrzęście gruzu domyśliła się, że to mężczyzna
w ciężkich butach. Czujka. Szybko wyliczyła w głowie co i kiedy ma zrobić, by
nie zdążył zaalarmować innych. Czekała cierpliwie, aż się do niej zbliży,
jednocześnie wyciągając sztylet z pochwy przy pasku. Gdy odwrócił się na
pięcie, wyskoczyła z ukrycia. Zasłoniła mu usta, by nie wydał żadnego dźwięku i
jednym szybkim ruchem poderżnęła mu gardło. Rękę wzięła dopiero wtedy, gdy
ustały drgawki. Wtedy odwróciła ofiarę na plecy. Przeszukała szybko kieszenie.
Znalazła pęczek kluczy i kartę magnetyczną. Wzięła je wraz z pistoletem, który
wypadł mężczyźnie z ręki, gdy go zabijała.
Gdy
wstała, poczuła mrowienie na karku.
-
Idziemy dalej – mruknęła cicho, idąc w głąb budynku.
- Tak,
pani – odparł lokaj i ruszył za nią.
Przeszukiwała
wzrokiem ściany, szukając jakiejkolwiek nieprawidłowości; ukrytych drzwi,
czujników, czy zapadni. Po kilku minutach znalazła to, czego szukała: fuga
między cegłami była wykruszona tworząc prostokąt wielkości dorosłego człowieka.
Zaczęła szukać jakiegoś otworu lub obluzowanego kawałka ściany. Jednak nigdzie
nie mogła go znaleźć.
Czas uciekał.
Zmarszczyła sfrustrowana brwi. Po dłuższej chwili westchnęła ciężko i cofnęła
się.
-
Otwórz to – rozkazała Sebastianowi, który cały czas trzymał się z tyłu,
obserwując każdy jej ruch.
Teraz
podszedł bliżej i położył dłoń na ścianie. Biała rękawiczka dziwnie
kontrastowała z brudną szarością
budynku. Nagle rozległ się trzask i cegły opadły na ziemię, odsłaniając
nowoczesne drzwi windy. Z boku znajdował się czytnik na kartę. Bez chwili
wahania wyjęła tą, którą zabrała strażnikowi i przyłożyła ją do panelu.
Rozległo się ciche piknięcie i drzwi rozsunęły się z sykiem.
Mai
zerknęła do środka, by sprawdzić, czy nie ma żadnych pułapek i przekroczyła
próg. Demon wszedł zaraz za nią. Był tylko jeden przycisk. Wcisnęła go i kabina
zaczęła jechać w dół. Dziewczyna wyjęła pistolet i odbezpieczyła go,
przekładając sztylet do lewej ręki.
- Kryj
mnie – powiedziała do kamerdynera, gdy poczuła, że zwalniają.
Na
zewnątrz stali dwaj mężczyźni. Gdy ich zobaczyli, wycelowali broń i zaczęli
strzelać. Jednak żadna kula jej nie dosięgła. W osłupieniu patrzyli jak
uśmiechnięty lokaj wypuszcza z dłoni wszystkie pociski. Nie zdążyli jednak zareagować,
gdyż oboje upadli martwi na ziemię z przestrzelonymi głowami. Bez słowa ruszyli
dalej korytarzem, masakrując kolejnych ochroniarzy. W końcu dobiegły ich krzyki
i wiwaty.
Czarnowłosa
uchyliła lekko drzwi, zza których dobiegał hałas. Jej oczom ukazał się dobrze
znany widok. Pokój z wysokim sufitem i szarych ścianach. Okrągłe betonowe
zniesienie bez ogrodzenia otoczone krzesłami obitymi w czerwony zamsz. Prawie całe
pomieszczenie zapełnione było ludźmi na tyle zepsutymi i z wystarczającą
ilością pieniędzy, by pozwolić sobie na takie widowisko. Wrzeszczeli i machali
pięściami, patrząc jak na oko dwunastoletnia dziewczynka rzuca się z nożem na
parę lat od siebie młodszego chłopca. Widziała jej puste, pozbawione nadziei i
chęci do życia spojrzenie. Widziała takich aż nadto, gdy sama dzieliła jej los.
Zmarszczyła
nos z obrzydzenia. Najchętniej zarżnęłaby każdego z tych zwierząt z osobna za
to, co robią dzieciom.
- Pani?
– usłyszała cichy głos tuż obok swojej twarzy.
Zamarła.
Chciała rzucić mu ostrzegawcze spojrzenie, jednak zza maski nic nie było widać.
- Co? –
syknęła.
-
Zbliża się do nas uzbrojony mężczyzna – odparł spokojnie.
- Zabij
– powiedziała beznamiętnie, wracając do obserwowania tłumu. Nie zwracała jednak
uwagi na napalonych mężczyzn, czy bukmacherów przechadzających się między
siedzeniami i zbierających zakłady. Szukała konkretnej twarzy.
- Tak,
pani – usłyszała, że się uśmiecha, jednak nie odpowiedziała.
Chwilę
później usłyszała cichą rozmowę, a zaraz potem odgłos upadającego ciała.
-
Pilnuj, by nikt nam nie przeszkodził – mruknęła pod nosem, widząc, że ją usłyszy.
Po
kilku minutach, które ciągnęły się w nieskończoność znalazła go. Mężczyznę,
który tym wszystkim zarządza. Pamiętała go z czasu, kiedy zaczynała ostro
trenować.
Wysoki, przystojny, około
trzydziestoletni mężczyzna przechadzał się między klatkami, przyglądając się
uwięzionym w nich dzieciom, co jakiś czas kiwając w milczeniu głową. Jego
nieskazitelnie biały, drogi garnitur wydawał się kompletnie nie na miejscu w
tym brudnym, śmierdzącym miejscu. Obok niego szli ludzie przydzieleni do tej
siedziby. To oni ich karmili, bili, wyprowadzali ich na ring i w razie potrzeby
zabijali. Obserwowała w milczeniu jak się przed nim płaszczą. Jego długie,
zaczesane do tyłu blond włosy odbijały światło jarzeniówek, przyciągając uwagę.
Patrzyła jak się zbliża, nie
zatrzymując na dłużej wzroku na żadnej z mizernych, brudnych postaci. Wszyscy,
bez wyjątków odwracali wzrok i kulili się po kątach. Trzech chłopaków i
dziewczyna, którzy byli ze nią zamknięci, również zwinęli się w kłębki, jakby
chcieli zniknąć. Tylko ona siedziała luźno oparta o kraty, wyciągając nogi do
przodu.
Na ten widok mężczyzna zatrzymał
się tuż przed dziewczyną. Stał po jej lewej stronie, patrząc z góry. Bez słowa wpatrywała
się w jego hipnotyzująco niebieskie oczy. Wtedy jeden z ich „oprawców”, jak
nazywały pracowników budynku dzieci, kopnął ją z całej siły w kręgosłup. Nawet
nie drgnęła.
- Jak śmiesz patrzeć na pana Smith’a,
ty mała…! - zamierzał uderzyć ponownie,
jednak Smith go powstrzymał.
- Kim ona jest? – spytał, gdy ponownie
na niego spojrzała.
- Ekhem… to Mai, proszę pana.
Obecna mistrzyni.
- Mai? – spytał zaskoczony,
patrząc na mężczyznę, który to powiedział.
Potem ponownie przeniósł wzrok
na nią. Tym razem na jego twarzy malowała się ciekawość.
- A więc to ty jesteś tą sławną mistrzynią…
jak długo tu jest? – zwrócił się do oprawcy.
- Dziesięć miesięcy – odpowiedziała
wyraźnie.
Smith zaskoczony spojrzał na
dziewczynę.
- Nikt cię nie pytał… - osobnik,
który poprzednio ją kopnął zamierzył się do ciosu, jednak blondyn ponownie go
powstrzymał. – Proszę pana, ona… - zaczął, ale nikt go nie słuchał.
- Dobrze się trzymasz jak na tak
długi staż. Powiedz mi, jak podoba ci się mój świat?
Piętnastolatka uśmiechnęła się
szeroko, odsłaniając śnieżnobiałe zęby, które nie zżółkły ani nie osłabły jak u
innych dzieci.
- Twój świat? To nie jest twój
świat.
- W takim razie czyj? – zapytał Smith
spokojnie.
- Może kiedyś ci powiem. Jeśli
wyjdę z tej klatki – puknęła palcem w kratę.
Mężczyzna zaśmiał się cicho.
- Ciekawe, nie powiem.
- Proszę o wybaczenie. Musiała
zwariować. Dopilnujemy, by ją odpowiednio ukarano…
- Nie trzeba – uciął. - Chciałbym kiedyś zobaczyć jak walczysz, mała.
Do zobaczenia.
To mówiąc odszedł. To był nie
ostatni raz, kiedy go widziała, jednak nigdy więcej z nim nie rozmawiała. Zawsze
przyglądał mi się z daleka. Jednak ani razu nie zauważyła go na trybunach
podczas walki.
Teraz
widząc go, wezbrała w niej wściekłość. Prawie w ogóle się nie zmienił. Włosy
zaczesywał do tyłu w ten sam sposób, w jego oczach widać było ten sam, niezdrowy
błysk. Jedyną różnicą były ledwo widoczne zmarszczki wokół oczu, świadczące, że
często się uśmiechał. Wygięła usta w drapieżnym uśmiechu. Nareszcie.
~~*~~
Przeprazam, że tak późno, ale blogger odmówił mi posłuszeństwa x.x Mam za to nadzieję, że rozdział Was nie rozczarował ^^
Miło jest po dłuższej nieobecności siąść do Worda i po prostu pisać. Myślę, że Was niedługo mocno zaskoczę i nie mogę się doczekać komentarzy na ten temat ^^
Pozdrawiam i do napisania! :D
Pozdrawiam i do napisania! :D