16 paź 2016

Tom 2, XII

                — Panienko, robi się już ciemno, a panienka praktycznie nic dzisiaj nie zjadła – po raz kolejny natarczywy baryton przerwał jej pracę.
                — Słyszałam to za pierwszym razem – wycedziła, przenosząc wzrok na początek akapitu.
                — Jednak postanowiła panienka zignorować moje zalecenia. Jeśli dalej będzie się tak panienka zachowywać, będę zmuszony przystąpić do działania.
                — Daj mi spokój – jęknęła, rzucając mu zirytowane spojrzenie. – Zjadłam lunch, który zapakowałeś. Poza tym nie jestem głodna.
                Demon jednak uparcie stał przy jej krześle, patrząc na nią z góry tym przeszywającym spojrzeniem, który był odpowiednikiem milczącej dezaprobaty.
                — Jeśli tak bardzo ci zależy, możesz mi przynieść coś na wynos. – Machnęła lekceważąco ręką.
                — Nie sądzę, by był to dobry pomysł. Przy takim trybie życia, powinna panienka odżywiać się wyjątkowo ostrożnie. Te… namiastki posiłku sprzedawane na ulicach nie spełniają tych warunków – mówił skrzywiony. Nigdy nie był fanem street foodu czy knajp. Uważał je za zniewagę i za każdym razem, gdy o nich wspominała, głośno wyrażał swoje obrzydzenie. 
                — Proszę, Sebastianie. Udało załatwić mi się tylko jeden dzień w Biblioteca Angelica. Chcę wyciągnąć z tego wszystko, co się da. – wskazała na książkę oraz stosy dokumentów i zapisanych kartek leżących na blacie. Większość z nich to były tłumaczenia, czy pojedyncze cytaty. Aplikacje i słowniki stały się niezbędne do przebrnięcia przez lekturę.
                — Rozumiem panienki powód, ale nie mogę pozwolić, by panienka się zaniedbała. Zostało mi przydzielone zadanie i zamierzam je sumiennie wykonywać.
                Mai westchnęła ciężko. I to niby ona była uparta? Obrzuciła kamerdynera ponurym spojrzeniem i chwyciła do ręki telefon.
                — Niech ci będzie, wracamy, tylko daj mi zrobić zdjęcia. A i mam zamiar jeszcze dzisiaj to skończyć, więc nie będziesz ganiał mnie do spania. – Nie widziała jego twarzy, robiąc telefonem zdjęcie każdej strony z osobna, ale wiedziała, że nie był zadowolony.
Nie było tego zbyt wiele, więc pięć minut później byli z powrotem na zewnątrz. Faktycznie, był już późny wieczór i zrobiło się chłodniej, jednak uliczki wciąż były tłoczne, a lampki, szyldy i ozdoby na witrynach sklepów pięknie rozświetlały noc. Wysokie kamienice wydawały się jeszcze wyższe i bardziej tajemnicze, a rzeźbione elementy rzucały miękkie cienie, tworząc fantazyjne wzory. Wszystko było dokładnie takie, jak zapamiętała. Dlatego też maszerując w milczeniu wśród tłumów, rozglądała się i chłonęła widoki. Chciała wyryć sobie ten obraz w umyśle, bo było wielce prawdopodobne, że już tu nie wróci…
— Panienka pozwoli… - Zobaczyła, jak demon wyciąga dłoń, by zabrać jej torbę. Nie było w tym nic niezwykłego, a biorąc pod uwagę, że przez wypełniające ją kartki zrobiła się dość ciężka, tym chętniej ją oddała. Chwilę potem poczuła na ramionach miękki materiał narzuty. – Wieczorem robi się chłodno. Powinna panienka czymś się okryć.
Wywróciła oczami na jego nadopiekuńczość, ale wsunęła ręce w cienkie rękawy. Faktycznie, po jej ciele rozległo się przyjemne ciepło, którego nie ochładzała już nocna bryza. Nie wiedziała tylko, czy było ono spowodowane cieplejszym ubraniem, czy czymś innym…
Po kilkunastu minutach dotarli na miejsce: Hotel Pantheon znajdujący się tuż przy zabytku o tej samej nazwie. Nie był wyjątkowo luksusowy, czy świetnie wyposażony, jednak spełniał swoje zadanie. Ich bagaże były już w pokoju. Przeszli przez pięknie wyglądającą recepcję i ciasną klatkę schodową z białego marmuru. Z zewnątrz budynek wyglądał jak każda inna włoska kamienica: prosta, wysoka z lekko odłażącym tynkiem w pomarańczowym odcieniu, drewnianymi okiennicami i ozdobnymi drzwiami, a to wszystko wciśnięte w wąską brukowaną uliczkę. W środku miał jednak swój urok. Podobał jej się.
Ich pokój był dwa razy mniejszy niż jej sypialnia w rezydencji w Anglii, nadrabiał jednak dobrze rozplanowaną przestrzenią, jasnymi kolorami i wielkim lustrem na jednej ze ścian, które optycznie powiększało pomieszczenie. Dziewczyna rzuciła tęskne spojrzenie na wielkie łóżko i usiadła przy biurku. Wyciągnęła rękę do Sebastiana po torebkę, on jednak zabrał ją poza jej zasięg.
— Najpierw kolacja.
— Możesz ją tu przynieść.
— Wtedy panienka wymówi się pracą i jej nie zje. – uniósł brew, czekając na jej odpowiedź. – Idziemy.
— Ugh. Nie cierpię cię czasami, wiesz? – burknęła, wstawiając z krzesła i ruszyła do drzwi.
— Tylko czasami? – usłyszała rozbawiony głos zza pleców.
— Haha.

— A panu coś podać? – spytała kelnerka łamaną angielszczyzną.
— Nie, dziękuję – kamerdyner uśmiechnął się grzecznie, a dziewczyna zarumieniła się i odeszła szybkim krokiem, potykając się po drodze.
Mai rzuciła jej krótkie, współczujące spojrzenie i wróciła do swojego talerza. Miętowe risotto z groszkiem, które zamówiła, pachniało tak przyjemnie, że od razu zabrała się do jedzenia. Wraz z pierwszym kęsem jej usta wygięły się w lekkim uśmiechu.
— Nie często widzę panienkę tak zadowoloną z jedzenia. Może powinienem się doszkolić? – powiedział Sebastian półżartem.
— Szczerze, to gotujesz naprawdę dobrze jak na kogoś, kto nie czuje smaku – przyznała szczerze, nabierając kolejną porcję maślanego ryżu. – Tu chodzi bardziej o pełne doświadczenie posiłku.
— To znaczy?
— Mamy piękny, ciepły wieczór w Rzymie, siedzimy w hotelu, tuż obok panteonu, sala jest udekorowana ze smakiem – przejechała spojrzeniem po świecach w kinkietach, obrazach wiszących na ścianach i bukietach kwiatów porozkładanych po całym pomieszczeniu. – A do tego przede mną stoi świeżo zrobione risotto z miejscowych składników. Połączenie scenerii, nowych smaków i dobrego humoru sprawia, że człowiek odbiera pewne rzeczy inaczej.
— Ach tak? – Uśmiechnął się lekko. – Interesujące. Poza tym myślałem, że jest panienka na mnie zła?
— Raczej niepocieszona tym, że masz rację, a mi to nie w smak. – Wskazała na niego widelcem. – Nie lubię, kiedy przerywasz mi pracę z tak błahych powodów.
— Zdrowie i dobre samopoczucie panienki wcale nie jest błahym powodem.
Mai tylko wywróciła oczami.
— A jeśli mowa o pracy, dowiedziała się panienka czegoś użytecznego?
— Mówisz, jakbyś był pewien, że poszłam tam na próżno. – Nie uzyskawszy odpowiedzi, westchnęła. – Dla twojej wiadomości, nie uważam czasu spędzonego w Biblioteca Angelica za stracony. Wręcz przeciwnie.
— Ach tak? – wydawał się szczerze zaskoczony. – Czy mogę spytać, cóż takiego panienka znalazła?
— Spytać możesz – odgryzła się. – Ale odpowiedzi ode mnie nie dostaniesz.
Demon uniósł brew, robiąc minę.
— Wiem, że znasz zawartość tej książki.
— Czyżby?
— Mhm. Tłumacząc, cytowałeś mi całe wersy, choć pytałam tylko o parę słów. Ciężko by było, gdybyś nigdy wcześniej nie widział kodeksu na własne oczy, nie uważasz?
— Dobrze pomyślane – pochwalił ją.
— Możesz myśleć, że to tylko stek bzdur, ale nawet głupoty i kłamstwa wykorzystane we właściwy sposób mogą się do czegoś przydać. Jeszcze cię tym kiedyś zaskoczę.
—  Zawsze mnie panienka zaskakuje. – Uśmiechnął się ciepło, aż musiała odwrócić wzrok. Było ciężej, niż myślała...

               
                — Panienko, jest trzecia w nocy. Rozumiem, że to tłumaczenie jest dla panienki bardzo ważne… – zaczął, ale dziewczyna przerwała mu w pół zdania.
                — Wyraźnie powiedziałam, że chcę to dzisiaj skończyć. Posłuchałam cię wcześniej pod jednym warunkiem: nie będziesz mnie ganiał do spania jak nieposłusznego dzieciaka. – Zirytowana, rzuciła mu piorunujące spojrzenie. 
                Demon westchnął ciężko i pokręcił głową z dezaprobatą, ale jego pani z powrotem pogrążyła się w lekturze. Jako że on nie potrzebował snu, na czas pobytu w Rzymie dzielili pokój. Najwyraźniej jego ciągła obecność irytowała czarnowłosą, nie rozkazano mu jednak się usunąć, więc stał w kącie pokoju patrząc intensywnie na jej profil. Dziewczyna co jakiś czas wzdrygała się lekko, ale ani razu się nie odwróciła. Obserwował więc, jak pracuje. Z fryzury, którą zrobił jej rano, teraz wychodziło kilka luźnych kosmyków. Nawijała je bezwiednie na palec, gdy próbowała rozszyfrować zawiłości greckiego języka. Kiedy trafiała na wyjątkowo trudny kawałek, między jej brwiami tworzyła się niewielka zmarszczka. Przez chwilę poczuł impuls, by ja wygładzić, powstrzymał się jednak. Takie gesty nie były mile widziane. Żadne z nich nie chciało czuć tego, co czuje. Nie mieli jednak wyboru. Tak więc kamerdyner przyglądał się ze swojego miejsca tym drobnym gestom; sposób, w jaki bawiła się długopisem, jak zaginała róg kartki lub niecierpliwy ruch palca, gdy chciała wpisać nieznane jej słowo do aplikacji w telefonie. Błahostki, nic nie znaczące czynności. To właśnie one składały się na osobę, która go urzekła. Która mogła zostać mu odebrana…

                Skup się… skup się, skuuuup! Powtarzała to sobie ciągle w myślach, nie mogła się jednak w pełni skoncentrować na zadaniu. Lokaj wręcz wiercił dziurę w jej policzku. Gdy byli w bibliotece, jakoś zdołała to ignorować, teraz jednak, gdy przebywali razem w dość niewielkim pomieszczeniu, zaledwie trzy metry od siebie, jej uwaga co chwilę umykała w jego stronę. Coraz bardziej ją to złościło, więc uparcie czytała ten sam fragment w kółko, próbując w końcu zrozumieć jego sens.
                Qui cum patre regnat in aterna… zaraz. Aterna? Aeterna.  Nawet łacina wydawała się być trudniejsza niż zwykle, choć lubiła uczyć się nowych języków obcych i znała ją całkiem nieźle. A to wszystko przez tego złośliwego, niemożliwego…
                — Ugh… – stęknęła,  niedelikatnie opierając się czołem o blat biurka. 
                — Panienko? Wszystko w porządku?
                — Nie – burknęła.
                — Mogę w czymś pomóc? – Jego głos znajdował się bliżej niż wcześniej. Musiał podejść bliżej.
                Już chciała mruknąć, że pomógłby jej brak jego obecności, ale powstrzymała się. Sprawiłaby mu tym tylko przyjemność.
                — Nie… – powiedziała zamiast tego.
                — Czy coś się stało?
                Pytał ją o to za każdym razem, gdy nie rozumiał jej zachowania. Czyli praktycznie cały czas. Z jednej strony często ułatwiało jej to uporanie się ze swoimi problemami, z drugiej jednak było to niezwykle irytujące. Ponownie przygryzła wargę, by nie wypowiedzieć cisnących się jej na usta słów.
                — Nic nowego.
                — Jest panienka zmęczona?
                Czytaniem? Nie. Tym całym bagnem, w które się wkopała? Jak najbardziej. Ciągłym powstrzymywaniem własnych emocji? Jeszcze gorzej.
                — Tak. – Wyprostowała się i spojrzała w górę na demona sennym wzrokiem. – Bardzo zmęczona.
                — Może powinna panienka odpocząć? – spytał łagodnie. Domyślił się, że nie mówiła o stanie fizycznym, lecz emocjonalnym. Oczywiście. Przecież zawsze wiedział.
                — Powinnam. Ale nie chcę jeszcze zasypiać…
                — Czasem trzeba ulec zmęczeniu, by zebrać siły na kolejny dzień.
                Dialog pełen podtekstów, grali razem w grę, której żadne z nich nie mogło wygrać. Kontynuowali ją jednak, mając świadomość nadchodzącej porażki.
                — Nie poddam się – groźba, ostrzeżenie, obietnica.
                — Z wzajemnością, panienko. – szkarłatne spojrzenie patrzące na nią z delikatnością, której nigdy nie chciała ujrzeć.
                — Jak chcesz.
                Westchnąwszy, wstała z krzesła i nie patrząc na demona, wzięła z łóżka schludnie złożoną piżamę i zamknęła się w łazience. Szybki gorący prysznic rozluźnił jej mięśnie, nie udało się mu jednak odprężyć umysłu zagubionej dziewczyny. Dlatego też wychodząc do sypialni, przywdziała maskę obojętności, by lokaj nie zobaczył jej zmartwienia. Zakopała się w ciepłej pościeli i skuliła w kłębek, odwracając plecami do mężczyzny.
                — Dobranoc, Sebastianie.
                — Dobranoc, panienko – smutny głos, który sprawił, że gdzieś głęboko w środku zakłuło ją serce. I to uczucie ukołysało ją do snu. 


~~*~~


*Wchodzi na bloga i zostawia rozdział*
*Nie ma zielonego pojęcia co pod nim napisać...*
Ekhem...


Mai :*