29 lip 2015

XXXI

                - Nie pozwalasz sobie na zbyt wiele? – spytała cicho.
                Zimny ton głosu jasno dawał do zrozumienia, że nie podoba jej się ta sytuacja. Czuła się osaczona, a to, że jego twarz oddalona była tylko o parę centymetrów, nie polepszało sprawy. Serce waliło jej jak oszalałe. Wiedziała, że lokaj to słyszy.
                - Ależ skąd, pani. Chcę tylko godnie wypełniać moje obowiązki… - szepnął.
                - Przestań się ze mną bawić! – warknęła w odpowiedzi.
                Dźgnęła go palcem w pierś i przybliżyła się tak, że praktycznie stykali się nosami.
                - Jesteś zwykłym, odrażającym demonem, który myśli, że wszystko mu wolno. Otóż nie. Dopóki nasz kontrakt obowiązuje, to TY jesteś moją zabawką. Tak więc zachowuj się tak, jak wiernemu słudze przystoi i siedź na tyłku, dopóki ja nie powiem, że możesz się ruszyć. Jeśli mi się to nie spodoba, to nie kiwniesz nawet palcem. Jak sam to uparcie powtarzasz, jestem twoją panią, a ty moją własnością. Nie zapominaj o tym.

                Kiedy to mówiła, jej rysy stwardniały. Była zła. To sprawiło, że uśmiechnął się lekko. W końcu. Nareszcie reakcja, jakiej oczekiwał. Jej słowa zaś sprawiły, że po plecach przebiegł mu zimny dreszcz. Widział tylko jej piękne, rozzłoszczone oczy. Nabrał przemożonej ochoty, by ją pocałować. Jednak powstrzymał się po chwili namysłu. Nie tu. Nie teraz.
                - Cieszę się, że wróciła panienka do normalności – powiedział, odsuwając się lekko. Z uśmiechem przyłożył rękę do piersi i pochylił głowę.

                Jego zachowanie zbiło ją z tropu. To był jakiś test? Czy próbował po prostu zmienić jej nastrój?
                Wpatrywała się w niego intensywnie. Mroczna aura zniknęła, a oczy kamerdynera wróciły do swojej pierwotnej, czerwonobrązowej barwy.  Czyli miała rację. Drażnił się z nią, by się na nim wyładowała.
                Po chwili przykryła dłonią oczy i pokręciła głową wzdychając.
                - Coś nie tak, pani? – usłyszała.
                - Tak. Jesteś niemożliwy – wzięła rękę i rzuciła mu rozbawione spojrzenie.
                - Do usług – pokłonił się.
                - Nawet nie próbuj tego powtarzać.   
                - Jak sobie panienka życzy – powiedział niby poważnym tonem, jednak na jego twarzy błądził uśmiech.
                Dziewczyna prychnęła cicho. Nagle przypomniała sobie coś ważnego.
                - Kupiłeś rzeczy z listy, którą ci dałam?
                - Oczywiście, panienko. Wszystko czeka na panienkę w sypialni.
                - Dobrze.
                - Chciałbym jednak, by panienka zajęła się tym po obiedzie. Będzie gotowy za dziesięć minut.
                - Niech będzie.
                Z tymi słowami ruszyła do wyjścia. Stanęła jednak w progu.
                - Sebastian? – odezwała się cicho, nie odwracając się.
                - Tak, panienko?
                - Dziękuję – dodała po chwili wahania i ruszyła do siebie.

                Przez resztę dnia nie mieli okazji porozmawiać. Mai ładowała po kolei broń i kładła je na łóżku lub wkładała do torby. Przyszykowała wszystko, co będzie jej potrzebne.
                Gdy skończyła, bazgrała coś w bloku, co chwilę zerkając na zegarek. Po dłuższej chwili zauważyła, że bezwiednie narysowała kruka z rozłożonymi skrzydłami. W zamyśleniu przejechała palcem po jednym z nich, lekko rozmazując węgiel. Westchnęła. Odłożyła szkicownik i położyła się na plecach. Włosy zwisały jej ponad krawędzią łóżka, luźno układając się na podłodze. Chciała oddalić się myślami od dzisiejszej nocy, jednak zamiast tego przychodziła jej do głowy tylko jedna rzecz. A właściwie to osoba.
                Nie walczyła z tym i pozwoliła obrazom płynąć. Przed oczami przewijały się różne sceny z jej życia. Cofała się coraz bardziej wstecz, widząc ciągle tą samą twarz. Wtedy przypomniała sobie Ich początki.

                - Zostaw mnie – powiedziała odsuwając się od demona.
                - Ale panienka ledwo trzyma się na nogach. Muszę panienkę zanieść w bezpieczne miejsce i opatrzyć.
                - To może poczekać – odparła i zaczęła powoli kuśtykać między trupami. Przyglądała się każdej mijanej twarzy, teraz wykrzywionych przez przerażenie.
                - Zabiłeś wszystkich? – spytała cicho.
                - Tak, jak panienka rozkazała.
                - Dobrze – mruknęła, nie zwracając uwagi na lekko zaskoczone spojrzenie nowego sługi. – Uwolnij wszystkie dzieci.
                - Mam je zaprowadzić do ich rodzin? – spytał.
                - Nie, poprowadź je na granice miasta. Niech znajdzie je policja. Wtopię się w tłum.
                - Tak, moja pani – skłonił się nisko, uśmiechając się z satysfakcją.
                - Jak się nazywasz? – spytała po chwili.
                - Będę z godnością nosił imię, jakie mi nadasz.
                - Wybierz sam. Nie jesteś moim psem – burknęła w odpowiedzi.
                - W takim razie, od dziś zwę się Sebastian Michaelis.



~*~

                - Mówiłam ci, byś mnie nie dotykał – warknęła cicho, gwałtownie zabierając rękę.
                - Gdyby panienka nie dotknęła gorącego garnka, nie musiałbym panienki opatrywać – odparł uprzejmie, z lekkim uśmiechem.
                - Daruj sobie tą ironię, zrozumiałam – burknęła i podała mu dłoń.
                Wzdrygała się za każdym razem, gdy czuła chłodny materiał jego rękawiczek na skórze.
                - Gotowe – odezwał się po chwili.
                - Dziękuję – wymamrotała pod nosem.
                - Zawsze do usług – jego szeroki uśmiech sprawił, że się skrzywiła.
                - Nie męczy cię to ciągłe bieganie za ludźmi?
                - Co ma panienka na myśli.
                - To, że w porównaniu do ciebie, wszyscy ludzie są słabi, beznadziejni i głupi. To, co dla ciebie jest błahostką, dla takich istot jak ja jest niemożliwe. To wygląda tak, jakbym ja miała służyć mrówce.
                - Ciekawa porównanie – zachichotał. – Odpowiedź brzmi: nie. Nie męczy mnie to. Mimo swoim dość nędznym możliwościom, część ludzi ma w sobie coś, czego nie mogę zrozumieć. Z każdym wiekiem dowiaduję się czegoś innego, patrząc, jak świat staje się waszym królestwem. Poza tym, każda dusza, którą pielęgnuję, jest nagrodą wartą wszelkiego zachodu.
                - Hmm… czyli rozumiem, że zrobisz dosłownie wszystko, będziesz się płaszczył przed największą ofermą, by potem dostać trofeum, które sam kształtowałeś.
                - Można tak to ująć.
                - Rozumiem. W takim razie nie zawiodę cię, demonie.
                - Wiem, pani. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości.


~*~


                - Proszę – powiedział, podając jej wilgotny ręcznik. Wzięła go i wytarła zakrwawione ręce. Obejrzała się za siebie, krzywiąc z obrzydzeniem.
                - Żałosne.
                - Nie brzydzi się panienka tego? Mogłaby panienka mi zlecać podobne zlecenia.
                - Nie trzeba. To moja zemsta, więc sama będę do niej dążyć. Bez względu na przelaną krew, czy odebrane życia. Wiem, jaki koniec mnie czeka, więc nic mnie nie powstrzymuje.
                - Rozumiem… w takim razie, będę kroczyć u twego boku, aż do tego czasu – uśmiechnął się drapieżnie.


~*~


                - Pani? Czas się szykować – nagle rozległ się cichy głos.

                Szybko wstała i spojrzała na zegarek. Nareszcie.

~~*~~ 

                 Mam nadzieję, że rozdział przypadł Wam do gustu! :D
Jutro wyjeżdżam i nie będzie mnie 12 dni, więc rozdział będzie później. Nie chcę dodawać z automatu takich kawałków xD  Tak więc proszę, czekajcie na mnie i nie znienawidźcie za kolejny koniec i niespełnione miłostki :*


                 Do napisania! 

24 lip 2015

XXX

                - … dziwnego? – spytał zaciekawiony. Zwykle jeśli cokolwiek śniło się jego pani, były to koszmary.
                - Tak – ucięła.
                Lokaj przez chwilę wpatrywał się w dziewczynę zainteresowany. Potem jednak wstał, skłonił się i wyszedł, by przygotować jej lekką kolację. Cały czas jednak próbował wymyślić, co za sen doprowadził dziewiętnastolatkę do takiego stanu.

                Wypuściła głośno powietrze ustami. Udało się. Choć wiedziała, że ciekawość demona nie pozwoli mu zapomnieć o jej zachowaniu, to poczuła ulgę, że nie drążył tematu. Gdyby tylko zapytał, zapewne przed oczami stanąłby jej obraz ze snu, czego nie chciała. Nie wiedziałaby jak zareaguje.
                Potrząsnęła lekko głową i poklepała się mocno w policzki, by sprowadzić myśli na ziemię. To się wymyka spod kontroli. Zerknęła przez okno na powoli ciemniejące niebo. Chciała, by nastała już kolejna noc. Wtedy nie musiałaby się już niczym martwić. Westchnęła. Nie ma tak dobrze.
                Jako że stół był zajęty przez broń, Mai przeszła do swojego biura. Usiadła na krześle i sięgnęła po otwartą książkę, która leżała na biurku. 
                - O Panie, zakryj mi oczy! O Panie, zakryj mą twarz! Schowaj mnie w dłoniach lub rzuć w wieczność cierpienia… Otul mą duszę! Otul me serce lub dziś jeszcze je wyrwij. Nie znana Twa wola… - wydawało się, że szeptane słowa odbijały się od ścian pokoju i wracały do niej.
                Przerzuciła kilka stron oszołomiona. Na każdej stronie znajdował się jeden wiersz. Spojrzała na ostatni wpis.
                -  Może kiedyś przyjdzie taki dzień, że przestanę wspominać utracone dni. Może kiedyś przyjdzie taki dzień, że będę mogła spojrzeć ci w oczy. Może kiedyś przyjdzie taki dzień, że przestanę o tobie śnić. Może kiedyś przyjdzie taki dzień, że miłość odejdzie. Może kiedyś przyjdzie taki dzień, że będę się uśmiechać. Może kiedyś przyjdzie taki dzień, że będę się cieszyć życiem. Może kiedyś przyjdzie ten dzień i w końcu będę szczęśliwa.

                Skąd…? Zamknęła gwałtownie książkę, a właściwie zeszyt. Skąd to się tu wzięło?! To nie miało prawa istnieć. Nigdy ich nie spisała. Nieświadomie gniotła kartki. Rozejrzała się dookoła. Jej wzrok zatrzymał się na kominku. Szybko wstała i podeszła do niego. Odkręciła kurek z gazem i podpaliła go. Cieszyła się, że kazała Sebastianowi wymienić piec na nowy. W jednej chwili buchnął gorący ogień. Po chwili wrzuciła do niego pomięty rękopis. Patrzyła jak strony czernieją i kurczą się, jednak niepokój nie zniknął. Czy on…?
                - Pani? – rozległ się cichy, melodyjny głos.

                Kamerdyner przyglądał się jej przez chwilę. Zawołana, odwróciła się powoli i spojrzała na niego. Zamarł zobaczywszy wyraz jej oczu. Po raz pierwszy widział w jej oczach taką mieszankę strachu i gniewu.
                - Co się stało…? – spytał odkładając tacę z jedzeniem na blat i podchodząc do kominka.
                Czarnowłosa cały czas na niego patrzyła, a on nie mógł oderwać od niej wzroku.  W pomieszczeniu panowała pełna napięcia cisza, którą co jakiś czas przerywało trzaskanie ognia w kominku.
                - Może kiedyś przyjdzie taki dzień… - powiedziała cicho, wpatrując się w niego intensywnie. 
                Przekręcił głowę na bok.
                - Słucham?
                Po kolejnej długiej chwili, Mai odwróciła się, ponownie patrząc w ogień.
                - Nieważne… nieważne… - szepnęła i podeszła do biurka, by opaść ciężko na krzesło.
                Zakryła dłońmi twarz, więc nie widział jej miny, jednak atmosfera znacznie się rozluźniła.
                - Panienko…? – mruknął zagubiony. Zachowywała się co najmniej dziwnie.
                - A już myślałam… - zdawała się go nie słyszeć. – Ale jednak ktoś to napisał…
                - Przepraszam, że przeszkadzam, ale mogę wiedzieć, co się stało? – uniósł głos, zirytowany.
                Nigdy nie była wylewna, jednak przez ostatnie parę miesięcy ukrywała przed nim każdą błahostkę. Zaczynał mieć tego dosyć.
                - Nie irytuj się tak – powiedziała niby poważnie, jednak wyczuł w jej głosie nutę kpiny. – To ciebie nie dotyczy.
                - Wszystko, co dotyczy mojej pani, dotyczy również mnie – skłonił się, jednak w środku gorzał w nim gniew.
                - Tak, tak. Do jutra. Możesz już iść – na jej twarz powróciła zimna maska.
                Jeszcze raz się pokłonił i wyszedł szybkim krokiem z pomieszczenia.
                - Lepiej będzie kiedy mnie znienawidzisz… - dotarło do jego uszu, nie był jednak pewien, czy obie tego nie wyobraził.

                Dziewczyna odchyliła się na oparcie i westchnęła cicho. Nagle przypomniała sobie o rzeczach, które kazała kupić lokajowi. Po chwili jednak uspokoiła się. To oczywiste, że wykonał zadanie. Jak zwykle… Poczuła uścisk w piersi. Już niedługo.

~*~

                Dochodziła godzina dziewiąta. Jak na siebie spała wyjątkowo długo, jednak chciała się napawać ostatnim snem. Dzisiaj w nocy wszystko się rozstrzygnie. Czekała na to trzy długie lata. Trzy lata poszukiwań, udawania i ukrywania emocji. W końcu nadchodzi tego kres.
                Wtedy rozległo się pukanie do drzwi, przerywając jej rozmyślania.
                - Przyniosłem panience śniadanie – oznajmił Sebastian, wchodząc do środka. Nie skomentował tego, że wciąż leżała w łóżku. Po prostu położył tacę na stoliku nocnym, ukłonił się i wyszedł.
                - Więc plan się powiódł – uśmiechnęła się smutno do siebie.
                Jeśli jeszcze dzisiaj miała zginąć, to wolała, by do tego czasu demon ją znienawidził. Widać było, że nadal złości o jej wczorajsze zachowanie, jednak tak było lepiej. Musiała tylko odpowiednio ten gniew ukierunkować. Wgryzła się w słodką bułkę i spojrzała na rzędy wypolerowanej broni, leżącej na stole. Poczuła ekscytację. Z nieco lepszym humorem opadła na poduszki. Dzisiaj będzie dobry dzień.

                Po południu zaszyła się w bibliotece i skulona w fotelu kończyła książkę o upadłym aniele. Ostatnio nie miała nastroju na romanse, chciała jednak poznać zakończenie. Mimo swojej przewidywalnej fabuły, nie odrywała się od lektury przez bite parę godzin. Walka między „dobrymi” i „złymi”, poświęcenie dla ukochanej, zwycięstwo i… śmierć. Zmarszczyła czoło. Oboje bohaterów umiera. Koniec. Odłożyła lekko zdegustowana tomik, jednak po dłuższym namyśle, wzięła go ponownie do ręki.
                - Śmierć we dwoje, hę? – mruknęła pod nosem.
                Nagle poczuła mrowienie na karku i wiedziała, że nie jest sama. Nie ruszyła się jednak.
                - Rozczarowana zakończeniem? – rozległ się cichy głos.
                - Hmm, niezbyt. Raczej zaskoczona. Jednak nie była to zła książka – odparła, wstając i wkładając ją na swoje miejsce. Pogładziła palcem grzbiet i odwróciła się.
                Demon stał w wejściu, wpatrując się w nią żarzącymi się na czerwono oczami.
                - Co z tym spojrzeniem? – spytała lekko drwiąco.
                - Ta gra na mnie nie działa – szepnął po dłuższej chwili.
                - Ach tak? Szkoda… - westchnęła.
                Nagle lokaj stał tuż przed nią, a ona wpatrywała się w jego usta. Cieszyła się, że jest wysoka, teraz jednak nie było jej to w smak. Chciała się odsunąć i powiedzieć coś obraźliwego, jednak wzrok sługi skutecznie ją sparaliżował. Co się…?
                - Wiem więcej niż panienka myśli. Jako twój wierny sługa, staram się, by wszystko było takie, jak sobie panienka zażyczy. Nie mogę jednak tego robić, jeśli dalej tak będzie. Mam obowiązek służyć ci, pani aż do samego końca. Dlaczego więc moja pani ukrywa przede mną coś, co ją trapi?
                Jego ton przyprawiał ją o dreszcze. Powstrzymała jednak niepokój i zmarszczyła czoło.
                - Co ty sobie wyobrażasz? To, że mi usługujesz, nie znaczy, że muszę ci się ze wszystkiego zwierzać. Znaj swoje miejsce, demonie – syknęła.
                - Ach tak?
                Wydawało się jakby światło zgasło, a pokój wypełnił mrok, ona jednak patrzyła tylko w dwa jarzące się punkciki na tak dobrze znanej jej twarzy. Mogła w każdej chwili wydać stosowny rozkaz, jednak nie zrobiła tego. Stała i patrzyła. Wtedy pochylił się tak, że ich twarze znajdowały się na tym samym poziomie.

                - Zobaczymy… moja pani.


~~*~~

Rozdział jeszcze ciepły, więc wybaczcie mi ewentualne błędy x.x Ale mam nadzieję, że się podobało i przypadł Wam do gustu ten mały stresik pod koniec. Już spałam pisząc te notki, więc dodałam trochę akcji xD Liczę na opinie w komentarzach! :D
Pozdrawiam wszystkich i do napisania! ;3

14 lip 2015

XXIX

                Kiedy wyszedł, Mai ponownie opadła na łóżko i wtuliła twarz w poduszkę. Odetchnęła z ulgą. Udało jej się wybrnąć z sytuacji. Na razie… Wciągnęła powietrze nosem. Teraz zapach drzewa sandałowego wwiercał jej się w nozdrza, zalewając falą sprzecznych uczuć.
                Z ciężkim westchnieniem usiadła opierając się o ścianę i sięgnęła po laptopa. Położyła go na kolanach, odchyliła monitor i nacisnęła przycisk. W momencie, gdy otwierała skrzynkę pocztową, do pokoju wszedł Sebastian. Postawił wysoką szklankę z herbatą i talerzyk ciasteczek na stoliku nocnym.
                -  Mrożona? – spytała lekko zdziwiona.
                - Dzisiaj zapowiada się wyjątkowo ciepły dzień, więc pozwoliłem sobie zrobić panience coś bardziej orzeźwiającego – oznajmił, kłaniając głowę.
                - Hmm – mruknęła w odpowiedzi.
                Sięgnęła po napój i upiła łyk. Słodka. Tak jak lubi.
                - Dziękuję – powiedziała, odstawiając naczynie.
                - Jakiś problem? – zapytał, widząc jej minę, gdy spojrzała na monitor.
                - Ponad czterdzieści nieprzeczytanych wiadomości. Większość z nich są od Aarona i Leo – pokręciła głową.
                - Cóż, panienka ma wielu wielbicieli.
                Spojrzała na niego z ukosa. Choć się lekko uśmiechał, w jego oczach coś się czaiło.
                - Jeśli coś zrobisz na własną rękę, pożałujesz – odparła cicho.
               
                Uśmiechnął się szerzej. Groźba zawarta w jej słowach mówiła, że naprawdę zamierza wykorzystać jego slaby punkt. Jednak nie było w tym stanowczości. Męczyli ją. Ta świadomość dodała mu pewności.
                - Jak sobie życzysz, pani.
                Skłonił się i wyszedł. Ruszył w stronę schowka, by wziąć środki czyszczące. Czas posprzątać rezydencję. Następnie wszedł do kuchni i rozpoczął przygotowania do obiadu.
                Zapachy rozchodziły się po rezydencji. Postanowił zrobić spaghetti, które dziewczyna lubiła jadać w oranżerii na dachu. Skoro już niedługo to wszystko się skończy, chciał zrobić jak najwięcej, by… otrząsnął się. Nie będzie o tym myślał.
                Demon ostawił garnek na kuchence, by mięso się poddusiło i ruszył na górę, by sprawdzić, czy jego pani niczego nie trzeba. Z drugiego piętra usłyszał cichą muzykę. Gdy stanął w drzwiach, zobaczył czarnowłosą leżącą na plecach i bawiącą się końcówką długiej kitki. Jej głowa zwisała z krawędzi łóżka, widział więc jak jej usta mamroczą słowa piosenki. Usłyszawszy jego kroki, otworzyła oczy.
                - Co panienka robi? – spytał niezbyt poruszony pozycją, w której ją znalazł. Często zastawał ja w przeróżnych pozach. To gdy czytała, czasem, gdy drzemała w bibliotece lub podczas rozmyślania nad różnymi sprawami.
                - Próbuję wymyślić, w jaki sposób morderca zabił tę kobietę. Leo napisał, że na ciele ofiary było tylko jedno DNA, na szyi, gdzie widniały tamte otarcia. Teraz szukają podejrzanego, ale wszystko wskazuje na to, że materiał genetyczny pochodzi od mordercy. Nadal jednak nie znamy przyczyny zgonu. – wymamrotała, znów przymykając powieki. On jednak widział, że przygląda mu się zza długich rzęs.
                - Wymyśliła panienka coś ciekawego? – spytał.
                - Nie – odparła w ciężkim westchnieniem. – Jeszcze nie.
                - A jak długo panienka tak leży? Cała twarz zrobiła ci się czerwona, pani.
                - Ze trzy godziny – powiedziała ignorując jego uwagę.
                Lokaj rozejrzał się po pokoju, a jego wzrok natrafił na stolik nocny. Ciastka leżały praktycznie nieruszone, tak samo herbata.
                - Cały lód się panience rozpuścił, zaraz przyniosę więcej – oznajmił i wyszedł. Gdy wrócił, dziewczyna siedziała po turecku i wpatrywała się w szklankę.
                - Coś się stało? – spytał, wrzucając małymi szczypcami kostkę do środka.
                - Lód… lód! – jej twarz rozjaśniła się. Chwyciła laptopa, z którego leciała muzyka i szybko zaczęła pisać coś na klawiaturze.

                Po krótkiej chwili, odwróciła urządzenie w jego stronę z tryumfalnym wyrazem oczu. Rozwiązała zagadkę.
                - Kilkaset metrów miejsca zbrodni znajduje się stok narciarski. Ośrodek ma maszyny chłodzące i sprowadza śnieg z gór, więc jest otwarty o wiele dłużej niż inne. Morderca musiał tam pójść i wziąć lód albo śnieg. Wepchnął go ofierze do gardła i udusił nim. Obrażenia się zgadzają, zagadka utopienia również – oznajmiła, patrząc w czerwonobrązowe oczy kamerdynera.
                Ten spojrzał na nią z uznaniem.
                - Dobra robota, panienko- rzekł z lekkim uśmiechem.
                - Teraz tylko zadzwonić do Leo i zakończyć to wszystko – mruknęła do siebie. – Będę musiała pojechać do biura, by oficjalnie podpisać wypowiedzenie i zabrać swoje rzeczy.
                - To może poczekać – powiedział stanowczo Sebastian. – Za godzinę będzie obiad.
                Mai wywróciła oczami.
                - Co dzisiaj przyszykowałeś? – mruknęła.
                - Spaghetti bolognese – odparł kłaniając się lekko.
                Rzuciła mu zaskoczone spojrzenie, ale po chwili się opanowała. Zachowywał się dziś dziwnie, ale postanowiła tego nie komentować. Wymamrotała parę słów pod nosem i pozwoliła mu odejść. Kiedy tylko kroki demona umilkły, napięcie opuściło jej ciało. Robiło się coraz gorzej. Całe szczęście, że jutro będzie po wszystkim. Teraz nic już nie stało jej na drodze do zemsty. A wtedy… uwolni się od tego wszystkiego. Od ludzi, od emocji, od NIEGO. Po raz kolejny tego dnia, położyła się na łóżku i zamknęła oczy. Jeszcze tylko trochę…

~*~

                Po obiedzie w oranżerii, wsiedli w samochód i ruszyli w stronę gmachu biura śledczego. Podczas jazdy, nie odzywali się do siebie. Dziewczyna zdążyła się już przyzwyczaić do pełnego napięcia między nimi. Odkąd lokaj odkrył swoje emocje, wyrósł między nimi wysoki mur, którego bali się choćby dotknąć, nie chcąc, by wszystko runęło. To było jak stąpanie wczesną wiosną po zamarzniętym jeziorze. Trzeba było uważać na każdy swój krok, inaczej wyląduje się w wodzie.
                Bez słowa ruszyła na górę. Tym razem, kamerdyner nie poszedł za nią. Dobrze. Nie oglądając się na boki, od razu ruszyła do gabinetu szefa. Najwyraźniej na nią czekał, gdyż drzwi były otwarte.
                - Dzień dobry – powiedziała, wchodząc do środka.
                - Witaj Mai… - rzekł patrząc na nią smutno. – Usiądź, proszę.
                - Chciałabym wrócić do tematu, który poruszyliśmy ostatnim razem – zaczęła, cupnąwszy na krześle naprzeciw Johnsona.
                - Domyśliłem się… Leo powiedział mi, że rozwiązałaś sprawę.
                - Owszem. Dowiedziałam się również, że pojmano zabójcę, więc sprawę zamknięto. Tak więc zgodnie z tym, co powiedziałam, przyszłam podpisać wypowiedzenie i zabrać swoje rzeczy.
                - Jesteś tego pewna…? – spytał ze smutnym wyrazem twarzy. Powstrzymała chęć skrzywienia się.
                - Tak – chłodny ton głosu zamknął mężczyźnie usta.
                Z ciężkim westchnieniem podał jej kartkę papieru i kopertę.
                - To twoje wypowiedzenie i ostatnia wypłata.
                - Dziękuję – odparła i zaczęła wypełniać dokument.
               
                Kilka minut później, szła w stronę windy, niosąc w rękach niewielkie pudło wypełnione drobnymi przedmiotami, które trzymała w biurze. Wtedy podbiegł do niej Leo.
                - Witaj, Mai.      
                - Dzień dobry.
                - Więc już nie wrócisz? – spytał cicho.
                - Nie. I wątpię byśmy się jeszcze kiedyś zobaczyli – odparła sucho. Sposępniał.
                - Rozumiem. Cóż, w takim razie żegnaj. Miło się z tobą pracowało.
                - Wzajemnie. Żegnaj.
                Weszła szybko do windy, naciskając guzik parteru. W końcu koniec. Gdy wyszła na parking, Sebastian milcząc wziął od niej pudło i trzymając je w jednej ręce, drugą otworzył jej drzwi. Weszła do środka i od razu odpłynęła. Jej głowę wypełniała teraz tylko jedna rzecz: zemsta. Pomimo upływu lat, wielu zmian, które w niej nastąpiły, niezliczonych niebezpieczeństw i przeżyć, ciągle żyła tylko po to, by odpłacić się tym ludziom za wyrządzone krzywdy. I mimo że starała się wmówić sobie, że robiła to tylko dla siebie, to myśl o tym, co w tej chwili przeżywają porwane dzieci, napawała ją zimnym gniewem.
                - Panienko, jesteśmy na miejscu – głos sługi wyrwał ją z zamyślenia.
                Rozejrzała się dookoła. Miał rację. Stali na podjeździe rezydencji. Szybko wyszła i ruszyła w drzwi wejściowych. Otworzyła je kluczek i wkroczyła do środka. Od razu zaczęła iść w kierunku sali treningowej, by sprawdzić jej małą zbrojownię. Chciała się czymś zająć, by zapomnieć o wszystkim, co nie wiązało się z jutrzejszym planem. A Sebastian zdecydowanie należał do tych rzeczy. Zdejmowała co niektóre bronie, starając się wymyślić każdą nieprzewidzianą sytuację. Po krótkiej chwili, na podłodze przy wyjściu leżał niewielki stosik śmiercionośnych narzędzi. Ostrożnie wszystkie chwyciła i poszła do swojego pokoju. Ponownie przeglądając każdą z rzeczy po kolei, zrobiła niedługą listę wszystkich potrzebnych rzeczy.
                Nacisnęła guzik koło łózka. Nie minęła sekunda, a rozległo się ciche pukanie. Musiał znowu stać pod jej drzwiami…
                - Wzywałaś, pani?
                - Poszukaj tych rzeczy i kup je dla mnie – powiedziała, wręczając mu kartkę. Lokaj przejrzał ją, lekko marszcząc czoło – Weź moją kartę kredytową. Nie zabijaj nikogo, jeśli nie musisz.
                - Tak, pani.
                Skrzywiła się, słysząc jego ton pozbawiony wszelkich emocji. Nie lubiła, gdy mówił w taki sposób. Był to rodzaj cichej dezaprobaty. Patrzyła za nim, choć wiedziała, że nie ma go już w budynku. Z ciężkim westchnieniem ułożyła cały sprzęt na stole i położyła się na łóżku. Była zmęczona. Zbyt zmęczona. Zamknęła oczy i zasnęła, cały czas czując nieprzyjemny uścisk w klatce piersiowej.
                Tak jak się obawiała, niechciane sny wróciły. Próbowała ich do siebie nie dopuścić, odepchnąć od świadomości, jednak tak jak w snach bywa, nie miała nad nimi żadnej władzy. Postanowiła się więc poddać, czekając aż się skończą.

                Obudził ją chłodny dotyk. Otworzyła oczy. Zobaczyła twarz Sebastiana. Klękał on koło łóżka, pochylając się nad nią. Stykali się czołami. Gdy zauważył, że się obudziła, odsunął się, jednak cały czas patrzyła na nią zmartwionym wzrokiem.
                - Dobrze się panienka czuje? Jest panienka cała zarumieniona – powiedział.
                Zamarła. Zarumieniona? Dotknęła dłońmi policzków. Faktycznie, były nienaturalnie ciepłe. Lokaj najwyraźniej uznał, że ma gorączkę. Usiadła, unikając wzroku służącego. Nie chciała, by domyślił się, że coś TAKIEGO jej się przyśniło. Przycisnęła palce do oczu, starając się pozbyć ciemnych mroczków.
                - Nic mi nie jest – odparła cicho po chwili.

                Lekko zdziwiony, przyjrzał jej się uważniej. Normalnie zbeształaby go za to, że tak bardzo się do niej zbliżył. Nie patrzyła w jego stronę, a rumieńce, pomimo że trochę zbladły, cały czas były widoczne.
                - Na pewno? Mogę przygotować herbatę rozgrzewającą – zaproponował.
                - Dziękuję, nie trzeba. Która jest godzina?
                - W pół do ósmej, pani…
                Podziękowała w odmowie?
                - Przygotuj mi coś do jedzenia – powiedziała, tym razem pewniej.
                - Jak sobie życzysz, pani. Chciałbym jednak dowiedzieć się, co się stało – drążył.
                Tym razem na niego spojrzała. Widać było, że nie chciała mu o czymś powiedzieć, jednak z jej oczu nie mógł nic wyczytać.

                - Po prostu przyśniło mi się coś… dziwnego. 

~~*~~

               Wybaczcie mały poślizg, ale niedawno wróciłam z wyjazdu i nie miałam jak się wziąć za pisanie. Teraz jednak jestem i ogłaszam, że niedługo skończy się nuda, która niestety zawitała do mojego opowiadania x3
               Mam jednak nadzieję, że rozdział się Wam spodobał i zostawicie po sobie ślad w postaci opinii w komentarzach ;)
              Do napisania! 

4 lip 2015

XXVIII


                Lokaj leżał sztywno na plecach, przyciskając mocno ręce do tułowia. Usta zacisnął w wąską kreskę, a oczy jarzyły się czerwienią.
                - Kazała mi… panienka zostać – wydukał, cały czas patrząc w baldachim.
                - Nie – odparła marszcząc czoło.
                - Rozkazała mi panienka położyć się obok niej i zostać – drążył uparcie.
                Przez chwilę wpatrywała się w jego ledwo widoczną sylwetkę. Tylko lekki błysk jego spojrzenia zdradzał, gdzie jest jego twarz. Był napięty jak struna i trzymał się jak najdalej od niej. Mai z westchnieniem ścisnęła nasadę nosa.
                - Ech… coś musiało mi się przyśnić, wybacz. Możesz iść.
                Ledwo skończyła, a demon w nadludzkim tempie zerwał się z posłania i stanął po drugiej stronie pokoju. Lekko zakuło.
                - Rozumiem, że masz mnie dość, ale bez przesady – mruknęła pod nosem.
                Zatopiła twarz w pościeli, odwracając się na drugi bok. Po chwili zorientowała się, że kamerdyner nie ruszył się na krok. Otworzyła oczy, patrząc na dwa świecące się punkciki.
                - Coś jeszcze?
                Zrozumiał aluzję. Szybkim krokiem ruszył do drzwi i zamknął je za sobą, mrucząc ciche „Dobranoc”.
                Czarnowłosa odwróciła się na plecy i przetarła dłońmi twarz. Poparzona dłoń zabolała lekko. Co się stało? Czyżby znowu mówiła przez sen?
                - Co to ma być? – mruknęła zirytowana i zamknęła oczy, pragnąc jak najszybciej zasnąć.

                Rano obudziła się, wtulona w poduszkę. W półśnie zaciągnęła się kuszącym zapachem. Słodyczy, czekolady i… Usiadła gwałtownie, aż jej się zakręciło w głowie. Zamknęła oczy i oparła czoła na dłoni, aż zawroty minęły. Wtedy rozległo się ciche pukanie.
                - Panienko?
                - Wejdź – mruknęła, mrugając kilka razy.
                Zerknęła z wyrzutem na poduchę i opuściła nogi na ziemię.
                - Wszystko w porządku? – spytał lokaj.
                - Mhm – odmruknęła, wstając ostrożnie.
                - Śniadanie czeka już w jadalni – oznajmił i wyszedł bez słowa.
                Dziewczyna patrzyła za nim przez chwilę, zaskoczona. Nawet na nią nie spojrzał. Był zimny. Jakby… Pokręciła głową, otrząsając się ze zbędnych myśli. I tak jutro wszystko się skończy…
                Wygrzebała w szafy jakieś ubrania i nawet na nie nie patrząc, weszła za parawan i ubrała się. Związała włosy w luźny kucyk, który w połowie przewiązała kolejną gumką, by włosy nie latały dookoła niej. Zeszła boso na dół, wzdrygając się lekko, gdy dotykała stopami chłodnych paneli.
                - Posiłek cze… - Sebastian urwał na jej widok.
                Ignorując go, ruszyła prosto do jadalni. Opadła ciężko na krzesło i z westchnieniem sięgnęła po widelec. Lokaj przygotował dla niej sałatkę owocową i kubek czarnej herbaty. Bez entuzjazmu wkładała kolejne kawałki do ust, popijając od czasu do czasu gorącym napojem.
                Gdy skoczyła, wstała i chciała już iść na górę, gdy nagle zobaczyła sylwetkę demona. Stał w tej samej pozycji, w której wyminęła go przed posiłkiem. Wpatrywał się w nią zszokowany.
                - Co? – mruknęła niezadowolona. Nie miała dzisiaj nastroju.
                - Co ma panienka na sobie? – wydukał.
                - Ubrania – odpyskowała, marszcząc czoło. Wiedziała, że zachowuje się dziecinnie, jednak reakcje jej sługi doprowadzały ją do szaleństwa. 
                - Czy widziała panienka siebie w lustrze? Nie, czy w ogóle widziała panienka, co na siebie wkłada? – spytał lekko się otrząsając z szoku.
                - Co…? – nie zdążyła dokończyć, gdyż demon złapał ją za nadgarstek i poprowadził do  najbliższego lustra, wiszącego w korytarzu.
                Miała na sobie prawie przeźroczystą, szarą bluzkę na ramiączkach z odsłoniętymi plecami i dużym dekoltem. Zwykle wkładała ją latem, na strój kąpielowy, by się nie spalić. W żadnym wypadku nie był to ciuch do noszenia na co dzień. Zwłaszcza, że przód się obniżył i było widać sporą część czarnego, koronkowego stanika. Całości dopełniły shorty z wieloma ozdobnymi przetarciami, które również pokazywały zbyt wiele.
                Patrzyła przez moment na swoje odbicie. Naprawdę się w to ubrała? Zerknęła na lokaja. Patrzył przed siebie z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, jednak po jego oczach widać było, że się mocno powstrzymuje.
                - Cholera – mruknęła pod nosem i wbiegła po schodach.
                Szybko otworzyła szafę i wyciągnęła bardziej… odpowiednie ubrania. Przebrała się w szarą bluzę kangurkę i shorty bez dziur. Gdy wyszła zza parawanu, zauważyła, że w drzwiach stoi Sebastian. Przyglądał jej się ze zmartwionym wyrazem twarzy. Dziewczyna westchnęła i opadła na łóżko. Lokaj podszedł i uklęknął przed nią tak, że ich twarze znajdowały się na tym samym poziomie.
                - Panienko, co się dzieje? – spytał poważnie.
                - Nic – odmruknęła przeczesując palcami włosy. – Kiepsko spałam.
                Wpatrywał się w nią intensywnie, najwyraźniej czekając na ciąg dalszy.
                - Przez kilka ostatnich tygodni dziwnie się panienka zachowuje. Rozumiem, że wiele się wydarzyło, a jutro ma panienka szansę to wszystko zakończyć, jednak… niepokoję się panienki zachowaniem.
                - Niepotrzebnie – odpadła chłodno, patrząc mu w oczy.

                Jej twarz była niczym maska, jednak wyczuwał w niej smutek. Smutek i desperację. Nie rozumiał, co mogło w niej spowodować takie emocje. Nigdy nie spodziewał się po swojej pani takich odczuć. Westchnął.
                - Najwyraźniej nie chce mi panienka nic powiedzieć. Jednak czuję, że coś jest nie tak. I nie odpuszczę.
                - W takim razie będziesz musiał mnie przesłuchiwać siłą, demonie. – jej lodowaty ton sprawił, że poczuł gęsią skórkę.
                - Wiesz, pani, że nie chcę i nie mogę tego zrobić – skłonił się lekko, przybierając kamienny wyraz twarzy.
                - Ale nie zaprzeczysz, że byś chciał.
                Milczał. Miała rację. Czasem pragnął tylko wydusić z niej prawdę. Wszystko, co przed nim ukrywała. Jednak nie mógł.
                - Ha – odwróciła głowę z ironicznym uśmiechem. Zobaczył jednak błysk bólu w jej oczach. – Idź już. Nie mam ochoty na przekomarzanie się.
                - Nie – odparł cicho po chwili.
                - Powiedziałam; wyjdź – mruknęła cicho.
                - Nie. Mam obowiązek dbać o zdrowie fizyczne i psychiczne mojego pana. Więc nie wyjdę, dopóki panienka nie wyjaśni mi swojego zachowania. Co się stało? – dokończył łagodniejszym tonem.
                Mai z ciężkim westchnieniem położyła się na plecach. Przez chwilę nic nie mówiła, wpatrywała się tylko w baldachim łóżka.
                - Nie wiem – szepnęła w końcu. – Nic. Wszystko. Nie wiem. To mnie wykańcza.
                Mimo tych słów, jej ton nadal był wyzuty z emocji. Spojrzał na nią łagodniej.
                - Pani, wciąż jesteś młoda. Mimo twojej twardej powłoki, w środku jesteś taka sama jak inni ludzie. Taka sama, a jednocześnie wyjątkowa.
                - Nie pomagasz – burknęła. Uśmiechnął się lekko. Wstał i usiadł obok niej, by widzieć jej twarz. Skrzywiła się na moment, lecz chwilę później znów nie można było nic odgadnąć po jej minie.
                - Jedną z rzeczy, których nauczyłem się żyjąc wśród ludzi to to, że każdy człowiek jest na pewien sposób unikalny. Łączy on powszechne, różnorakie emocje i tworzy z nich niepowtarzalną mieszankę. Dlatego najprawdopodobniej nikt prócz ciebie nie zrozumie tego, co czujesz i myślisz.
                - Psycholog się znalazł – powiedziała.
                Lokaj zachichotał pod nosem. Uwielbiał ich słowne potyczki.
                - Cóż, jako twój sługa, pani, muszę być wykształcony w wielu dziedzinach.
                - Tak, tak. Bo piekielnie dobry z ciebie lokaj. Żeś też taki tekst sobie wymyślił.
                - Cóż, z biegiem czasu gusta się zmieniają.
                - Tak… - dziewczyna zawiesiła głos. – Sebastianie?
                - Tak, pani?
                - Które stulecie najbardziej lubiłeś? – spytała po chwili wahania.
                Demon zastanowił się chwilę. Sięgnął pamięcią setki, tysiące lat wstecz. Przed oczami pojawiały mu się obrazy jego „właścicieli”, nieskończona ilość scen z jego życia.
                - Mimo że starożytność i średniowiecze miało swoje uroki, to najciekawszym okresem wydawał mi się przełom osiemnastego i dziewiętnastego wieku.
                - Hm… Bale, intrygi, rozwój technologii.
                - A panienka, gdyby była taka możliwość, kiedy chciałaby żyć? – spytał z lekką ironią w głosie.
                - Obojętnie.
                Zaskoczony, otworzył szerzej oczy.
                - Naprawdę?
                - Mhm. Każdy okres ma w sobie coś charakterystycznego. Czasem były to dobre, a czasem złe rzeczy. Jednak to, że można w ogóle żyć, jest chyba wystarczające – mówiła cichym głosem.
                Odwróciła się na bok, a jej wzrok gładko przesuwał się po jego twarzy. Jak zwykle, gdy widział to ciemne spojrzenie, po plecach przebiegł mu dreszcz. Mai nawet jeśli to zauważyła, to nie dała tego po sobie poznać.
                - Zastanawiałeś się może kiedyś, co pcha ludzi do dalszego działania? Do wojen, morderstw, poświęcenia, samobójstw, ucieczek?
                - Nie jeden raz, pani. To chyba największa zagadka ludzkości, którą od wielu lat staram się rozwiązać.
                - Jedni mówią, że miłość. Inni, że chciwość i nienawiść. Może nawet głupota. Lecz gdyby spojrzeć na to z innej strony, powiedziałabym, że to instynkt.
                - Instynkt? – powtórzył zaskoczony. Dziewczyna spojrzała mu oczy, hipnotyzując.
                - Tak. Ludzie to zwierzęta. I tak jak każde zwierzę ma zakodowane w genach, co ma robić, by przeżyć i przedłużyć swój gatunek, tak ludzie mają narzucone pewne zachowania i reakcje. Jednak w przeciwieństwie do innych, nasz umysł jest elastyczny. Mimo że wzór jest ten sam, czynniki zewnętrzne zmieniają go tak, że to, co dla jednego człowieka jest normalne, dla innego jest zupełnie nie do pomyślenia. I nie chodzi mi tu o kulturę, czy wychowanie. Tylko o świadomość. Świadomość i emocje.
                Dzięki tej jaźni możemy decydować o sobie i naszych odczuciach. Kierujemy naszym losem, powodując ciąg zdarzeń, które nasz kształtują. – Jej wzrok się zamglił, jakby widziała coś dziesiątki kilometrów dalej. – Dlatego ty nigdy nie zrozumiesz mnie, a ja ciebie. Mimo swojej potęgi, nie możesz przewidzieć wszystkiego, co się zdarzy.
                Przez moment wpatrywał się w nią intensywnie, rozmyślając nad tym, co powiedziała.
                - A co to wszystko ma do twojego samopoczucia, pani.
                - Wszystko. I nic.
                Skrzywił się.
                - Zawsze uważałem, że takie paradoksalne wypowiedzi do niczego nie prowadzą.
                - A sam je często stosujesz – wytknęła mu. – Chciałam powiedzieć, że sama doprowadziłam się do tego stanu. Moje decyzje sprawiły, że jestem tu, gdzie jestem, w tej właśnie sytuacji. I sama muszę z tego wybrnąć.
                - Czyli cała ta przemowa sprowadza się do tego, że nie chce mi panienka nic powiedzieć.
                - Właśnie – wstała i przeciągnęła się. – Nie wtykaj nosa, tam gdzie nie trzeba i przynieś mi coś słodkiego.
                - Dopiero panienka zjadła śniadanie – mruknął z dezaprobatą.
                - Do zrób herbatę do tego.

                Westchnął zrezygnowany.
                - Tak, pani.


~~*~~ 

Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał :3 czekam z niecierpliwością na reakcje i komentarze ^^