3 kwi 2016

Tom 2, V

         

"Kim ty do cholery jesteś?"



               Był środek nocy. Po tym, jak wybudziła się z przydługiej drzemki, nie mogła zasnąć, więc postanowiła poprzechadzać się po korytarzach rezydencji. Cisza koiła jej nerwy i pozwalała oczyścić głowę. Nie wiedziała, co się dzieje z jej ciałem, kto nią steruje i dlaczego obecność lokaja przynosi jej takie cierpienie, jednak dzisiaj nie zamierzała już o tym myśleć. Potrzebowała chwili spokoju i normalności. Nogi same poniosły ją po schodach na trzecie piętro do sali muzycznej.
                Otworzyła drzwi i weszło do środka, niepewnie, jakby była intruzem. Rozejrzała się dookoła, próbując wyłapać najmniejszą nawet zmianę. Pokój wciąż jednak wyglądał tak samo jak w chwili, gdy była tu parę miesięcy temu. Zbyt dawno. Jej wzrok od razu przykuł wielki fortepian stojący na podium po środku pomieszczenia. Podeszła do niego i dotknęła zimnej pokrywy. Usiadła na stołku i odsłoniła czarno-białe klawisze. I choć do głowy przychodziły jej dziesiątki, setki utworów, które mogłaby zagrać, nie potrafiła zmusić się do tego, by wydobyć z instrumentu jakikolwiek dźwięk. Zamknęła więc oczy i pozwoliła ruszać się palcom do sonaty księżycowej, głaszcząc jedynie zimną kość słoniową.
                Choć wszystko było pogrążone w ciszy, Mai słyszała muzykę, która wydobywała się spod jej dłoni. Lecz gdy w końcu w jej głowie zabrzmiała ostatnia nuta, musiała wybudzić się z tego snu i powrócić do rzeczywistości.
                - Stałam się największym tchórzem jakiego w życiu widziałam – szepnęła w ciemność, uśmiechając się do siebie gorzko.
                I choć nadal nie zdawała sobie z tego sprawy, w tamtym momencie podjęła decyzję, która zmieni wszystko.

~*~
               
                - Dobrze się czujesz? – spytał Alex, widząc jak dziewczyna wchodzi do jadalni na śniadanie.
                - Dzień dobry – odparła ironicznie.
                Agent wywrócił oczami i znowu wgryzł się w tosta, którego jadł.
                - A więc? – drążył.
                - Martw się sobą – mruknęła, zerkając kątem oka na demona, który podszedł, by podać jej posiłek.
                Na jego widok nie poczuła żadnego ukłucia, żadnego pulsowania w czaszce. I to zaniepokoiło ją bardziej niż przenikliwy ból, który pojawił się po  t a m t y m  wydarzeniu . Ten spokój niepokojąco przypominał ciszę przed burzą.
                - Coś się stało, panienko? – spytał Sebastian widząc jej zmarszczone czoło.  – Źle się panienka czuje?
                - Nie, to nic – mruknęła półświadomie.
                Jakby w transie, wkładała kolejne kęsy do ust, nie patrząc nawet, co je. Gdy się otrząsnęła, talerz był już pusty. Już miała wstać i wyjść, ale zatrzymał ją głos blondyna:
                - Czekaj! – odłożył sztućce i podszedł do niej. – Chciałbym z tobą porozmawiać.            
                Westchnęła cicho.
                - Widzę, że da mi pan spokoju, panie Wells.
                - Mówiłem, żebyś nazywała mnie po imieniu. I nie, nie dam.
                - Dobrze więc – mruknęła skrzywiona. – Chodźmy do biblioteki. Muszę znaleźć parę rzeczy – oznajmiła i nie czekając na odpowiedź mężczyzny, ruszyła w stronę schodów.
               
                Sebastian patrzył w milczeniu, jak znikają na piętrze. Nie podobał mu się sposób, w jaki agent odnosił się do jego pani. Jego zuchwałość i upór drażniły go. Choć nie znał wszystkich zamiarów blondyna, czuł, że nie są one do końca dobre. Postanowił sobie w duchu, że przypilnuje mężczyzny i w razie potrzeby usunie z drogi.

~*~

                - Czego pan tym razem potrzebuje? – spytała Mai, wchodząc do biblioteki.
                Lawirowała między półkami, wyciągając i wkładając z powrotem kolejne tomiszcza. Agent przez chwilę śledził ją wzrokiem, aż w końcu usiadł w fotelu przy kominku i zaczął:
                - Możesz mi nie wierzyć, ale nie przyszedłem tutaj, by za tobą łazić i zawracać ci głowę. Mam swoje powody. A żeby osiągnąć pewne cele i wykonać moją pracę, potrzebuję twojej pomocy. Cholera, jestem gotów nawet pójść ci na rękę i zawrzeć ugodę, kontrakt, czy czego tam chcesz!
                Przeczesał nerwowo włosy palcami. Dziewczyna zerknęła na niego kątem oka.
                - Jako zastępca dyrektora powinien pan wiedzieć, panie Wells, że jeśli raz pójdzie się na rękę rządowi, to takie piętno zostaje do końca życia. Czy to wpis w aktach, czy tylko zwykła plotka, relacja, coś zawsze zostaje i może być wykorzystane w przyszłości. Nie mam zamiaru dać się wykorzystać, czy to teraz, czy w przyszłości – powiedziała chłodno, wyciągając rękę, by dosięgnąć wyższej półki.
                - Skąd…? – zawahał się, ale po chwili pokręcił głową i kontynuował - W takim razie dlaczego zgodziłaś się pomóc lokalnemu biurowi śledczemu?
                - Ponieważ wymagała tego sytuacja. Byłam gotowa poświęcić swoją prywatność w celu uzyskania dostępu do pewnych informacji.
                - Na temat organizacji? – usłyszała rzeczową odpowiedź.
                - Nie widzę potrzeby ujawniania panu takich informacji – odparła odwracając się do mężczyzny. Ten patrzył na nią przenikliwie, wwiercając jej dziurę w głowie swoim szarym spojrzeniem. – Poza tym, nadal pan mi nie ujawnił w czym miałabym pomóc FBI, którzy rzekomo posiadają najlepszych techników w kraju, a może i na świecie.
                - Cóż, gdyby to ode mnie zależało, już dawno byś o tym wiedziała, ale zakazano mi udzielać jakichkolwiek ściśle tajnych informacji – mruknął skrzywiony. Nie kłamał. Jednak to za mało.
                - W takim razie nie ma nic do przegadania. Może pan równie dobrze spakować rzeczy i wyjechać, gdyż pod żadną groźbą czy obietnicą nagrody nie zgodzę się na współpracę na ślepo.
                Ledwo skończyła zdanie, odwróciła się. Za jej plecami rozległ się hałas i ułamek sekundy później silna ręka uderzyła półkę na książki tuż obok jej głowy. Parę książek spadło na ziemię, jednak dziewczyna stała niewzruszona. Czuła ciepło mężczyzny na plecach, co sprawiało, że miała ochotę się odsunąć.
                - Kiedy ty tu strzelasz fochy, życie tysięcy osób narażone jest na niebezpieczeństwo, rozumiesz? FBI nigdy nie zniżyłoby się do proszenia nastolatki o pomoc, gdyby miało wyjście. Kraj jest w sytuacji patowej, a ty mówisz, że nic nie zrobisz, bo nie chcesz mieć notki w aktach?
                Blondyn wyrzucał z siebie słowa z cichą wściekłością. Mai nawet się nie odwróciwszy, sięgnęła po tom poniżej jego dłoni.
                - Dokładnie – mruknęła obojętnie.
                - Słuchaj no… - zaczął, łapiąc ją za ramiona, ale nie zdążył dokończyć, gdyż leżał już na ziemi z ramieniem wygiętym pod dziwnym kątem.
                - To ty słuchaj, Bondzie. Na świecie istnieją gorsze rzeczy niż garstka dzieciaków hakujących strony państwowe. Ta twoja patowa sytuacja jest zwykłą mrzonką, nie wartym uwagi żartem. Twój piękny rząd jest odpowiedzialny za setki, tysiące gorszych zbrodni. Więc nie próbuj nawet wzbudzić we mnie litości do tych niewinnych ludzi i bezsilnego FBI, bo wszystko, co o nich wiesz to kłamstwa – syknęła piorunując go wzrokiem.
                - Może i tak, ale ta twoja garstka dzieciaków jest rozsiana po całym świecie i pustoszy systemy codziennego użytku, powodując wypadki samolotowe, wysyłając żołnierzy w sam środek wojen na pewną śmierć, odłączają elektryczność w szpitalach, powodując śmierć tysięcy osób, które na śmierć nie zasłużyły – warknął, wstając.
                - A wszystko zaczęło się od zainfekowanego pendrive’a – mruknęła prześmiewczo.
                - Skąd w ogóle masz te wszystkie informacje?!
                - Myślisz, że trzymałabym pod dachem obcą mi osobę, nie znając jej zamiarów? Powinieneś spodziewać się takiej ewentualności po nastolatce, którą FBI chce przekupić do pomocy.
                - Nie mówiłem nic o…
                - Twoje konto powiedziało samo za siebie – powiedziała, pochylając się, by podnieść książki leżące na ziemi i odkładając je na miejsce.
                - Świetnie! Psychopatyczna dziewczyna alias pani i władczyni świata wie wszystko. Co więc zamierzasz zrobić z tymi fantami? – spytał Wells, opadając zrezygnowany na fotel.
                - Już zrobiłam.
                - Co?! Co zrobiłaś? – znów zerwał się z miejsca.
                Czarnowłosa skrzywiła się. Ten też był za głośny.
                - To, co było trzeba – odparła, układając wygodnie w ramionach stos grubych tomów – Miło się rozmawiało, Alexandrze.
                To powiedziawszy, wyszła.

                 Ledwo zbliżyła się do schodów, gdy nagle obok niej rozległ się głęboki głos:
                - Panienka pozwoli.
                Serce stanęło jej na moment, by po chwili zacząć bić dwa razy szybciej. Zgromiła kamerdynera spojrzeniem i podała mu książki. Ruszyła w milczeniu na niższe piętro, podczas gdy demon uśmiechał się lekko, patrząc na jej plecy.
                - Jak się panienka czuje? – spytał, gdy weszli do jej biura.
                - Dobrze – mruknęła marszcząc czoło. Właściwie czuła się świetnie. Żadnego osłabienia, bólu, czy dyskomfortu.
                - To o co się panienka martwi?
                - Nieważne... Dlaczego faceci to takie irytujące istoty? – burknęła w przestrzeń siadając za biurkiem.
                - Muszę panience przyznać, że z biegiem czasu ludzcy mężczyźni utracili większość swojej… charyzmy – odpowiedział jej demon.
                - Sam jesteś mężczyzną, Sebastianie – mruknęła.
                - Jeśli to panience nie odpowiada, mogę…
                - Nawet nie próbuj – przerwała mu ostro, krzywiąc się pod jego rozbawionym spojrzeniem.
                - Jak sobie życzysz, pani – skłonił się lekko. Prychnęła w odpowiedzi.
                Gdy wyszedł z pokoju, dziewczyna chwyciła pierwszą książkę z wierzchu i zaczęła czytać. Szykował się długi dzień…

~*~

                Parę godzin później podłoga w biurze czarnowłosej usiana była notatkami i papierami, po kątach walały się otwarte tomy, nie zostawiając wiele miejsca na dywanie. Wszystko to tworzyło dziwny krąg wokół dziewczyny, która siedziała po turecku na środku pomieszczenia z laptopem przed sobą. W takiej też pozycji znalazł ją Wells.
                - Ło… nie próżnowałaś, co nie? – gwizdnął pod nosem próbując przeczytać jedną z otwartych książek. – Co to w ogóle za język? Przywołujesz demony, czy co?
                O, ironio.
                - Jeśli masz zamiar mi przeszkadzać i wylewać żale, to radzę ci wyjść – mruknęła groźnie pod nosem nie odrywając wzroku od monitora.
                - Cóż… właściwie to chciałem przeprosić za tamten wybuch… byłem trochę… zestresowany.
                - Mhm…
                Blondyn przeczesał palcami włosy, a jego wzrok błądził po pokoju.
                - Dzwoniło szefostwo. Okazało się, że ktoś usunął wszystkie wirusy i przywrócił serwery, oddając FBI kontrolę. Dosłownie w dziesięć minut. Dziesięć minut wystarczyło, by ktoś rozwiązał problem, który zespół techników próbował rozgryźć przez kilka tygodni. – wziął głęboki oddech i w końcu spojrzał na niewielką postać skuloną nad komputerem. – Kim ty do cholery jesteś?
                - Twoim największym koszmarem – mruknęła Mai bez zainteresowania.
                - Taa… powiesz chociaż jak to zrobiłaś?
                - Znajomości.
                - Mogłem się domyślić… A czy twoi znajomi namierzyli może sprawców?
                - Umowa dotyczyła przywrócenia systemu i uniemożliwienie ponownego ataku. Zadanie zostało wykonane, dług spłacony.
                - Żadne adresy IP, nic? – Alex mruknął do siebie zamyślony przestępując z nogi na nogę.
                - Jak chcesz, to sam poszukaj – machnęła ręką w stronę sterty papierów pod oknem.
                Mężczyzna poszedł we wskazanym kierunku i zaczął przeglądać dokumenty.
                - Skąd to ma…? Zresztą, po co się pytam – westchnął zrezygnowany i usiadł na szerokim parapecie, biorąc do ręki pękatą teczkę ze stosu.
               
                Sebastian stał w korytarzu przed otwartymi drzwiami do biura swojej pani. Obserwując scenę przed sobą dopadały go mieszane uczucia. Z jednej strony irytowała go obecność agenta, z drugiej zaś dziewczyna wyglądała na zrelaksowaną po raz pierwszy od wielu dni. W tym momencie bawiła się końcówką długiego warkocza, czytając opasły tom przed sobą. Widząc ten znajomy gest, ogarnęło go coś na kształt ulgi.
                - Długo masz zamiar tam stać? – mruknęła nagle, rzucając mu wyzywające spojrzenie.
                - Przyniosłem przekąski i herbatę – oznajmił z lekkim uśmiechem, kładąc tacę na stoliku koło drzwi. Wziął z niej kubek i lawirując pomiędzy stertami papierów podał go dziewczynie.
                - Zielona  - mruknęła z zadowoleniem, biorąc niewielki łyk.
                Kolejny zaniósł agentowi, wraz z talerzykiem pełnym ciastek. Zmieszany, podziękował i również napił się napoju.
                - Od dawna ciekawi mnie pewna sprawa… - zaczął blondyn, gdy czarnowłosy wrócił na drugi koniec pokoju. – Dlaczego w dzisiejszych czasach pracujesz jako kamerdyner?
                Sebastian z udawanym zaskoczeniem zerknął najpierw na Alexa, a potem na swoją panią, która rzuciła mu szybkie, rozbawione spojrzenie. Uśmiechnął się wtedy.
                - Mam wiele powodów, panie Wells. Jednak najważniejszy z nich siedzi obok pana. – powiedział.
                - I ty się dziwisz, czemu ludzie dochodzą do błędnych wniosków – mruknęła dziewczyna pod nosem.
                Demon zaśmiał się cicho.
                - Nic na to nie poradzę, panienko. 

~~*~~

                Witam po dłuuugiej przerwie! Dzisiejszym rozdziałem rozpoczynam swoje postanowienie dodawania minimalnie 2 rozdziałów w miesiącu. *zawzięta* 
                 Mam nadzieję, że stronka ponownie odżyje, tym razem na dobre, gdyż ten tom będzie ostatnim i chciałabym, by się Wam spodobał ^^
                 To tyle trucia. Dziękuję, że nie odpuściliście! Do napisania!! :D
Mai