13 wrz 2015

XXXIII

             Dzisiaj wyjątkowo notka będzie przed rozdziałem. Tak oto dotarliśmy do końca pierwszej części opowiadania. Mam nadzieję, że Wam się spodoba i że nie zabijecie mnie za zakońcenie :'D                    Dodatkowo przez jakiś miesiąc nie będzie noteg, gdysz chcę napisać cześć kolejnej księgy, by uniknąć tak długoch przerw. 
Ale dość już gadania. Miłego czytania! ^^

Ściskam
Mai

PS. na końcu macie taki bonusowy arcik :P

~~*~~

                Z ociąganiem odsunęła się od drzwi i mruknęła pod nosem:
                - Sebastian, chodź tutaj.
                Sekundę później lokaj zmaterializował się i wpatrywał w nią wyczekująco w oczekiwaniu na rozkazy. Mimo że starał się przyjąć obojętny wyraz twarzy, widziała w jego oczach mieszankę dzikiej satysfakcji i niepewności.
                - Idź korytarzem w prawo, ja pójdę w drugą stronę. Będziesz mnie osłaniał. Ucisz każdego, kto stanie ci na drodze.
                - Tak, pani – skłonił się i zniknął.
                Mai wyjęła z plecaka składany karabin i odbezpieczyła go. Czas na zabawę. Zamknęła bezszelestnie drzwi i ruszyła z powrotem w stronę windy. Wymijała ciała leżące na ziemi, starając się nie wdepnąć w krew, by nie zostawiać śladów. Przy okazji zerkała, czy nie mają ze sobą jakichś przydatnych przedmiotów.
                Nagle usłyszała kroki. Szybko przywarła do ściany. Za dużo czasu spędziła przy ciałach. Stała nieruchomo, czekając aż odgłos ucichnie. Karabin trzymała w gotowości, by w razie czego mogła szybko zaatakować. Po długiej, pełnej napięcia chwili, strażnik oddalił się, pozostawiając ją samą. Wtedy po cichu wyszła zza zakrętu i ruszyła w głąb korytarza. Jarzeniówki oświetlały szare ściany, nadając im jeszcze bardziej ponury wygląd. Poczuła nagłą chęć, by wysadzić cały ten budynek w powietrze. Zamiast tego, parła uparcie przed siebie, by wejść drzwiami tuż obok Smith’a. Słyszała dudnienie w uszach, czując swój lekko przyspieszony puls. Wzięła głęboki oddech, by oczyścić umysł i móc skupić się na swoim zadaniu.
                Poruszała się bezszelestnie, idąc w wyznaczonym przez siebie rytmie. Wypatrywała ochroniarzy na każdym zakręcie, równocześnie nie przestając nasłuchiwać. Gdyby teraz ktoś ją znalazł, byłaby odsłonięta i prawie na pewno by zginęła. Wiedziała, że demon nie pozwoli, by zaszli ją od tyłu, ale nie miała pewności, czy ktoś nie zaskoczy jej od frontu. Wtedy napis nad jednym z wejść przykuł jej uwagę. Archiwum? Stała przez chwilę wpatrując się w tabliczkę. Po chwili wahania nacisnęła klamkę. Zamknięte. Wyciągnęła wsuwkę z włosów i kilkoma sprawnymi ruchami otworzyła zamek. Gdy drzwi uchyliły się na tyle, by można było przez nie wejść, dziewczyna wślizgnęła się cicho do środka. Wyjęła z kieszeni latarkę i rozejrzała się dookoła. Całe pomieszczenie wypełniały półki z opisanymi kartonami. Podeszła do jednego z nich. „Luty 20XX”. Zajrzała do środka i przeszył ją zimny dreszcz. W środku było pełno teczek z nazwiskami. Znała kilka z nich. Gdy wyciągnęła jedną i zaczęła przeglądać, poczuła jak krew wrze w jej żyłach.  Był tam dokładny opis dziecka, data urodzenia, przybycia do ośrodka, wszystko jego walki, oraz szczegółowy zapis śmierci. Odłożyła dokumenty na miejsce i zaczęła szukać konkretnej daty. Sprawnie lawirowała między regałami. Po niespełna minucie znalazła to, czego szukała. Wzięła pudło i położyła je na ziemi. Jej wzrok prawie od razu odszukał jej nazwisko. Folder był grubszy niż pozostałe, mimo że były tam zapiski tylko z jednego miesiąca. Walczyła najczęściej ze wszystkich. I najczęściej wygrywała. Przerzucała kolejne kartki, czując, jak wspomnienia uderzają ją z pełną mocą. Nienawidziła tego wszystkiego. Tego, jak pobyt w takim miejscu ją odmienił, jak zdusił w niej resztki człowieczeństwa, pozbawił emocji. Stała się dokładnie taka, jak chcieli. Zimna i bezlitosna.
                Spojrzała na ostatnią kartkę. Na górze widniał duży czerwony napis: ZAGINIONA. Pod spodem znajdował się krótki opis tego, jak wyglądała baza po tym, jak uciekła. Z chorą satysfakcją czytała nazwiska dozorców, którzy zostali zamordowani. Niewielu z nich było doświadczonych w tej robocie, gdyż miejsce, w którym ją zamknięto było stosunkowo niedawno wybudowane. Nie przeszkadzało to im jednak w traktowaniu ich w bestialski sposób. Ponownie przerzuciła strony i spojrzała na tą pierwszą. Przyjrzała się swojej zapadniętej, szarej twarzy. Brudne włosy opadały jej twarz, nie zasłaniały jednak licznych siniaków i oczu, które zdawały się wwiercać w duszę osoby patrzącej na fotografię. Tak wyglądała trzy lata temu… Zaczęła czytać. Oprócz jej danych osobowych, wypisane też były informacje takie jak ilość walk wygranych i przegranych, częstotliwość zakładów, ogólny przychód, liczba zabitych przez nią osób… Patrzyła na to wszystko z kamiennym wyrazem twarzy. Teraz to były tylko nic nie znaczące cyfry. Nie czuła żalu, ani tym bardziej poczucia winy. Tylko… pustkę.
                Nagle poczuła czyjąś obecność. Odwróciła się gwałtownie, ale było już za późno. Poczuła kopnięcie w brzuch i poleciała do tyłu, uderzając głową w ścianę. Zamroczyło ją na tyle mocno, że przez chwilę nic nie widziała. Gdy się otrząsnęła, zobaczyła mężczyznę celującego do niej z jej własnej broni. Musiała odłożyć karabin na bok, gdy przeglądała akta… Przyjrzała się twarzy napastnika i poczuła jak krew jej tężeje. Nie zapomniałaby tej ciemnej czupryny i szmaragdowych oczu.
                - Witaj, szefowo. Dawnośmy się nie widzieli.
                - W istocie. Widzę, że dobrze się trzymasz, Aaron.
                - Nie narzekam – były ogrodnik wyszczerzył się w drapieżnym uśmiechu.
                - Strzelasz, czy może się boisz? – zakpiła z niego.
                - Nie jest dobrym pomysłem drażnienie osoby, która trzyma w ręku broń, nie wiesz o tym? – mruknął.
                - Nie jest dobrym pomysłem zadzieranie ze mną, nie pamiętasz? – odparła.
                Brunet odrzucił głowę do tyłu i zaśmiał się szyderczo.
                - Jesteś mocna w gębie, ale sama jesteś niczym. Próbujesz się bawić w dorosłość, dziewczynko, ale ci nie wychodzi.
                - Czyżby? Osobiście uważam, że jestem niezłym graczem – zadrwiła i usiadła prosto, próbując ustalić, czy ma jakieś poważniejsze obrażenia. Jednak prócz pulsującej bólem głowy, nic nie czuła. Dobrze.
                - Zaczynasz mnie irytować, mała – warknął Tarver.
                - Pokaż, co potrafisz.
                Z grymasem gniewu na twarzy, chłopak złapał ją za ubrania i przycisnął całym ciałem do ściany. Czując jego dotyk, gdzieś w głębi poczuła strach, jednak zdusiła go. Nie czas teraz na wspominki.
                - Stul pysk – poczuła na skroni lufę karabinu.
                - Skończyłeś? – prychnęła.
                Patrzyła jak przez twarz bruneta przechodzi szeroki, obleśny uśmiech.
                - Ależ skądże. Zabawa dopiero się zaczyna – mówiąc to, podważył lufą spód maski i szarpnął do góry, zrzucając ją z twarzy czarnowłosej. – Mam zamiar dać ci nauczkę, patrząc jak ogarnia cię rozpacz…
                Jego szept napawał ją obrzydzeniem. Przez umysł przeleciał jej obraz tego, jak razem śmiali w salonie. Nie tylko ja noszę maskę… pomyślała. Wtedy poczuła jak dłoń Aarona zsuwa się z jej szyi. Znów poczuła przypływ paniki. Ponownie go jednak stłumiła. Zamiast tego spojrzała mu lodowato w oczy. Zamarł na chwilę.
                - Co to za spojrze… - urwał, wpatrując się w jej lewe oko.
                - Zdziwiony? – syknęła.
                - Co to ma być? Bawisz się w przebieranki? – zaśmiał się. Jego ręka znów zaczęła się ruszać, odpinając zamek bluzy. Powstrzymała się przed wzdrygnięciem. Zamiast tego uśmiechnęła się, odsłaniając zęby.
                - Przebieranki, hę? Jakiś ty naiwny.
                - Naiwny, tak? – syknął, mocniej na nią napierając.
                - Tak. Naiwny. I skończony.
                - Ty mała…
                - Sebastian – przerwała mu, a znak na jej oku zabłysł fioletowym światłem. – Nie zabijaj go.

                Zabijał właśnie kolejnego z tych bezużytecznych robaków, gdy poczuł, że jego pani jest w niebezpieczeństwie. Gorzej. Po raz pierwszy w jej emocjach znalazł strach. Odrzucił truchło strażnika i z nadludzką szybkością popędził w kierunku dziewczyny.
                Gdy wszedł do archiwum, zastał byłego ogrodnika przyciskającego ją do ściany. Do skroni przystawił jej karabin, a jego dłoń przesuwała się po ciele czarnowłosej. Widząc to, wezbrała w nim wściekłość, jakiej dawno nie czuł. Wokół niego pojawiła się czarna mgła, która coraz bardziej obejmowała pomieszczenie. Powili zbliżył się i już miał zadać cios, gdy nagle oczy jego pani zwróciły się w jego kierunku.
                - Sebastian. Nie zabijaj go – powiedziała cicho, a on poczuł, jakby owinęły go łańcuchy, hamując jego dłoń tuż przed szyją chłopaka.
                 Ten odwrócił się i krzyknął krótko. Odskoczył do tyłu i wyjął zza pasa pistolet, jednym celując wciąż w dziewiętnastolatkę, a drugim w pierś demona. Wiedział, że jego oczy jarzą się czerwono, a jego sylwetka była zniekształcona przez cień.
                - Wyciągnij z niego wszystko, co się da. Tylko zostaw go żywego – usłyszał rozkaz. Powstrzymał żądzę mordu i zbliżył się do Tarvera.
                - Trzymaj się ode mnie z daleka, potworze! Jeszcze krok, a ją zastrzelę! – wrzeszczał, cofając się.
                - Mimo, że moja pani tego zabroniła, mam wielką ochotę rozerwać cię na strzępy – mówił cichym, hipnotyzującym głosem. – Jednak nie otrzymałem rozkazu, by zwrócić cię w jednym kawałku…
                - Odejdź! – wrzasnął brunet i rozległy się strzały.
                Sebastian jednak wciąż się do niego zbliżał. Położył palec na ustach i z krwiożerczym uśmiechem mruknął:
                - Radziłbym być trochę ciszej, panie Aaron. Jeszcze ktoś nas usłyszy.

                Mai oparła się o ścianę i zamknęła oczy. Zignorowała stłumione krzyki chłopaka i zatopiła się w myślach. Nie spodziewała się zdrady z jego strony, a powinna. Znowu komuś zaufała i się sparzyła. Cały czas popełnia ten sam błąd. Na samą myśl o jego dłoni krążącej po jej ciele, czuła dreszcze. Znowu. Znowu… Zebrała wszystkie wspomnienia związane z ogrodnikiem i schowała je głęboko w pamięci, wraz z innymi do nich podobnymi i zamknęła je na klucz. Zapieczętowała tym samym własne serce.
                - Pani? – rozległ się cichy głos.
                Podniosła głowę i spojrzała w czerwone oczy demona. Widziała w nich resztki nieposkromionej furii, ale również troskę. On jedyny jej nie może zdradzić… Westchnęła cicho i stanęła prosto. Ignorując lokaja, podeszła to tego, czym kiedyś była osoba, którą mogła nazwać przyjacielem. Podniosła z podłogi karabin, którym do niej celował i stanęła tuż przy jego głowie. Tak jej znane szmaragdowe oczy, teraz były zamglone przez łzy i cierpienie. Ledwo żywy chłopak jęczał cicho.
                - Błagam… nie…
                - Śledziłeś mnie, sprawiłeś, że w ciebie uwierzyłam, zwiodłeś mnie, groziłeś bronią, chciałeś zgwałcić i zabić i teraz błagasz mnie o litość? – jej lodowaty szept przecinał ciszę. – Jesteś najżałośniejszą istotą z jaką kiedykolwiek przyszło mi się spotkać. Żałuję każdej chwili, myśli którą tobie poświęciłam. Zasługujesz na to, by zgnić tutaj tak jak robak, topiąc się we własnej krwi.
                Urwała, chcąc zapamiętać wyraz jego twarzy, gdy przerażenie brało górę nad wszystkim. Uniosła broń tak, że celowała idealnie w środek jego czoła.
                - Żegnaj, Aaronie, Tarverze – mruknęła i nacisnęła spust.
                Rozległ się huk, a po nim nienaturalna wręcz cisza. Dziewczyna opuściła rękę i odwróciła wzrok jakby zamykając kolejny rozdział swojego życia.
                - Panienko… - kamerdyner skłonił się, podając jej maskę.
                Nie wzięła jej jednak. Minęła mężczyznę i ruszyła w kierunku wyjścia z pomieszczenia.
                - Idziemy. Dosyć tej farsy – powiedziała bezbarwnym tonem.
                - Jak sobie życzysz, pani.

~*~

                Oglądali właśnie kolejną walkę. Miała to być reklama, która rozpowszechni ten biznes po całym kraju. Na widowni siedziało mnóstwo bogatych właścicieli firm i milionerów. Z ich pomocą stworzyliby nową bazę, na wzór tej, w której właśnie się znajdowali. Poprzednia przepadła, niwecząc ich plany. Ale teraz… po trzech długich latach… nareszcie mieli szansę to odrobić…
                Nagle rozległ się przeraźliwy huk, a całe pomieszczenie wypełnił duszący dym. Ludzie zaczęli krzyczeć i uciekać. Drzwi jednak były zamknięte. Jack Smith patrzył na to wszystko z coraz większym niedowierzaniem i gniewem. Nie! Znowu wszystko przepadło! Wtedy zauważył jak powoli ludzie przestają wrzeszczeć i tracą przytomność. Rozejrzał się szybko i ruszył do ukrytego przejścia. Przyłożył kartę do ściany, a ta odsunęła się z cichym sykiem. Wybiegł z hali, po drodze wyciągając telefon. Dzwonił po kolei do każdego z naczelników, ale żaden nie odbierał.
                Gdy skręcił w kierunku windy, zauważył ciemną, samotną postać. Zatrzymał się gwałtownie i przyjrzał sylwetce.
                - Poznaje mnie pan, panie Smith? – usłyszał cichy głos. Z kim mu się kojarzył… Z kimś wyjątkowym.
                - Mai Word? – zamarł zaskoczony.
                Dziewczyna podeszła parę kroków bliżej tak, że jarzeniówki dokładnie oświetlały jej twarz. Tak… pamiętał ją dokładnie. Teraz jednak wyglądała inaczej.
                - Wypiękniałaś, moja droga – powiedział spokojnie, taksując ją wzrokiem. Udawał, że nie widzi karabinu w jej ręce i sztyletów przypiętych do pasa.
                - A pan się w ogóle nie zmienił – odparła. Mężczyzna zaśmiał się cicho.
                - Pochlebiasz mi. Czyżbyś to ty stała za tym incydentem w sali walk? – spytał niby od niechcenia.
                - Mówi pan o tamtej małej bombce? Chyba jedną zgubiłam… - drażniła się z nim.
                Blondyn ledwo powstrzymywał gniew, wciąż jednak uśmiechał się szelmowsko.
                - Ach, zgubiłaś…
                - A co, czyżby pan ją znalazł, panie Smith?
                - Jak znalazłaś to miejsce? – spytał w odpowiedzi.
                - Mam swoje… kontakty. Właśnie, jeśli o kontaktach mowa… spotkałam pewnego młodego mężczyznę, który wyznał mi pewną tajemnicę…       był zmuszony, by odnaleźć pewną dziewczynę… chyba im uciekła… nie wiesz może, o kogo mogło mu chodzić?
                - Tarver mnie zdradzi? – mruknął, wciąż nie tracąc nad sobą kontroli.
                - Ależ skąd. Był wierny prawie do samego końca
                Jack zamarł.
                - Zaskoczył mnie, kiedy czytałam pewne dokumenty… Miał mnie w garści. Dobrze grał, przez co o mało mu nie zaufałam.
                - Czy ty…?
                - Zabiłam go? Owszem – jej lekki ton przyprawiał go o dreszcze. – I niedługo do niego dołączysz.
                Na te słowa odwrócił się i zaczął biec.

                - Sebastian – mruknęła cicho, a lokaj wyłonił się z ciemności, blokując mężczyźnie drogę.
                Ten ledwo zdążył wyhamować. Zaczął wpatrywać się w krwistoczerwone oczy kamerdynera, a po chwili zrobił krok do tyłu, a potem kolejny i kolejny…
                - Kim ty do cholery jesteś?
                - Ja? Jestem tylko piekielnie dobrym lokajem – uśmiechnął się lekko, kładąc dłoń na piersi.
                Dziewczyna prychnęła cicho.
                - Ten tekst nigdy ci się nie znudzi, prawda?
                W tym momencie Smith wyciągnął rewolwer zza połów swojej białej marynarki i wycelował w jej klatkę piersiową. Mai uśmiechnęła się lekko i zaczęła iść w kierunku blondyna.
                - Stój! Stój, bo strzelę! – krzyknął.
                 W jego oczach widać było strach, jednak rękę miał pewną. Widać było, że robił to wcześniej wiele razy.
                - A może tak zrezygnujemy z broni palnej? Proponuję uczciwy pojedynek. Przecież chciał pan zobaczyć, jak walczę… - ciągnęła, nie zatrzymując się.
                - Tak, akurat! Ty albo ten twój lokaj zabijecie mnie jak tylko się odwrócę.
                - Ależ ja nie kłamię. Brzydzę się kłamstwem. Widzi pan? – powiedziała i rzuciła pistolet na bok. Potem zrobiła to samo z kilkoma innymi, ukrytymi w różnych miejscach. Gdy pozbyła się już wszystkich, wyjęła da sztylety. Jeden ujęła w prawą dłoń, a drugi przesunęła po podłodze w stronę szefa organizacji.
                Nie odezwał się. Stali tak przez chwilę nieruchomo. Zaczęła się niecierpliwić.
                - Zrobisz to, czy będziesz chciał, czy nie. Radzę więc przyjąć moją propozycję zanim naprawdę się zirytuję – mruknęła lodowato.
                - Jeśli ty albo twój sługus ruszycie się choćby o centymetr, to cię ustrzelę.
                Westchnęła cicho.         
                - Wystarczy. Sebastian, zabierz mu broń.
                - Tak, pani.
                Wezwany, pojawił się błyskawicznie przed blondynem i uderzył go w rękę tak, że upuścił rewolwer. Czarnowłosy podał mu w zamian sztylet, uśmiechając się przy tym lekko. Nie mając wyboru, Smith wziął ostrze.
                - Od razu lepiej. Będziemy walczyć według pańskich zasad. Wszystkie chwyty dozwolone. Na śmierć i życie. Rozumie pan? – wygięła lekko usta.
                Przerażony Jack kiwnął głową. Wiedział, co go czeka. Panika w jego oczach, coraz bardziej nakręcała dziewczynę, budząc w niej to, co było tak długo uśpione. Nareszcie nadeszła ta chwila. Pozwoliła ponieść się nienawiści i żądzy mordu. Rzuciła się do przodu.

                Była za szybka. Próbował blokować jej ciosy przedramieniem, ale ona zaraz cofała się i atakowała ponownie. Nie miał szans. Słyszał o jej umiejętnościach, jednak było to ze cztery lata temu. Była wtedy wychudzona i słaba. Teraz w pełni sił, niesiona nienawiścią, była nie do pokonania. Kiedy próbował ciąć ostrzem, uchylała się i uderzała pięścią w najwrażliwsze punkty, jakich mogła sięgnąć. Mimo to parę razy skaleczył ją czubkiem ostrza. To było jednak nic, w porównaniu z jego obrażeniami. Po jakiś dwóch minutach walki, miał złamaną rękę i parę żeber, a z każdym ruchem tracił coraz więcej krwi.
                - Tylko na tyle cię stać? – drwiła.

                Pchnęła ostrzem w brzuch, jednak mężczyzna zdołał odsunąć się w ostatniej chwili. Wykorzystała swój pęd i okręciła się na pięcie, by kopnąć go w twarz. Uderzony, poleciał na ścianę i osunął się powoli na podłogę. Sztylet wyleciał mu z ręki.
                - Naprawdę, już się poddałeś? Spodziewałam się czegoś więcej po osobie, która zniszczyła moje życie – uklękła przed zakrwawioną postacią. Pocięty biały garnitur powoli nasiąkał krwią swojego właściciela. Plamy te wyglądały jak rozkwitające róże. Napawała się ich widokiem.
                - Jak… jak ci się udało uciec? W ogóle, jak się tu dostałaś?! – wydyszał Smith. Pomimo swoich obrażeń, nadal myślał tylko o jednym.
                - Oba pytania mają tą samą odpowiedź. Widzisz to? – wskazała na swój znak kontraktu. – To pieczęć, dowód kontraktu. Piekielnej umowy. – uśmiechnęła się drapieżnie. – Powinieneś się cieszyć. Dla ciebie sprzedałam duszę.
                - Co… - nie dokończył.
                - Dobrze słyszałeś. Dla zemsty oddałam się demonowi. – szepnęła, zbliżając twarz do blondyna. Ten patrzył na nią z jeszcze większym strachem niż chwilę wcześniej. – Tak, bój się. Bój, bo to, co przeżywasz teraz, jest niczym w porównaniu do męk, które będziesz cierpiał do końca swego istnienia.
                - Nie! – krzyknął i uderzył ją w twarz.
                Zachwiała się, łapiąc za szczękę. Kątem oka zobaczyła, że Smith wstaje i bierze karabin, który wcześniej odrzuciła. Wycelował w nią i strzelił. Wtedy jej wzrok przysłoniły plecy kamerdynera.
                - Proszę uważać, pani – powiedział cicho. Kiedy odwrócił się w jej stronę, zobaczyła, że cały przód koszuli jest we krwi. Osłonił ją.
                - Czemu to zrobiłeś?  - mruknęła, prostując się.
                - Moim zadaniem jest służenie mojej pani, dopóki nie dokona ona swojej zemsty. A ta jeszcze się nie dokonała – uśmiechnął się smutno.
                Podeszła do niego powoli i uniosła głowę, by spojrzeć mu w oczy.
                - Dziękuję. Ale teraz stań z boku i patrz, jak zwyciężam.
                - Tak, moja pani – skłonił się i powoli odsunął.
                Gdy znów przeniosła wzrok na Jacka, patrzył on osłupiały na Sebastiana. Wciąż trzymał w dłoni karabin, teraz jednak lufa skierowana była w dół. Mai wykorzystała szansę i wyciągając długą szpilę ukrytą w warkoczu, doskoczyła do przeciwnika. Nim ten się zorientował, dziewczyna przebiła mu dłoń, przygważdżając ją do ściany. Mężczyzna wrzasnął, wypuszczając broń. Sekundę później, sztylet przeszył jego drugo nadgarstek. Ponownie krzyknął.
                - To za dzieci, które porwałeś i zmusiłeś do walk – wepchnęła kolejne ostrze w jego kolano. – To za tortury i gwałty – następny nóż. – To za moją rodzinę – tym razem w brzuch. Za każdym razem powietrze rozdzierał wrzask blondyna. Łzy ciekły mu po twarzy, mieszając się z krwią.
                - A to – wyjęła ostatnie, czarne ostrze i podetknęła mu je pod nos. – Za to, że przez ciebie i to, co mi zrobiłeś, pokochałam demona.
                Z tymi słowami powoli przesunęła sztyletem, podrzynając mu gardło.

                Nigdy nie wyglądała tak pięknie, jak teraz. Skąpana we krwi, opanowana przez żądzę mordu. Za każdym razem, gdy słyszała krzyk torturowanej przez nią ofiary, w jej oczach pojawiał się błysk, który doprowadzał kamerdynera do szaleństwa. Tak krwiożercza, a jednocześnie tak czysta… Nie mógł odwrócić wzroku. Aż usłyszał słowa, które wypowiedziała, zanim zabiła tą kanalię. W tej właśnie chwili poczuł, jak łańcuchy, które trzymały go w ryzach opadają, a głód wraca ze zdwojoną siłą. Zignorował to jednak i wpatrywał się w dyszącą dziewczynę, która obudziła w nim to, czego nie spodziewał się nigdy czuć.
                Zaczął powoli iść w jej stronę, jednak ona nie zwracała na niego uwagi. Wpatrywała się w ciało osoby, która odebrała jej wszystko. Gdy dotknął ramienia swojej byłej pani, ta wzdrygnęła się i przeniosła na niego wzrok. Zszokowany patrzył, jak po twarzy spływają jej łzy. Nigdy nie widział jak płacze. Nawet w jej wspomnieniach nie uświadczył tej sceny.
                Delikatnie otarł jej twarz chustką, którą wyciągnął z kieszeni.
                - To już koniec. Nareszcie… - szepnęła i zamknęła oczy, tracąc przytomność. Złapał ją nim uderzyła o ziemię i wziął na ręce. Z kamiennym wyrazem twarzy, ruszył w stronę wyjścia. Ani razu nie obejrzał się za siebie, ignorując uciekające dzieci i płomienie, które zaczęły ogarniać całe podziemie. Cała jego uwaga skupiona była na istocie, która spoczywała w jego ramionach.
                Myślał, że go nienawidzi, że budzi w niej obrzydzenie. W każdym razie, powinno tak być. Teraz jednak zrozumiał zachowanie dziewiętnastolatki. Nie chciała przyznać tego, że coś czuje. Bała się tych emocji, tak samo jak on. Postanowiła odejść w samotności, ze świadomością, że wytrwała do samego końca.
                Westchnął cicho, wychodząc na dwór. Bez chwili wahania ruszył w kierunku rezydencji.

                Gdy w końcu otworzyła oczy, zaczynało świtać. Lokaj cały czas siedział obok posłania, wpatrując się w nią. Czarnowłosa rozejrzała się dookoła, aż jej wzrok spoczął na demonie.
                - Czemu ty… - otworzyła szerzej oczy, przypominając sobie wydarzenia z poprzedniego dnia. Wtedy uśmiechnęła się ironicznie. – Ach tak…
                - Dlaczego to ukrywałaś? – spytał spokojnie.
                - Dobrze wiesz, dlaczego – uśmiechnęła się smutno. W końcu maska opadła, a w jej oczach pojawiło się coś innego niż chłodny dystans. Coś ciepłego… - Tak samo, jak wiesz, że nadszedł już czas.
                - Owszem – wstał i usiadł obok niej, pochylając się nad dziewczyną, która zmieniła wszystko.  - Sebastianie… dziękuję – wygięła lekko usta i zamknęła oczy. On również się uśmiechnął.
                - Nie. To ja dziękuję… Mai.
                To mówiąc powoli ją pocałował. W chwili, gdy ich usta się zetknęły, powietrze wokół nich zgęstniało od mocy. Z satysfakcją zmieszaną z żalem, zaczął wysysać jej duszę.

                Jednak zamiast poczuć jej słodki, niepowtarzalny smak, coś zaczęło go wciągać. Czuł się, jakby wyrywano mu serce i ducha. Chciał się odsunąć, ale nie mógł. Niczym czarna dziura, nieznana siła pochłaniała kawałek po kawałku części jego jestestwa. W chwili, gdy myślał, że zginie, wszystko ustało. W mgnieniu oka odskoczył od dziewczyny i osunął się na ziemię. Patrzył z niedowierzaniem, jak czarnowłosa powoli wstaje z łóżka i idzie w jego stronę. Jej oczy lśniły krwistoczerwonym blaskiem, jednak tym, co najbardziej przeraziło demona, była para czarnych skrzydeł wyrastającym z jej pleców. Były to skrzydła upadłego anioła. 



KONIEC
Na razie...