31 paź 2015

Tom 2, I



 " Kłamca… powiedziałeś, że nigdy mnie nie okłamiesz…"



                Spokojny, letni dzień. Świat dookoła leniwie budził się do życia. Słychać było ciche bzyczenie owadów, trele ptaków, szum liści na delikatnym wietrze. Wszystko rozwijało się, kwitło, mieniło kolorami. Mogłoby się wydawać, że wszystko jest takie, jakie być powinno. Nie należy jednak oceniać książki po okładce…

                Wykonywał tak dobrze znane mu czynności niemal z namaszczeniem. Nie myślał wtedy o niczym innym niż o ruchach dłoni i efekcie, jaki otrzyma po ukończeniu całego procesu. Ta niemal sprawiająca mu przyjemność praca była swego rodzaju ostoją, niezmienną przez setki lat. Nie uśmiechał się jednak jak zwykle. Jego twarz pozostawała bez wyrazu, nieruchoma niczym maska. Nic nie było już takie jak kiedyś. Wszystko się zmieniło.
                Po chwili stał już pod drzwiami na pierwszym piętrze. Zapukał trzy razy i powiedział cicho:
                - Pani, przyniosłem popołudniową herbatę.
                - Wejdź – usłyszał odpowiedź.
                Siedziała przy biurku i robiła coś na laptopie. Zmieniła się przez ten miesiąc. Dużo schudła, jej włosy były potargane i spięte w niedbałą kitkę, a oczy straciły swój dawny blask. Nawet na niego nie spojrzała, gdy kładł obok niej filiżankę i kawałek ciasta czekoladowego. Tak teraz wyglądała ich codzienność. Każde z nich unikało tego drugiego, a ich rozmowy sprowadzały się do krótkiej wymiany słów i rozkazów.
                - Obiad będzie gotowy za godzinę – oznajmił, zerkając kątem oka na dziewczynę.
                - Nie trzeba. Wyjdź.
                Tak zrobił.

                Mai westchnęła cicho. Nie mogła znieść jego obecności. Razem z nim pojawiał się nieznośny ból głowy, który zdawał się rozsadzać jej czaszkę. Domyślała się, co było tego przyczyną. Nie pamiętała nic z owego wydarzenia. Gdy otworzyła oczy, leżała w swoim łóżku. Sebastian stał po drugiej stronie pokoju, a jego oczy jarzyły się szkarłatem.
               
                - Czemu żyję? – spytała cicho. – Dlaczego nie zabrałeś mojej duszy?
                - Nie mogę – odpowiedział. – Coś… blokuje twoją duszę, pani. Jesteś dla mnie niedostępna.
               
                To mówiąc, wyszedł. I tak jest do teraz. Próbowała znaleźć tego powód. Chciała wypytać demona, lecz ataki bólu skutecznie ją od tego powstrzymywały. Po prostu nie mogła przebywać w tym samym pomieszczeniu co on. Czasem nawet myśli o lokaju sprawiały, że cierpiała katusze. Tylko czemu…?
                Nie spała, niewiele jadła. Całymi dniami siedziała w bibliotece lub szukała w internecie jakiś wskazówek. Chwytała się wszystkiego, nawet starożytnych legend, czy wierzeń. Nic jednak nie przybliżało jej do odpowiedzi.
                Oparła czoło na dłoniach. Skupiła się na stłumieniu ćmienia, które rodziło się gdzieś w jej głowie. Jeździła po szpitalach, ale każdy mówił jej, że prócz anemii, która ciągle postępuje, nic jej nie dolega. Ignorowała zalecenia lekarzy, by odpoczywała i więcej jadła i dalej szukała. I tak w kółko. Nie mogła już tego znieść…
                Spojrzała kątem oka na ciasto, które przyniósł Sebastian. Po chwili wahania przysunęła do siebie talerzyk i ukroiła kawałek widelcem. Smak czekolady wypełnił jej usta, powodując jednocześnie uścisk w piersi. Ból głowy wzmógł się.
                - Kłamca… powiedziałeś, że nigdy mnie nie okłamiesz…

                Demon mknął przez miasto, szukając potencjalnej ofiary. Był strasznie słaby. Po tym, jak dziewczyna go zaatakowała, odebrała mu prawie wszystkie dusze, jakie zjadł, a wraz z nimi część jego mocy. Przez to wręcz szalał z głodu i musiał polować na podrzędnych ludzi. Jeden z nich leżał właśnie u jego stóp, zaskoczony pojawieniem się czarnowłosego. Gdy zobaczył jego czerwone oczy, zerwał się na nogi. Po chwili jednak padł martwy na ziemię, z nożem wbitym głęboko w tył jego czaszki.
                - Obrzydlistwo… - syknął upadły i pochylił się, by skonsumować namiastkę posiłku, który zwykle starczał mu zna kilka stuleci.

                Wrócił późno w nocy. W stanie niewiele lepszym niż kilka godzin temu i zepsutym humorem, wślizgnął się do rezydencji. Praktycznie nie myśląc skierował się do biura swojej pani. Chciał zapukać, ale zauważył, że drzwi są otwarte. Uchylił je więc i zajrzał do środka.
                - Pa… - zaczął, ale urwał, widząc, że dziewczyna śpi.
                Podszedł bliżej i spojrzał na jej spokojną twarz. Od jakiegoś czasu oglądał ją tylko, gdy nie mogła tego zauważyć. Zastanawiał się wtedy, jak do tego wszystkiego doszło, jak ktoś mógł opętać jego panią bez jego wiedzy. Myślał nad sposobami, by odzyskać jego własność, nie narażając jednocześnie swojego życia. Teraz zaś wyciągnął z wahaniem dłoń w rękawiczce i odgarnął nastolatce włosy z twarzy. Powinien był ją zabić, razem z potworem, który w niej siedział, ale nie mógł. Nadal nie zdawał sobie sprawy, czemu tak się działo, ale nie potrafił się zmusić do skrzywdzenia tej kruchej istoty.  Mai westchnęła cicho przez sen i uśmiechnęła się lekko. Na ten widok coś go tknęło. Zabrał rękę i wyszedł z pomieszczenia. Musiał coś wymyślić.
                               

~*~


                I tak wyglądał każdy kolejny dzień. Nic się nie zmieniło: ani na lepsze, ani na gorsze. Po prostu oboje trwali w tym zawieszeniu, bojąc się zrobić ten pierwszy krok. Jednak ktoś postanowił zrobić to za nich…

                Tego środowego popołudnia ciszę w rezydencji przerwał dźwięk dzwonka. Mai zaskoczona podniosła wzrok z monitora. Do pokoju wszedł Sebastian i oznajmił:
                - Ma pani gości. Zaprowadziłem ich do salonu.
                - Dobrze – mruknęła i wymijając lokaja, ruszyła korytarzem na dół.
                W pomieszczeniu znalazła dwóch mężczyzn ubranych w czarne garnitury i krawaty. Widząc kabury u ich pasów, zmarszczyła czoło. Niedobrze.
                - Czyżby panna Word? – zapytał starszy z nich. Miał ciemne, krótkie włosy, które zaczesywał do tyłu. Zmarszczki wokół oczu i poważny wygląd wskazywały, że ma około pięćdziesięciu lat. Czuła od niego coś niepokojącego.
                - Owszem. W czum mogę pomóc dwóm agentom FBI? – spytała, rozsiadając się w fotelu.
                Młodszy jegomość spojrzał zaskoczony najpierw na nią, a potem na swojego towarzysza.
                - Widzę, że jest pani bardzo spostrzegawcza.
                - Nie zaprzeczę – odparła z nutką ironii w głosie. – A więc? Czemuż to zawdzięczam pańską wizytę?
                - Powiem wprost. Mamy niezbite dowody świadczące o tym, że była pani powiązana ze zniszczeniem organizacji porywającej dzieci do walk. Znaleziono pani odciski palców, plamy krwi i trochę innych śladów. Wiemy również, że w wieku piętnastu lat sama została pani porwana. Potem członkowie tej właśnie organizacji zamordowali pani rodziców i brata. Przy zniszczeniu pierwszej bazy zginęło czterdzieści osób. Po incydencie sprzed półtora miesiąca odnaleziono pięćdziesiąt cztery ciała, ale ciągle znajdujemy coś nowego.
                - Więc? – spytała dziewczyna po chwili ciszy.
                - Więc możemy oskarżyć panią o wielokrotne zabójstwo i zamknąć na resztę życia…
                - Chyba, że…? – przeciągnęła z uniesioną brwią.  
                - Chyba, że zgodzi się pani współpracować z FBI jako tajny agent.
                Przez chwilę w pokoju panowała grobowa cisza. Nagle czarnowłosa zaczęła się śmiać. Był to cichy, lekko ironiczny śmiech, ale jednak; śmiała się. Mężczyźni patrzyli z zaskoczeniem na jej atak wesołości. To samo robił Sebastian, który właśnie wszedł do pokoju, niosąc tacę z herbatą.
                - Ach, przepraszam – zachichotała, zakrywając usta dłonią. Gdy trochę się uspokoiła, zerknęła na młodszego mężczyznę i powiedziała do niego, patrząc prosto w jego szare oczy. – Odmawiam.
                - Nie słyszała pani? – spytał, pochylając się do przodu, zrzucając maskę niedoświadczonego młodzika.
                 Od początku wiedziała, że to on był tu szefem. Garnitur wysokiej klasy, rozluźniony krawat, roztrzepane jasne włosy, odpięty guzik od kołnierzyka. Chciał ją zmylić, stworzyć pozór bezpieczeństwa. Naiwniak.
                - Jeśli pani się nie zgodzi, spędzi pani resztę życia w więzieniu.
                - Zrozumiałam pański przekaz. Jednak te pogróżki nie robią na mnie żadnego znaczenia. Nie mam zamiaru pracować dla FBI. Wystarczą mi dwa lata przesiedziane na komisariacie.
                Skinęła na kamerdynera, by położył tacę na stole. Gdy to zrobił, sięgnęła po filiżankę i ciasteczko. Nie umknęła jej jednak szybka wymiana spojrzeń agentów. Usiadła po turecku, łamiąc wszelkie prawa etykiety i zanurzyła ciastko w herbacie, by po chwili się w nie wgryźć.
                - Słuchaj, mała… - zaczął, ale mu przerwała.
                - Nie, to niech pan posłucha. Może mnie pan uważać za smarkulę, która uważa, że jak śpi na pieniądzach swoich rodziców, to może robić, co się jej spodoba. Proszę bardzo. Ale niech mnie pan nie docenia – mruknęła groźnie. – Może nie wyglądam, ale potrafię więcej, niż się panu wydaje.
                Odstawiła w połowie puste naczynie na stół i przeszyła blondyna zimnym spojrzeniem.
                - Nie mam zamiaru pracować dla FBI. Zrozumiano?
                Przez kolejną chwilę mierzyli się wzrokiem. Lokaj wraz ze starszym mężczyzną patrzyli na nich z napięciem. To była łatwa walka. Jednak obudziła w niej coś, czego jej brakowało. W końcu zapomniała o uporczywym bólu i mogła się rozerwać. Tęskniła za tym uczuciem. Tak więc nie odwracała wzroku, czekając na kolejny ruch agenta.
                - No to mamy impas – westchnął w końcu, opadając na oparcie.
                - Nie sądzę – mruknęła w odpowiedzi.
                - Szczerze, to mnie zaskoczyłaś. Spodziewałem się oporu, ale nie aż takiego. Jednak nie mam zamiaru stąd wyjść, dopóki nie uzyskam odpowiedzi twierdzącej – oznajmił.
                - Może pan tu zostać ile się panu spodoba, lecz nie zmienię zdania.
                - Ach tak? Zobaczymy – wstał. – Carl, idziemy.
                - Co? Ale…
                - Idziemy – powtórzył.
                Wyciągnął zza poły marynarki wizytówkę i położył ją na stoliku. Potem uśmiechnął się do niej lekko.
                - Nazywam się Aleksander Wels. W razie czego dzwoń.
                I wyszli. Tak po prostu.
                - Idioci – mruknęła pod nosem. Gdy zerknęła na Sebastiana, zobaczyła, że jej się przygląda z lekkim uśmiechem na ustach. – Co cię tak bawi?           

                - Nic, panienko. Witaj z powrotem. 

~~*~~

                Witam z powrotem na moim blogu! ^^ Po dlugiej przerwie wracam z nowymi pomysłami, zapałem i weną. Oby tak już zostało... hehe. 
                W każdym razie, mam nadzieję, że pierwszy rozdział drugiego tomu Wam się spodobał i zachęcił do czekania na kolejną notkę. :3
                Do napisania! <3