6 gru 2015

Tom 2, IV


"Zabij go!"



                Siedzieli w milczeniu przez kilka minut. Mai widziała jak blondyn próbuje się pozbierać, jednak jego oczy wciąż były szeroko otwarte z niedowierzania.
                - To powinno odpowiedzieć na większość pańskich pytań, panie Wells – mruknęła po chwili, opuszczając wzrok.
                Odchyliła się do tyłu na krześle, przeciągając się. Zesztywniała od kilkugodzinnego siedzenia. Wstała więc i zaczęła iść w kierunku drzwi, wymijając agenta.
                - Masz rację… - odezwał się nagle. – Jednak chciałbym zadać ci jeszcze jedno pytanie. Czy zabiłaś tych wszystkich ludzi?
                Jako że stała do niego plecami, nie mogła widzieć jego miny, lecz ton jego głosu podpowiadał jej, że się bał.
                - Dobranoc, panie Wells – szepnęła, wychodząc.
               
                - Co tu panienka robi o tej porze? – spytał Sebastian, podchodząc do dziewczyny.
                Było grubo po północy, gdy przechadzał się po rezydencji i zauważył przez okno postać siedzącą na ławce w ogrodzie za rezydencją. Zanim się obejrzał, już był za zewnątrz.
                - Nie widać? Oglądam gwiazdy – mruknęła cicho, wciąż patrząc w niebo.
                - Mimo że mamy lato, noce bywają chłodne, przeziębi się panienka.
                - Nic mi nie będzie.
                Zapadła cisza. Demon przez chwilę przyglądał się swojej pani, a potem podążył za jej spojrzeniem. Z na tle czarnego nieboskłony skrzyły się jasno miliony punkcików. Nawet jako istota bez uczuć potrafił docenić piękno tego widoku. Jednak nie potrafił nigdy odgadnąć, co czują ludzie, obserwując go godzinami.
                - Panienko, co myślisz, gdy spoglądasz w gwiazdy? – spytał cicho po chwili.
                - Co myślę? Nie mam pojęcia.
                - W takim razie co czujesz? – zmienił pytanie.
                - Melancholię… tęsknotę. Gdy ludzie podnoszą wzrok na niebo, nagle zdają sobie sprawę, że są mali i nieważni w stosunku do wszystkiego, co ponad nimi. Chyba się tym od nich zbytnio nie różnię – mówiła cicho, a księżyc miękko oświetlał jej twarz, nadając tajemniczego, smutnego wyglądu.
                - Chyba?
                - Mhm – mruknęła i przesunęła się na ławce, robiąc mu miejsce.
                Po chwili wahania usiadł obok niej i znów uniósł spojrzenia.
                - A ty? Co czujesz siedząc tu ze mną i patrząc w gwiazdy? – spytała nagle.
                Czy w ogóle coś czuje? Skupił się na moment, starając się wyłapać pojedyncze myśli ze zgiełku w swojej głowie.
                - Chciałbym, by ten moment nigdy się nie skończył.
                Nie był pewien, czy ta pomyślał, czy powiedział. Jednak tak właśnie czuł.
                - Ja też – odszepnęła.
                Tak więc siedzieli ramię w ramię, nie patrząc na siebie, lecz czując swoją obecność. Nagle Mai poruszyła się i jej głowa opadła na jego ramię. Zaskoczony spojrzał w dół. Jego usta rozciągnęły się w lekkim uśmiechu, gdy zauważył, że jego pani zasnęła.
                - Jeśli będzie tu panienka spać, to na pewno panienka zachoruje – mruknął cicho.  
                Nie uzyskawszy odpowiedzi, delikatnie wziął dziewczynę na ręce, by jej nie zbudzić i powoli zaczął iść ścieżką w kierunku rezydencji.      

                Gdy Mai zeszła do jadalni na śniadanie, przy stole siedział już agent zajadając jajecznicę z bekonem. W tym samym czasie prowadził wesołą konwersację z demonem, po którego minie wywnioskowała, że tylko siła woli powstrzymuje go od rozszarpania mu gardła.
                Na jej widok oboje podnieśli głowy: agent patrzył na nią z ciekawością, kamerdyner z ulgą. Westchnęła cicho i usiadła na swoim miejscu.
                - Dziś przygotowałem dla panienki naleśniki z sosem truskawkowym i śmietaną oraz owoce leśne zapiekane w cieście francuskim. Do tego proponuję sok pomarańczowy podany na zimno. Smacznego – powiedział lokaj, po kolei stawiając przed nią naczynia z jedzeniem.
                Nie była głodna, lecz wzięła do ręki widelec i zaczęła jeść. Musiała odzyskać siły. Wells cały czas coś mówił, lecz ignorowała go układając sobie w głowie plan dnia. Jednak ćmiący ból i paplanina agenta skutecznie ją rozpraszały. Po kilku minutach odłożyła sztućce, zamknęła oczy i zaczęła masować sobie skronie.
                - Wszystko w porządku, panienko? – nagle usłyszała głos obok siebie.
                Wzdrygnęła się i powoli opuściła dłonie. Zauważyła, że blondyn umilkł i uważnie ją obserwował.
                - Tak – odparła, prostując się w krześle.
                - Na pewno? – mruknął demon i uniósł rękę do jej czoła, by sprawdzić jej temperaturę.
                Zareagowała instynktownie i uderzyła go, nie chcąc, by ją dotknął. Nawet od chwilowego zbliżenia, ból gwałtownie rosnął. Nie była na tyle wytrzymała, by go znieść.
                - Nic mi nie jest – burknęła, wstając z siedzenia.
                Wyminęła zaskoczonego demona i agenta, wychodząc z jadalni. Ruszyła szybko do swojego pokoju. Zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie. Jęknęła cicho. Myślała, że objawy osłabły. Wczoraj w nocy wszystko było w porządku. Czuła się jak dawniej. A teraz…

Zabij… Zabij go!

                Usłyszała głos, który niczym sztylet ugodził ją w serce. Osunęła się na kolana.

Zabij! Zniszcz go, wykończ!

                - Przestań, zamknij się – jęknęła chwytając się za głowę. Zacisnęła mocno powieki. Nagle poczuła, jakby coś rozrywało ją od środka, próbując wydostać się na zewnątrz. Walczyła z tym, jednak wiedziała, że przegra.
               
ZABIJ!

                Krzyknęła, nie mogąc już tego znieść.
                - Panienko! – usłyszała krzyk z oddali.
                Otworzyła oczy, lecz wszystko było rozmazane. Jedyne, co widziała, to ciemne podłużne kształty wirujące wokół niej.
                - Panienko! – znów ten krzyk.
                Do kogo on należał? Czuła, że powinna rozpoznać ten głos, że coś dla niej znaczył. Jednak jej przemyślenia urwały się, gdy straciła przytomność. 

                Obudziła się w swoim łóżku. Nic ją już nie bolało, ale czuła się wyczerpana. Zupełnie jakby coś wyssało z niej całą energię. Gdy otworzyła oczy, w pokoju panował półmrok. Ktoś zasłonił rolety. Nie miała siły się ruszyć, więc tylko ruszała oczami, starając rozpoznać się w sytuacji.
                - Panienko… - usłyszała cichy szept przy swojej twarzy.
                Spojrzała w tamtą stronę. Sebastian klęczał przy wezgłowiu, przyciskając dłoń bez rękawiczki do jej czoła.
                - Jak się czujesz? – spytał. Miał zmartwiony wyraz twarzy, a jego oczy wydawały się smutne i zacięte zarazem.  
                - Słabo – jęknęła. Westchnęła cicho, znów zamykając oczy.
                - Co się stało?
                - Nie wiem – odparła szczerze.
                Uczucie wycieńczenia pokrywało jej ciało niczym ciężki welon, nie pozwalając się ruszyć. Jednak poza tym nic jej nie dolegało. Obecność demona nie sprawiała jej bólu. W tej chwili nie liczyło się nic więcej.
                - Która jest godzina? – szepnęła.
                - Leżała panienka dwie godziny – powiedział cicho.
                Jego dłoń była przyjemnie chłodna. Nie chciała, by ją zabierał, a lokaj jakby czytał w jej myślach, wciąż przyciskał ją do czoła swojej pani.
                - Sebastian… co się ze mną dzieje? Co się dzieje z tobą…? – mruczała, będąc w stanie zawieszenia pomiędzy snem a jawą.
                - Proszę się tym nie martwić. Wszystkim się zajmę. W końcu piekielnie dobry ze mnie lokaj.
                Parsknęła cicho, ale niepokój w jej sercu trochę zelżał.
                - Tak… może masz rację… - to mówiąc, zasnęła.


                Przez chwilę wpatrywał się w twarz czarnowłosej. Była blada i miała lekką gorączkę, ale poza tym chyba wszystko było w porządku. Demon westchnął cicho i przejechał palcami po jej miękkim policzku. Potem spojrzał na czarne pióra leżące na ziemi i jego twarz spoważniała. To zaszło już za daleko. 

~~*~~

                 Witajcie po tygodniowej przerwie! Wybaczcie mi prak posta, ale komputer postanowił się fochąć i usunąć mi plik z nowymi rozdziałami... Dlatego też ten dzisiejszy może nie powalać. Ale mam nadzieję, że mimo wszystko Wam się spodobał :D 

                 Cóż, tu się będę rozpisywać, do napisania! :3

22 lis 2015

Tom 2, III


         "- Jak… jak mogłaś sobie z tym poradzić…?

             - Odpowiedź jest prosta: Zabić siebie w najgorszy możliwy sposób."

         
             - To twój pokój – powiedziała Mai, otwierając drzwi i opierając się o framugę. 
            - Nieźle – gwizdnął blondyn wchodząc do środka. 
               Pomieszczenie urządzone było w prostym, lecz eleganckim stylu, jak cała rezydencja. Umeblowanie przypominało to w jej pokoju, lecz na ścianie naprzeciwko łóżka wisiał spory telewizor LED. 
               - Koło szafki nocnej znajduje się czerwony guzik. Jeśli będziesz czegoś potrzebował, wciśnij go – mruknęła dziewczyna, ruszając w dół korytarza. 
              - Nie oprowadzisz mnie po rezydenci? – usłyszała pytanie.
                - Nie oprowadzam niechcianych gości – odparła. Dotarł do niej cichy śmiech, zignorowała go jednak.
                Jako że pokój agenta był na tym samym piętrze, co jej własny, po kilku sekundach siedziała już przy biurku w jej małym gabinecie. Przez chwilę siedziała wpatrzona w drzwi z brodą opartą na splecionych palcach. Zaskoczyło ją to, że mężczyzna wywiązał się ze swojej groźby. To znaczyło, że naprawdę chce tej współpracy. Czyli potrzebowali jej pomocy. Ale do czego? Nie była na pewno mądrzejsza ani bardziej spostrzegawcza niż naukowcy, których FBI miało do dyspozycji. Czemu więc…? 
               - Panienko, przyniosłem herbatę – cichy głos wyrwał ją z zamyślenia.                                             Wzdrygnęła się, wyrwania z transu. Rzuciła demonowi ostre spojrzenie, ten jednak tylko uśmiechnął się lekko. Położył przed nią filiżankę z zieloną herbatą i kawałek biszkoptu. Po tym skłonił się i odwrócił do wyjścia.
               - Czekaj – powiedziała nagle.
                Sebastian lekko zaskoczony spojrzał na nią.
                - Zamknij drzwi – rozkazała.
               Gdy to zrobił, stanął przed nią i przechylił lekko głowę.
               - Mogę w czymś pomóc, panienko? – spytał. 
                 - Chcę z tobą porozmawiać – odparła, odchylając się na krześle. – Obecna sytuacja jest mi trochę nie na rękę, jednak nic z tym nie mogę zrobić. Jeśli on znajdzie tu coś nieodpowiedniego lub dozna jakiegoś… uszczerbku, od razu zleci się tu chmara służb specjalnych. Masz więc dopilnować, by do niczego takiego nie doszło. Żadnych wpadek. Gdy spróbuje myszkować, masz go zatrzymać. Zrozumiano?
                - Tak, pani – skłonił się z uśmiechem.
                Przez chwilę wpatrywała się w niego, ignorując tępy bol głowy. Dopiero teraz to zauważyła. Coś było nie tak… nie wiedziała do końca co, ale miała pewność, że lokaj wydawał się inny niż wcześniej.
              - Coś jeszcze, panienko? – spytał, przyuważywszy jej spojrzenie.
                - Nie… nie wiem – zawiesiła się. Po paru sekundach jednak potrząsnęła głową, odganiając złe myśli i pokazała mu gestem, że może odejść. Tak też zrobił.
                  Musiała się teraz skupić na zmianie planów. I mimo że wraz z odejściem demona ból zniknął, niepokojąca myśl pozostała. Coś jest nie tak.

                Sebastian zamiatał podłogę w holu. Choć miał dostęp do wszystkich gadżetów sprzątających, jakie znajdowały się na rynku, wolał robić to ręcznie. Sprawiało mu to przyjemność. Teraz jednak nie skupiał się na samej czynności, lecz zastanawiał się nad dziwnym zachowaniem swojej pani. Czyżby czegoś się domyślała? Przecież pilnował się, by nic nie zauważyła. Wykonywał wszystkie swoje obowiązki jak zwykle, nie odnotował też u siebie drastycznej zmiany zachowania. A może to przez nią…? Widział przecież, że każda chwila spędzona w jego obecności sprawiała, że czarnowłosa czuła się gorzej, może nawet sprawiało jej to ból. Lecz pomimo tego, że ostatnio spędzali ze sobą więcej czasu, nie zauważył, by to postępowało. Czyżby coraz lepiej to ukrywała?
                Nie miał nic prócz tych spekulacji. Drażniło go to. Był osłabiony i wściekły, burza, która pustoszyła go od środka, zaczynała go męczyć. Czasem miał ochotę to wszystko zakończyć. Wciąż jednak szedł naprzód, niczym głupiec, niczym ćma za światłem. Niczym człowiek…

                - Czego chcesz? – spytała ostro, widząc twarz w drzwiach.
                - O cześć. To twój gabinet? – odparł Wels rozglądając się dookoła.
                - Co tu robisz? – westchnęła dziewczyna zirytowana. Z jakiegoś powodu, sam widok blondyna działał jej na nerwy.
                - Rozglądam się. Ty nie chciałaś mnie oprowadzić, więc robię to sam – oznajmił lekko.
                - Naprawdę wiesz, jak mnie zdenerwować, prawda? – odparła, ściskając nasadę nosa.
                - Ależ nie miałem takiego zamiaru – oburzył się.
                - Zachowujesz się jak dziesięciolatek, wiesz o tym? – rzuciła mu pełne politowania spojrzenie.
                - A ty jak załamana kobieta po pięćdziesiątce – odburknął.
                - Hmm, to by nawet pasowało – udawała, że się zastanawia.
                - Bardzo śmieszne. Wydaje mi się, że czujesz się lepiej niż podczas naszego ostatniego spotkania.
                - To nie jest pańska sprawa, agencie Wels – odparła niższym tonem.
                - Rozumiem, wrażliwy temat – uniósł ręce w obronnym geście. – Myślałem, że już sobie darowałaś per „pan”, p a n n o Word.
                - Nie widzę potrzeby, by spoufalać się z agentem FBI.
                - Oj no weź, nie bądź taka poważna. Mów mi Alex, dobra?
                - Jeśli myślisz, że w ten sposób mi się przypodobasz lub stworzysz jakąś więź emocjonalną, by wycisnąć ze mnie informacje, to ostrzegam cię, że twoje starania odnoszą odwrotny skutek – burknęła, czytając bez entuzjazmu kolejny artykuł na laptopie.
                - Ech, jak tam chcesz – burknął zrezygnowany. Przez chwilę rozglądał się w milczeniu, aż w końcu westchnął ciężko, wziął krzesło i usiadł naprzeciw niej.
                - Skoro tak bardzo chcesz, może przejdę do rzeczy.
                - W końcu – zamknęła urządzenie i odchyliła się w fotelu. – Nie mogłam się doczekać.
                Blondyn skrzywił się lekko, jednak po chwili spojrzał jej w oczy i zaczął mówić.
                - Szczerze, to FBI obserwuje cię już od jakiegoś czasu. Twój talent do rozwiązywania trudnych spraw, sposób, w jaki prowadzisz rodzinną firmę, twój wizerunek w społeczeństwie, to wszystko spowodowało, że coraz bardziej zaczęłaś mnie intrygować. Tak więc, kiedy zapadła decyzja, by cię zwerbować, zgłosiłem się na ochotnika. Nie obraź się, ale wątpiłem, byś była taka, jaką cię opisują. Zwłaszcza gdy zobaczyłem cię po raz pierwszy. Wyglądałaś zupełnie inaczej. Słaba, pokonana, bez życia. Potem jednak okazało się, że jesteś jeszcze ciekawsza niż przypuszczałem – to mówiąc, uśmiechnął się lekko. – Wypełniłem kupę dokumentów, zdobyłem pozwolenie, by tu przyjechać i przekonać cię do dołączenia do mojego zespołu. Wszystko po to, by dowiedzieć, kto kryje się pod nazwiskiem Mai Word.
                - Hmm. A więc, dowiedziałeś się czegoś? – spytała.
                - Szczerze, to niewiele. Potwierdziłem już, że jestem wyjątkowo spostrzegawczą, inteligentną osobą, która wie, czego chce i nie lubi jak jej się w tym przeszkadza. Domyślam się, że twoja pewność siebie bierze się z jakiejś siły, którą posiadasz. I nie zawahasz się jej użyć, by zmiażdżyć swoich wrogów.
                - Czy pan coś sugeruje?
                - Hehe, na razie to tylko domysły – zaśmiał się, lecz mu nie uwierzyła. I wiedziała, że on również to zauważył. – I choć jest to sprzeczne z moim celem i rozkazami, chciałbym zadać ci parę pytań.
                - A co jeśli odmówię?
                - Będę drążył głębiej, aż w końcu znajdę to, czego szukam. Jednak informacje najlepiej zdobywać u źródła.
                - Poprawna odpowiedź. Niech pan pyta, panie Wels. Proszę się jednak liczyć z tym, że mogę kłamać lub w ogóle nie odpowiedzieć – pochyliła się lekko do przodu i z rozbawionym spojrzeniem skinęła na mężczyznę, by zaczął.
                - Hmm, od czego by tu… Może od najłatwiejszego. Jak dziewiętnastolatka radzi sobie z prowadzeniem międzynarodowej firmy?
                - Nie stać pana na nic oryginalniejszego? – wywróciła oczami. – Kiedy wróciłam, by przejąć działalność, dział się tam jeden wielki chaos. Wszyscy kombinowali, jak by tu przejąć władzę, jednocześnie napychając sobie kieszenie. Zrobiłam więc małe dochodzenie i usunęłam tych, którzy stali mi na drodze. Gdy chcieli protestować lub mnie pozwać, okazywało się, że każdy z ich brudnych sekrecików przestał być sekretem, a dowody leżą u mnie na biurku – uśmiechnęła się lekko do swoich myśli, bawiąc pustą filiżanką.
                - Rozumiem… tak więc lubujesz się w szantażu?             
                - Nie ujęłabym tego w ten sposób. Szantaż jest po prostu najmniej kłopotliwym sposobem ma pozbycie się śmieci. Jednak by to dobrze robić, trzeba mieć jakiś autorytet. Tak więc gdybym miała określić, w czym się lubuję, byłby to strach – spojrzała w jego szare oczy. Ten wzdrygnął się, jednak nie odwrócił wzroku. – Nie sądzi pan, że strach zapewnia wielką władzę? Nie chodzi mi jednak o zastraszanie – kontynuowała. – Mam na myśli świadomość, że ktoś jest nietykalny, krok do przodu przed wszystkimi i może bez chwili wahania zniszczyć czyjeś całe życie. Zna pan ten niepokój?
                -  … nie. Jednak odpowiedziałaś mi na parę innych pytań – odchrząknął cicho. – Skoro już zaczęłaś mówić, to chciałbym spytać o coś, co mnie nurtuje odkąd o tobie usłyszałem.
                - Słucham.
                - Dziewiętnastoletnia dziewczyna, mieszkająca w wielkiej rezydencji z tajemniczym lokajem.
                - To nie jest pytanie, jednak rozumiem, do czego pan zmierza. Każdy prędzej czy później się o to pyta.             
                - Mimo że nasze bazy danych są regularnie uzupełniane, nic o nim nie wiadomo. Jakby nie istniał. Wszystkie informacje na jego temat dotyczą czasu, kiedy tu pracuje.
                - Jeśli chodzi panu o Sebastiana, to sama niewiele mogę powiedzieć. Nie znałam go przedtem. Poznaliśmy się przypadkiem, kiedy znalazł mnie niedaleko budynku organizacji, która mnie więziła. Pomógł mi i gdy opowiedziałam mu swoją historię, zaproponował, że będzie dla mnie pracował. Nie widziałam innego wyjścia jak się zgodzić – ta historia tak wiele razy przechodziła przez jej usta, że zdawało jej się, że mówi prawdę.
                - Nie wydawał się ci podejrzany? Przystojny mężczyzna po dwudziestce, który w świetle prawa wydaje się nie istnieć proponuje, że będzie na każde twoje skinienie.
                - Wtedy potrzebowałam siły, a on mógł mi ją zapewnić. Nic więcej nie było mi potrzebne.
                - Rozumiem. Jesteście kochankami? – spytał nagle.
                - Nie, nie jesteśmy – westchnęła wywracając oczami. To pytanie padało już tak wiele razy, że odpowiadała na nie automatycznie. Jednak z biegiem czasu, sama nie była już pewna. – Nawet sobie pan nie wyobraża, jak męczące jest odpowiadanie na to samo pytanie za każdym razem, gdy ktoś nas zobaczy.          
                - Cóż, przepraszam za moją nieuprzejmość, ale większość ludzi doszłaby do takiego samego wniosku.
                - A na jakiej to niby podstawie?
                - Dla części z nich wystarczyłby sam fakt, że mieszkacie razem. Dla niedowiarków, jak ja, może to być dziwna atmosfera wokół was, sposób, w jaki się do siebie odzywacie.
                - To znaczy?      
                - Pomijając tą staroświecką relację pan-sługa, można odnieść wrażenie, że jesteście z sobą dobrze zżyci.
                - Naprawdę? – burknęła.
                - Tak. Nie do końca jeszcze to rozumiem, ale jestem pewien, że po kilkudniowej obserwacji, będę pewniejszy – wyszczerzył zęby w uśmiechu, nie spotkał się jednak z tą samą reakcją.
                - Proszę kolejne pytanie.
                - Tak… może zabrzmi to brutalnie i nie oczekuję, że na to odpowiesz, ale… straciłaś całą rodzinę. Dlaczego więc wydajesz się w ogóle tym nie przejmować? Gdy wróciłaś, od razu zaczęłaś wspinać się na szczyt, a gdy już osiągnęłaś swoje cele, żyjesz sobie spokojnie.
                Oczekiwała tego pytania. Jednak sposób, w jaki je zadał, sprawił, że poczuła lekkie ukłucie w piersi.
                - Robi pan ze mnie potwora, panie Wels. I może ma pan rację. Jednak nie jest prawdą, że nie przejmuje się utratą rodziców i brata. Wie pan, jak zginęli?
                - Państwo Alice i Kei Word zginęli próbując wydostać cię z budynku organizacji. Nie zna się dokładnych okoliczności śmierci Takeo Word, podejrzewa się jednak, że przyczyna śmierci była podobna.
                - Co do rodziców, masz rację. Zamordowano ich, gdy próbowali mnie wydostać. Pokazani mi to, co z nich zostało. Jednak Takeo przybrał inną taktykę. Dał się złapać. Chciał rozegrać do od środka. Mimo że kazałam mu uciekać, nie zrobił tego. Trenował z innymi. Ale gdy nadszedł czas naszej walki, nie mogłam już tego znieść. Poddałam się, co oznaczało moją śmierć. Pobili mnie prawie do nieprzytomności, potem przywlekli go ledwie żywego i kazali mi patrzeć jak podrzynają mu gardło – mówiła wypranym z emocji głosem. – Czy sądzi pan, że mogłabym po czymś takim „nie przejmować się śmiercią rodziny”? Zginęli tylko i wyłącznie z mojej winy.
                Po bladej twarzy agenta zorientowała się, że trafiła w sedno. Nikt nie był w stanie otrząsnąć się po takiej traumie.
                - Jak… jak mogłaś sobie z tym poradzić…?
                - Odpowiedź jest prosta: nie czuć. Zamknąć się. Zabić siebie w najgorszy możliwy sposób. 

~~*~~

                 Ostatnio mam niezłą wenę, więc rozdział był trochę dłuższy. Mam nadzieję, że Wam się spodobał, pomimo dość ubogiej akcji :'D
                Teraz kiedy patrzę na swoje pierwsze, a najnowsze rozdziały, wydaje mi się, że mój język i sposób pisania trochę ewoluował. A Wy jak myślicie?

               Pozdrawiam i do napisaniaa! :3 



13 lis 2015

Tom 2, II

      

  " To będzie ciekawa współpraca..."


       Gdy pierwszy raz zobaczył tą wychudzoną, roztrzepaną dziewczynę, pomyślał, że to wszystko musi być pomyłka. Nie mogła przecież zabić ponad setki osób, prawda? Jednak po siedmiu latach na służbie nauczył się nie oceniac ludzi po pozorach. Przeczucie mówiło mu, że nie przyszedł tu na marne. Ten sam instynkt podpowiadał mu, by nie podpadał służącemu dziewczyny, który otworzył im drzwi. Choć był bardzo uprzejmy i ciągle się uśmiechał, nie wątpił, że w razie potrzeby zgniótłby ich dwójkę ja robaki.
                Potem, gdy usiedli na sofie, od razu dostrzegł bystre spojrzenie czarnowłosej. Jej zachowanie i postawa wskazywały, że jest inteligentna, pewna siebie i silna. Zaszokowała go jednak swoją odmową. Zorientował się, że od razu ich rozgryzła. Zanim jeszcze się odezwali, wszystko było przesądzone. Kłótnie nie miały sensu. Jednak nie miał zamiaru się poddawać. Wracając do biura, już obmyślał strategię, która zapewni mu zwycięstwo w tej potyczce.
                Agent Aleksander Wels, asystent dyrektora oddziału karnego uśmiechnął się pod nosem.
                - To będzie ciekawa współpraca, panno Word. 

                Mai opadła na łóżku, wzdychając ciężko. Ta cała sytuacja lekko ją irytowała. Spodziewała się wizyty władz, ale że od razu FBI? Niespodziewanie dobrze się przygotowali. Wspomnienie ich zdziwionych min, gdy odmówiła wstąpienia w ich szeregi wywołał lekki uśmiech na jej twarzy. Pierwszy od dawna. Wydawało jej się to dziwne i trochę nie na miejscu, ale ta wizyta wyrwała ją z letargu, tej rutyny, w którą popadła. Jakby ujrzała bezchmurne niebo po latach burz i ciemności.
                Zatopiona w myślach, nagle poczuła nieprzyjemny skurcz w żołądku. Skrzywiła się. Co dzisiaj jadła? Po chwili zastanowienia stwierdziła, że nic. Ze zmarszczonym czołem wstała i podeszła do lustra znajdującego się na drzwiach szafy. Wyglądała jak cień dawnej siebie. Zapadnięte policzki, potargane włosy, brudne ubranie. Zerwała je z siebie z grymasem obrzydzenia. W samej bieliźnie ruszyła do łazienki. Tam dokładnie się wyszorowała i rozczesała włosy. Otulona w szlafrok i z turbanem na głowie wróciła do siebie. Tam zastała Sebastiana, który przyglądał jej się z lekko zaskoczoną miną. Od razu poczuła znajome ćmienie z tyłu głowy, jednak tym razem je zignorowała. Dość tego dobrego.
                - Panienko…? – mruknął pytającym tonem.
                - Przygotuj mi coś do jedzenia – odpowiedziała, mijając go. Wzdrygnęła się, jakby jej ciało przeszył prąd, jednak nie dała nic po sobie poznać. – Masz pilnować, bym od teraz odżywiała się prawidłowo. Zrozumiano? – spojrzała na niego z ukosa.
                Lokaj uśmiechnął się w odpowiedzi. Choć starał się to ukryć, w jego oczach widać było ulgę.
                - Jak sobie życzysz, panienko. Zaraz przyrządzę coś odpowiedniego – to powiedziawszy, wyszedł.
                Dziewczyna odetchnęła głęboko, odpychając od siebie ból. Nie mogła pozwolić sobie na słabość. Zbyt długo to trwało. Skoro nie wyszedł plan a, trzeba było ułożyć nowy.

~*~

                - Może panienka trochę odpocznie? Nadal nie wygląda panienka najlepiej.
                - Zamknij się i ćwicz dalej – sapnęła, wymierzając mu szybki, prosty cios. Uniknął go bez trudu.
                Minęło kilka dni od jej „przebudzenia”. Od tamtej pory Mai regularnie jadła i ćwiczyła, nie porzucając jednak poszukiwań nad rozwiązaniem ich sytuacji. Coraz lepiej wychodziło jej odcinanie się od cierpienia, jakie niosła ze sobą obecność demona. Ten zaś chętniej spędzał z nią czas, choć nadal wydawał się zdystansowany i jakby nieobecny duchem.
                - Jeśli panienka tu zasłabnie, będę zmuszony zakazać treningów na czas nieokreślony – ostrzegł, po czy kopnął ją z półobrotu. Szybko ustawiła ręce na kształt litery x i zablokowała cios. Już czuła powstającego siniaka.
                - Ani mi się waż – zaatakowała w góry, jednak trafiła w powietrze, gdy lokaj szybko usunął się w bok. Próbowała podciąć mu nogi, jednak z tym samym skutkiem.
                - Powierzyła mi panienka opiekę nad sobą, więc gdy zobaczę, że ćwiczenia panience nie służą, nie będę miał wyboru.
                Ruszył na nią, ale tym razem to ona odskoczyła.             
                - Musze się wzmocnić. Nie mogę sobie pozwolić nawet na chwilę słabości.
                - Minęło dopiero pięć dni. Mimo że widać sporą różnicę, panienki ciało nadal jest osłabione. Dodatkowe obrażenia tylko spowolnią czas powrotu do formy – powiedział tonem znawcy, uderzając ją pięścią w brzuch, jakby na potwierdzenie swoich słów.               
                Jęknęła i robiąc przewrót w tył, odsunęła się od niego, chwytając za bolące miejsce.
                - Jakoś nie widać, byś martwił się o moje obrażenia – syknęła z lekkim uśmiechem.
                - Ależ ja zawsze się o panienkę martwię.
                - Właśnie widać – mruknęła i usiadła po turecku. Kręciło jej się w głowie.
                Sebastian chyba to wyczuł, gdyż od razu spoważniał i oznajmił stanowczo:
                - Wystarczy na dzisiaj. Na razie proszę odpocząć, za godzinę obiad będzie gotowy.
                Nie mając siły protestować, Mai położyła się na plecach i przykryła oczy ramieniem, dysząc ciężko. Słuchała bicia swojego serca, czekając aż się uspokoi. Irytowała ją jej własna słabość. W ciągu tych dwóch miesięcy zmieniła się nie do poznania. Nie myślała, że tak trudno będzie to cofnąć. Jej ruchy były ociężałe, powolne, a ciosy słabe. Od prawie każdego uderzenia pojawiały jej się wielkie sińce, które z dnia na dzień wydawały się zmieniać kolor. Nie chciało jej się ich nawet liczyć. Czasem wydawało jej się, że jest jednym wielkim fioletowym workiem kości.
                Usłyszała ciche stukanie obcasów przy swojej głowie i poczuła coś na głowie. Gdy zabrała rękę, zobaczyła Sebastiana, pochylającego się nad nią ze zmartwioną miną. Wyciągnęła dłoń i poczuła zimny ręcznik na głowie. Przetarła nim twarz i rzuciła lokajowi pytające spojrzenie.
                - Rozumiem, że chce panienka jak najszybciej odzyskać sprawność, jednak nie mogłaby panienka trochę zwolnić? Wątpię, by takie przemęczanie się dobrze służyło.
                - Nic mi nie jest – burknęła, siadając. Wzięła od kamerdynera butelkę z wodą i wypiła dużymi łykami połowę jej zawartości. Chłodny płyn od razu poprawił jej samopoczucie. – Jednak mógłbyś darować sobie celowanie w punkty witalne. Ten cios w splot słoneczny był morderczy – dodała naburmuszona, masując lekko brzuch.
                   - Proszę o wybaczenie – ukłonił się lekko, jednak jego usta rozciągały się w złośliwym uśmieszku.
                - Sadysta – sapnęła, jednak bez urazy. Wstał, rzucając w niego pustą już butelką, którą oczywiście zręcznie złapał i wyszła z sali treningowej.
                Gdy weszła do pokoju, zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie, powoli osuwając na ziemię. W końcu nie musiała się kontrolować. Choć przyzwyczaiła się już do obecności demona, nadal nie mogła zbyt długo obok niego przebywać. Ból jakby pozbawiał jej wszystkich sił. Ale nie poddawała się. Nie tym razem.
                Po zjedzonym obiedzie, dziewczyna ruszyła do biblioteki. Dawno nic nie czytała i tęskniła za tym charakterystycznym odrętwieniu ciała, podczas gdy jej umysł wędrował do innych światów. Właśnie wybrała książkę, którą chciała przeczytać, gdy nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Zerknęła na zegar na ścianie. Dochodziła czwarta po południu. Nie spodziewała się o żadnych gości. Ze zmarszczonym czołem ruszyła w stronę przedpokoju. Po drodze dołączył do niej Sebastian, on jednak uśmiechał się lekko. Irytowało ją to, lecz się nie odezwała.
                Gdy drzwi się otworzyły, ujrzała w nich znajomą, jasnowłosą postać.
                - Dzień dobry, panno Word – powiedział wesoło Alexander Wels.
                - W czym mogę pomóc? – mruknęła, patrząc z ukosa na luźny strój mężczyzny i torbę przewieszoną przez ramię.
                - Miałem nadzieję, że dotrzyma pani obietnicy – odparł zagadkowo.
                Uniosła brew i szybko cofnęła się myślami w czasie, usiłując znaleźć sytuację, o którą mu chodziło. Szybko zorientowała się, gdzie to zmierzało.
                - Na pewno chce pan to zrobić, agencie Wels? – powiedziała niższym tonem.
                - Ależ oczywiście. Ostrzegałem, że tak łatwo się nie poddam.
                - W takim razie witam w mojej rezydencji – odparła prychając. – Mam nadzieję, że jak najszybciej pan stąd ucieknie.
                - A czemóż miałbym uciekać? – spytał uśmiechnięty, wchodząc do środka.
                - Bo czai się tu wiele koszmarów – odszepnęła. 


~~*~~

              W końcu kolejny rozdział! :'D Po długiej walce z bloggerem udało mi się go dodać T^T Mam nadzieję, że się spodobał :3
              Liczę na opinie w komentarzach i życzenia co do rzeczy, które chcielibyście znaleźć w kolejnych notkach.



Do napisania! :*

31 paź 2015

Tom 2, I



 " Kłamca… powiedziałeś, że nigdy mnie nie okłamiesz…"



                Spokojny, letni dzień. Świat dookoła leniwie budził się do życia. Słychać było ciche bzyczenie owadów, trele ptaków, szum liści na delikatnym wietrze. Wszystko rozwijało się, kwitło, mieniło kolorami. Mogłoby się wydawać, że wszystko jest takie, jakie być powinno. Nie należy jednak oceniać książki po okładce…

                Wykonywał tak dobrze znane mu czynności niemal z namaszczeniem. Nie myślał wtedy o niczym innym niż o ruchach dłoni i efekcie, jaki otrzyma po ukończeniu całego procesu. Ta niemal sprawiająca mu przyjemność praca była swego rodzaju ostoją, niezmienną przez setki lat. Nie uśmiechał się jednak jak zwykle. Jego twarz pozostawała bez wyrazu, nieruchoma niczym maska. Nic nie było już takie jak kiedyś. Wszystko się zmieniło.
                Po chwili stał już pod drzwiami na pierwszym piętrze. Zapukał trzy razy i powiedział cicho:
                - Pani, przyniosłem popołudniową herbatę.
                - Wejdź – usłyszał odpowiedź.
                Siedziała przy biurku i robiła coś na laptopie. Zmieniła się przez ten miesiąc. Dużo schudła, jej włosy były potargane i spięte w niedbałą kitkę, a oczy straciły swój dawny blask. Nawet na niego nie spojrzała, gdy kładł obok niej filiżankę i kawałek ciasta czekoladowego. Tak teraz wyglądała ich codzienność. Każde z nich unikało tego drugiego, a ich rozmowy sprowadzały się do krótkiej wymiany słów i rozkazów.
                - Obiad będzie gotowy za godzinę – oznajmił, zerkając kątem oka na dziewczynę.
                - Nie trzeba. Wyjdź.
                Tak zrobił.

                Mai westchnęła cicho. Nie mogła znieść jego obecności. Razem z nim pojawiał się nieznośny ból głowy, który zdawał się rozsadzać jej czaszkę. Domyślała się, co było tego przyczyną. Nie pamiętała nic z owego wydarzenia. Gdy otworzyła oczy, leżała w swoim łóżku. Sebastian stał po drugiej stronie pokoju, a jego oczy jarzyły się szkarłatem.
               
                - Czemu żyję? – spytała cicho. – Dlaczego nie zabrałeś mojej duszy?
                - Nie mogę – odpowiedział. – Coś… blokuje twoją duszę, pani. Jesteś dla mnie niedostępna.
               
                To mówiąc, wyszedł. I tak jest do teraz. Próbowała znaleźć tego powód. Chciała wypytać demona, lecz ataki bólu skutecznie ją od tego powstrzymywały. Po prostu nie mogła przebywać w tym samym pomieszczeniu co on. Czasem nawet myśli o lokaju sprawiały, że cierpiała katusze. Tylko czemu…?
                Nie spała, niewiele jadła. Całymi dniami siedziała w bibliotece lub szukała w internecie jakiś wskazówek. Chwytała się wszystkiego, nawet starożytnych legend, czy wierzeń. Nic jednak nie przybliżało jej do odpowiedzi.
                Oparła czoło na dłoniach. Skupiła się na stłumieniu ćmienia, które rodziło się gdzieś w jej głowie. Jeździła po szpitalach, ale każdy mówił jej, że prócz anemii, która ciągle postępuje, nic jej nie dolega. Ignorowała zalecenia lekarzy, by odpoczywała i więcej jadła i dalej szukała. I tak w kółko. Nie mogła już tego znieść…
                Spojrzała kątem oka na ciasto, które przyniósł Sebastian. Po chwili wahania przysunęła do siebie talerzyk i ukroiła kawałek widelcem. Smak czekolady wypełnił jej usta, powodując jednocześnie uścisk w piersi. Ból głowy wzmógł się.
                - Kłamca… powiedziałeś, że nigdy mnie nie okłamiesz…

                Demon mknął przez miasto, szukając potencjalnej ofiary. Był strasznie słaby. Po tym, jak dziewczyna go zaatakowała, odebrała mu prawie wszystkie dusze, jakie zjadł, a wraz z nimi część jego mocy. Przez to wręcz szalał z głodu i musiał polować na podrzędnych ludzi. Jeden z nich leżał właśnie u jego stóp, zaskoczony pojawieniem się czarnowłosego. Gdy zobaczył jego czerwone oczy, zerwał się na nogi. Po chwili jednak padł martwy na ziemię, z nożem wbitym głęboko w tył jego czaszki.
                - Obrzydlistwo… - syknął upadły i pochylił się, by skonsumować namiastkę posiłku, który zwykle starczał mu zna kilka stuleci.

                Wrócił późno w nocy. W stanie niewiele lepszym niż kilka godzin temu i zepsutym humorem, wślizgnął się do rezydencji. Praktycznie nie myśląc skierował się do biura swojej pani. Chciał zapukać, ale zauważył, że drzwi są otwarte. Uchylił je więc i zajrzał do środka.
                - Pa… - zaczął, ale urwał, widząc, że dziewczyna śpi.
                Podszedł bliżej i spojrzał na jej spokojną twarz. Od jakiegoś czasu oglądał ją tylko, gdy nie mogła tego zauważyć. Zastanawiał się wtedy, jak do tego wszystkiego doszło, jak ktoś mógł opętać jego panią bez jego wiedzy. Myślał nad sposobami, by odzyskać jego własność, nie narażając jednocześnie swojego życia. Teraz zaś wyciągnął z wahaniem dłoń w rękawiczce i odgarnął nastolatce włosy z twarzy. Powinien był ją zabić, razem z potworem, który w niej siedział, ale nie mógł. Nadal nie zdawał sobie sprawy, czemu tak się działo, ale nie potrafił się zmusić do skrzywdzenia tej kruchej istoty.  Mai westchnęła cicho przez sen i uśmiechnęła się lekko. Na ten widok coś go tknęło. Zabrał rękę i wyszedł z pomieszczenia. Musiał coś wymyślić.
                               

~*~


                I tak wyglądał każdy kolejny dzień. Nic się nie zmieniło: ani na lepsze, ani na gorsze. Po prostu oboje trwali w tym zawieszeniu, bojąc się zrobić ten pierwszy krok. Jednak ktoś postanowił zrobić to za nich…

                Tego środowego popołudnia ciszę w rezydencji przerwał dźwięk dzwonka. Mai zaskoczona podniosła wzrok z monitora. Do pokoju wszedł Sebastian i oznajmił:
                - Ma pani gości. Zaprowadziłem ich do salonu.
                - Dobrze – mruknęła i wymijając lokaja, ruszyła korytarzem na dół.
                W pomieszczeniu znalazła dwóch mężczyzn ubranych w czarne garnitury i krawaty. Widząc kabury u ich pasów, zmarszczyła czoło. Niedobrze.
                - Czyżby panna Word? – zapytał starszy z nich. Miał ciemne, krótkie włosy, które zaczesywał do tyłu. Zmarszczki wokół oczu i poważny wygląd wskazywały, że ma około pięćdziesięciu lat. Czuła od niego coś niepokojącego.
                - Owszem. W czum mogę pomóc dwóm agentom FBI? – spytała, rozsiadając się w fotelu.
                Młodszy jegomość spojrzał zaskoczony najpierw na nią, a potem na swojego towarzysza.
                - Widzę, że jest pani bardzo spostrzegawcza.
                - Nie zaprzeczę – odparła z nutką ironii w głosie. – A więc? Czemuż to zawdzięczam pańską wizytę?
                - Powiem wprost. Mamy niezbite dowody świadczące o tym, że była pani powiązana ze zniszczeniem organizacji porywającej dzieci do walk. Znaleziono pani odciski palców, plamy krwi i trochę innych śladów. Wiemy również, że w wieku piętnastu lat sama została pani porwana. Potem członkowie tej właśnie organizacji zamordowali pani rodziców i brata. Przy zniszczeniu pierwszej bazy zginęło czterdzieści osób. Po incydencie sprzed półtora miesiąca odnaleziono pięćdziesiąt cztery ciała, ale ciągle znajdujemy coś nowego.
                - Więc? – spytała dziewczyna po chwili ciszy.
                - Więc możemy oskarżyć panią o wielokrotne zabójstwo i zamknąć na resztę życia…
                - Chyba, że…? – przeciągnęła z uniesioną brwią.  
                - Chyba, że zgodzi się pani współpracować z FBI jako tajny agent.
                Przez chwilę w pokoju panowała grobowa cisza. Nagle czarnowłosa zaczęła się śmiać. Był to cichy, lekko ironiczny śmiech, ale jednak; śmiała się. Mężczyźni patrzyli z zaskoczeniem na jej atak wesołości. To samo robił Sebastian, który właśnie wszedł do pokoju, niosąc tacę z herbatą.
                - Ach, przepraszam – zachichotała, zakrywając usta dłonią. Gdy trochę się uspokoiła, zerknęła na młodszego mężczyznę i powiedziała do niego, patrząc prosto w jego szare oczy. – Odmawiam.
                - Nie słyszała pani? – spytał, pochylając się do przodu, zrzucając maskę niedoświadczonego młodzika.
                 Od początku wiedziała, że to on był tu szefem. Garnitur wysokiej klasy, rozluźniony krawat, roztrzepane jasne włosy, odpięty guzik od kołnierzyka. Chciał ją zmylić, stworzyć pozór bezpieczeństwa. Naiwniak.
                - Jeśli pani się nie zgodzi, spędzi pani resztę życia w więzieniu.
                - Zrozumiałam pański przekaz. Jednak te pogróżki nie robią na mnie żadnego znaczenia. Nie mam zamiaru pracować dla FBI. Wystarczą mi dwa lata przesiedziane na komisariacie.
                Skinęła na kamerdynera, by położył tacę na stole. Gdy to zrobił, sięgnęła po filiżankę i ciasteczko. Nie umknęła jej jednak szybka wymiana spojrzeń agentów. Usiadła po turecku, łamiąc wszelkie prawa etykiety i zanurzyła ciastko w herbacie, by po chwili się w nie wgryźć.
                - Słuchaj, mała… - zaczął, ale mu przerwała.
                - Nie, to niech pan posłucha. Może mnie pan uważać za smarkulę, która uważa, że jak śpi na pieniądzach swoich rodziców, to może robić, co się jej spodoba. Proszę bardzo. Ale niech mnie pan nie docenia – mruknęła groźnie. – Może nie wyglądam, ale potrafię więcej, niż się panu wydaje.
                Odstawiła w połowie puste naczynie na stół i przeszyła blondyna zimnym spojrzeniem.
                - Nie mam zamiaru pracować dla FBI. Zrozumiano?
                Przez kolejną chwilę mierzyli się wzrokiem. Lokaj wraz ze starszym mężczyzną patrzyli na nich z napięciem. To była łatwa walka. Jednak obudziła w niej coś, czego jej brakowało. W końcu zapomniała o uporczywym bólu i mogła się rozerwać. Tęskniła za tym uczuciem. Tak więc nie odwracała wzroku, czekając na kolejny ruch agenta.
                - No to mamy impas – westchnął w końcu, opadając na oparcie.
                - Nie sądzę – mruknęła w odpowiedzi.
                - Szczerze, to mnie zaskoczyłaś. Spodziewałem się oporu, ale nie aż takiego. Jednak nie mam zamiaru stąd wyjść, dopóki nie uzyskam odpowiedzi twierdzącej – oznajmił.
                - Może pan tu zostać ile się panu spodoba, lecz nie zmienię zdania.
                - Ach tak? Zobaczymy – wstał. – Carl, idziemy.
                - Co? Ale…
                - Idziemy – powtórzył.
                Wyciągnął zza poły marynarki wizytówkę i położył ją na stoliku. Potem uśmiechnął się do niej lekko.
                - Nazywam się Aleksander Wels. W razie czego dzwoń.
                I wyszli. Tak po prostu.
                - Idioci – mruknęła pod nosem. Gdy zerknęła na Sebastiana, zobaczyła, że jej się przygląda z lekkim uśmiechem na ustach. – Co cię tak bawi?           

                - Nic, panienko. Witaj z powrotem. 

~~*~~

                Witam z powrotem na moim blogu! ^^ Po dlugiej przerwie wracam z nowymi pomysłami, zapałem i weną. Oby tak już zostało... hehe. 
                W każdym razie, mam nadzieję, że pierwszy rozdział drugiego tomu Wam się spodobał i zachęcił do czekania na kolejną notkę. :3
                Do napisania! <3

13 wrz 2015

XXXIII

             Dzisiaj wyjątkowo notka będzie przed rozdziałem. Tak oto dotarliśmy do końca pierwszej części opowiadania. Mam nadzieję, że Wam się spodoba i że nie zabijecie mnie za zakońcenie :'D                    Dodatkowo przez jakiś miesiąc nie będzie noteg, gdysz chcę napisać cześć kolejnej księgy, by uniknąć tak długoch przerw. 
Ale dość już gadania. Miłego czytania! ^^

Ściskam
Mai

PS. na końcu macie taki bonusowy arcik :P

~~*~~

                Z ociąganiem odsunęła się od drzwi i mruknęła pod nosem:
                - Sebastian, chodź tutaj.
                Sekundę później lokaj zmaterializował się i wpatrywał w nią wyczekująco w oczekiwaniu na rozkazy. Mimo że starał się przyjąć obojętny wyraz twarzy, widziała w jego oczach mieszankę dzikiej satysfakcji i niepewności.
                - Idź korytarzem w prawo, ja pójdę w drugą stronę. Będziesz mnie osłaniał. Ucisz każdego, kto stanie ci na drodze.
                - Tak, pani – skłonił się i zniknął.
                Mai wyjęła z plecaka składany karabin i odbezpieczyła go. Czas na zabawę. Zamknęła bezszelestnie drzwi i ruszyła z powrotem w stronę windy. Wymijała ciała leżące na ziemi, starając się nie wdepnąć w krew, by nie zostawiać śladów. Przy okazji zerkała, czy nie mają ze sobą jakichś przydatnych przedmiotów.
                Nagle usłyszała kroki. Szybko przywarła do ściany. Za dużo czasu spędziła przy ciałach. Stała nieruchomo, czekając aż odgłos ucichnie. Karabin trzymała w gotowości, by w razie czego mogła szybko zaatakować. Po długiej, pełnej napięcia chwili, strażnik oddalił się, pozostawiając ją samą. Wtedy po cichu wyszła zza zakrętu i ruszyła w głąb korytarza. Jarzeniówki oświetlały szare ściany, nadając im jeszcze bardziej ponury wygląd. Poczuła nagłą chęć, by wysadzić cały ten budynek w powietrze. Zamiast tego, parła uparcie przed siebie, by wejść drzwiami tuż obok Smith’a. Słyszała dudnienie w uszach, czując swój lekko przyspieszony puls. Wzięła głęboki oddech, by oczyścić umysł i móc skupić się na swoim zadaniu.
                Poruszała się bezszelestnie, idąc w wyznaczonym przez siebie rytmie. Wypatrywała ochroniarzy na każdym zakręcie, równocześnie nie przestając nasłuchiwać. Gdyby teraz ktoś ją znalazł, byłaby odsłonięta i prawie na pewno by zginęła. Wiedziała, że demon nie pozwoli, by zaszli ją od tyłu, ale nie miała pewności, czy ktoś nie zaskoczy jej od frontu. Wtedy napis nad jednym z wejść przykuł jej uwagę. Archiwum? Stała przez chwilę wpatrując się w tabliczkę. Po chwili wahania nacisnęła klamkę. Zamknięte. Wyciągnęła wsuwkę z włosów i kilkoma sprawnymi ruchami otworzyła zamek. Gdy drzwi uchyliły się na tyle, by można było przez nie wejść, dziewczyna wślizgnęła się cicho do środka. Wyjęła z kieszeni latarkę i rozejrzała się dookoła. Całe pomieszczenie wypełniały półki z opisanymi kartonami. Podeszła do jednego z nich. „Luty 20XX”. Zajrzała do środka i przeszył ją zimny dreszcz. W środku było pełno teczek z nazwiskami. Znała kilka z nich. Gdy wyciągnęła jedną i zaczęła przeglądać, poczuła jak krew wrze w jej żyłach.  Był tam dokładny opis dziecka, data urodzenia, przybycia do ośrodka, wszystko jego walki, oraz szczegółowy zapis śmierci. Odłożyła dokumenty na miejsce i zaczęła szukać konkretnej daty. Sprawnie lawirowała między regałami. Po niespełna minucie znalazła to, czego szukała. Wzięła pudło i położyła je na ziemi. Jej wzrok prawie od razu odszukał jej nazwisko. Folder był grubszy niż pozostałe, mimo że były tam zapiski tylko z jednego miesiąca. Walczyła najczęściej ze wszystkich. I najczęściej wygrywała. Przerzucała kolejne kartki, czując, jak wspomnienia uderzają ją z pełną mocą. Nienawidziła tego wszystkiego. Tego, jak pobyt w takim miejscu ją odmienił, jak zdusił w niej resztki człowieczeństwa, pozbawił emocji. Stała się dokładnie taka, jak chcieli. Zimna i bezlitosna.
                Spojrzała na ostatnią kartkę. Na górze widniał duży czerwony napis: ZAGINIONA. Pod spodem znajdował się krótki opis tego, jak wyglądała baza po tym, jak uciekła. Z chorą satysfakcją czytała nazwiska dozorców, którzy zostali zamordowani. Niewielu z nich było doświadczonych w tej robocie, gdyż miejsce, w którym ją zamknięto było stosunkowo niedawno wybudowane. Nie przeszkadzało to im jednak w traktowaniu ich w bestialski sposób. Ponownie przerzuciła strony i spojrzała na tą pierwszą. Przyjrzała się swojej zapadniętej, szarej twarzy. Brudne włosy opadały jej twarz, nie zasłaniały jednak licznych siniaków i oczu, które zdawały się wwiercać w duszę osoby patrzącej na fotografię. Tak wyglądała trzy lata temu… Zaczęła czytać. Oprócz jej danych osobowych, wypisane też były informacje takie jak ilość walk wygranych i przegranych, częstotliwość zakładów, ogólny przychód, liczba zabitych przez nią osób… Patrzyła na to wszystko z kamiennym wyrazem twarzy. Teraz to były tylko nic nie znaczące cyfry. Nie czuła żalu, ani tym bardziej poczucia winy. Tylko… pustkę.
                Nagle poczuła czyjąś obecność. Odwróciła się gwałtownie, ale było już za późno. Poczuła kopnięcie w brzuch i poleciała do tyłu, uderzając głową w ścianę. Zamroczyło ją na tyle mocno, że przez chwilę nic nie widziała. Gdy się otrząsnęła, zobaczyła mężczyznę celującego do niej z jej własnej broni. Musiała odłożyć karabin na bok, gdy przeglądała akta… Przyjrzała się twarzy napastnika i poczuła jak krew jej tężeje. Nie zapomniałaby tej ciemnej czupryny i szmaragdowych oczu.
                - Witaj, szefowo. Dawnośmy się nie widzieli.
                - W istocie. Widzę, że dobrze się trzymasz, Aaron.
                - Nie narzekam – były ogrodnik wyszczerzył się w drapieżnym uśmiechu.
                - Strzelasz, czy może się boisz? – zakpiła z niego.
                - Nie jest dobrym pomysłem drażnienie osoby, która trzyma w ręku broń, nie wiesz o tym? – mruknął.
                - Nie jest dobrym pomysłem zadzieranie ze mną, nie pamiętasz? – odparła.
                Brunet odrzucił głowę do tyłu i zaśmiał się szyderczo.
                - Jesteś mocna w gębie, ale sama jesteś niczym. Próbujesz się bawić w dorosłość, dziewczynko, ale ci nie wychodzi.
                - Czyżby? Osobiście uważam, że jestem niezłym graczem – zadrwiła i usiadła prosto, próbując ustalić, czy ma jakieś poważniejsze obrażenia. Jednak prócz pulsującej bólem głowy, nic nie czuła. Dobrze.
                - Zaczynasz mnie irytować, mała – warknął Tarver.
                - Pokaż, co potrafisz.
                Z grymasem gniewu na twarzy, chłopak złapał ją za ubrania i przycisnął całym ciałem do ściany. Czując jego dotyk, gdzieś w głębi poczuła strach, jednak zdusiła go. Nie czas teraz na wspominki.
                - Stul pysk – poczuła na skroni lufę karabinu.
                - Skończyłeś? – prychnęła.
                Patrzyła jak przez twarz bruneta przechodzi szeroki, obleśny uśmiech.
                - Ależ skądże. Zabawa dopiero się zaczyna – mówiąc to, podważył lufą spód maski i szarpnął do góry, zrzucając ją z twarzy czarnowłosej. – Mam zamiar dać ci nauczkę, patrząc jak ogarnia cię rozpacz…
                Jego szept napawał ją obrzydzeniem. Przez umysł przeleciał jej obraz tego, jak razem śmiali w salonie. Nie tylko ja noszę maskę… pomyślała. Wtedy poczuła jak dłoń Aarona zsuwa się z jej szyi. Znów poczuła przypływ paniki. Ponownie go jednak stłumiła. Zamiast tego spojrzała mu lodowato w oczy. Zamarł na chwilę.
                - Co to za spojrze… - urwał, wpatrując się w jej lewe oko.
                - Zdziwiony? – syknęła.
                - Co to ma być? Bawisz się w przebieranki? – zaśmiał się. Jego ręka znów zaczęła się ruszać, odpinając zamek bluzy. Powstrzymała się przed wzdrygnięciem. Zamiast tego uśmiechnęła się, odsłaniając zęby.
                - Przebieranki, hę? Jakiś ty naiwny.
                - Naiwny, tak? – syknął, mocniej na nią napierając.
                - Tak. Naiwny. I skończony.
                - Ty mała…
                - Sebastian – przerwała mu, a znak na jej oku zabłysł fioletowym światłem. – Nie zabijaj go.

                Zabijał właśnie kolejnego z tych bezużytecznych robaków, gdy poczuł, że jego pani jest w niebezpieczeństwie. Gorzej. Po raz pierwszy w jej emocjach znalazł strach. Odrzucił truchło strażnika i z nadludzką szybkością popędził w kierunku dziewczyny.
                Gdy wszedł do archiwum, zastał byłego ogrodnika przyciskającego ją do ściany. Do skroni przystawił jej karabin, a jego dłoń przesuwała się po ciele czarnowłosej. Widząc to, wezbrała w nim wściekłość, jakiej dawno nie czuł. Wokół niego pojawiła się czarna mgła, która coraz bardziej obejmowała pomieszczenie. Powili zbliżył się i już miał zadać cios, gdy nagle oczy jego pani zwróciły się w jego kierunku.
                - Sebastian. Nie zabijaj go – powiedziała cicho, a on poczuł, jakby owinęły go łańcuchy, hamując jego dłoń tuż przed szyją chłopaka.
                 Ten odwrócił się i krzyknął krótko. Odskoczył do tyłu i wyjął zza pasa pistolet, jednym celując wciąż w dziewiętnastolatkę, a drugim w pierś demona. Wiedział, że jego oczy jarzą się czerwono, a jego sylwetka była zniekształcona przez cień.
                - Wyciągnij z niego wszystko, co się da. Tylko zostaw go żywego – usłyszał rozkaz. Powstrzymał żądzę mordu i zbliżył się do Tarvera.
                - Trzymaj się ode mnie z daleka, potworze! Jeszcze krok, a ją zastrzelę! – wrzeszczał, cofając się.
                - Mimo, że moja pani tego zabroniła, mam wielką ochotę rozerwać cię na strzępy – mówił cichym, hipnotyzującym głosem. – Jednak nie otrzymałem rozkazu, by zwrócić cię w jednym kawałku…
                - Odejdź! – wrzasnął brunet i rozległy się strzały.
                Sebastian jednak wciąż się do niego zbliżał. Położył palec na ustach i z krwiożerczym uśmiechem mruknął:
                - Radziłbym być trochę ciszej, panie Aaron. Jeszcze ktoś nas usłyszy.

                Mai oparła się o ścianę i zamknęła oczy. Zignorowała stłumione krzyki chłopaka i zatopiła się w myślach. Nie spodziewała się zdrady z jego strony, a powinna. Znowu komuś zaufała i się sparzyła. Cały czas popełnia ten sam błąd. Na samą myśl o jego dłoni krążącej po jej ciele, czuła dreszcze. Znowu. Znowu… Zebrała wszystkie wspomnienia związane z ogrodnikiem i schowała je głęboko w pamięci, wraz z innymi do nich podobnymi i zamknęła je na klucz. Zapieczętowała tym samym własne serce.
                - Pani? – rozległ się cichy głos.
                Podniosła głowę i spojrzała w czerwone oczy demona. Widziała w nich resztki nieposkromionej furii, ale również troskę. On jedyny jej nie może zdradzić… Westchnęła cicho i stanęła prosto. Ignorując lokaja, podeszła to tego, czym kiedyś była osoba, którą mogła nazwać przyjacielem. Podniosła z podłogi karabin, którym do niej celował i stanęła tuż przy jego głowie. Tak jej znane szmaragdowe oczy, teraz były zamglone przez łzy i cierpienie. Ledwo żywy chłopak jęczał cicho.
                - Błagam… nie…
                - Śledziłeś mnie, sprawiłeś, że w ciebie uwierzyłam, zwiodłeś mnie, groziłeś bronią, chciałeś zgwałcić i zabić i teraz błagasz mnie o litość? – jej lodowaty szept przecinał ciszę. – Jesteś najżałośniejszą istotą z jaką kiedykolwiek przyszło mi się spotkać. Żałuję każdej chwili, myśli którą tobie poświęciłam. Zasługujesz na to, by zgnić tutaj tak jak robak, topiąc się we własnej krwi.
                Urwała, chcąc zapamiętać wyraz jego twarzy, gdy przerażenie brało górę nad wszystkim. Uniosła broń tak, że celowała idealnie w środek jego czoła.
                - Żegnaj, Aaronie, Tarverze – mruknęła i nacisnęła spust.
                Rozległ się huk, a po nim nienaturalna wręcz cisza. Dziewczyna opuściła rękę i odwróciła wzrok jakby zamykając kolejny rozdział swojego życia.
                - Panienko… - kamerdyner skłonił się, podając jej maskę.
                Nie wzięła jej jednak. Minęła mężczyznę i ruszyła w kierunku wyjścia z pomieszczenia.
                - Idziemy. Dosyć tej farsy – powiedziała bezbarwnym tonem.
                - Jak sobie życzysz, pani.

~*~

                Oglądali właśnie kolejną walkę. Miała to być reklama, która rozpowszechni ten biznes po całym kraju. Na widowni siedziało mnóstwo bogatych właścicieli firm i milionerów. Z ich pomocą stworzyliby nową bazę, na wzór tej, w której właśnie się znajdowali. Poprzednia przepadła, niwecząc ich plany. Ale teraz… po trzech długich latach… nareszcie mieli szansę to odrobić…
                Nagle rozległ się przeraźliwy huk, a całe pomieszczenie wypełnił duszący dym. Ludzie zaczęli krzyczeć i uciekać. Drzwi jednak były zamknięte. Jack Smith patrzył na to wszystko z coraz większym niedowierzaniem i gniewem. Nie! Znowu wszystko przepadło! Wtedy zauważył jak powoli ludzie przestają wrzeszczeć i tracą przytomność. Rozejrzał się szybko i ruszył do ukrytego przejścia. Przyłożył kartę do ściany, a ta odsunęła się z cichym sykiem. Wybiegł z hali, po drodze wyciągając telefon. Dzwonił po kolei do każdego z naczelników, ale żaden nie odbierał.
                Gdy skręcił w kierunku windy, zauważył ciemną, samotną postać. Zatrzymał się gwałtownie i przyjrzał sylwetce.
                - Poznaje mnie pan, panie Smith? – usłyszał cichy głos. Z kim mu się kojarzył… Z kimś wyjątkowym.
                - Mai Word? – zamarł zaskoczony.
                Dziewczyna podeszła parę kroków bliżej tak, że jarzeniówki dokładnie oświetlały jej twarz. Tak… pamiętał ją dokładnie. Teraz jednak wyglądała inaczej.
                - Wypiękniałaś, moja droga – powiedział spokojnie, taksując ją wzrokiem. Udawał, że nie widzi karabinu w jej ręce i sztyletów przypiętych do pasa.
                - A pan się w ogóle nie zmienił – odparła. Mężczyzna zaśmiał się cicho.
                - Pochlebiasz mi. Czyżbyś to ty stała za tym incydentem w sali walk? – spytał niby od niechcenia.
                - Mówi pan o tamtej małej bombce? Chyba jedną zgubiłam… - drażniła się z nim.
                Blondyn ledwo powstrzymywał gniew, wciąż jednak uśmiechał się szelmowsko.
                - Ach, zgubiłaś…
                - A co, czyżby pan ją znalazł, panie Smith?
                - Jak znalazłaś to miejsce? – spytał w odpowiedzi.
                - Mam swoje… kontakty. Właśnie, jeśli o kontaktach mowa… spotkałam pewnego młodego mężczyznę, który wyznał mi pewną tajemnicę…       był zmuszony, by odnaleźć pewną dziewczynę… chyba im uciekła… nie wiesz może, o kogo mogło mu chodzić?
                - Tarver mnie zdradzi? – mruknął, wciąż nie tracąc nad sobą kontroli.
                - Ależ skąd. Był wierny prawie do samego końca
                Jack zamarł.
                - Zaskoczył mnie, kiedy czytałam pewne dokumenty… Miał mnie w garści. Dobrze grał, przez co o mało mu nie zaufałam.
                - Czy ty…?
                - Zabiłam go? Owszem – jej lekki ton przyprawiał go o dreszcze. – I niedługo do niego dołączysz.
                Na te słowa odwrócił się i zaczął biec.

                - Sebastian – mruknęła cicho, a lokaj wyłonił się z ciemności, blokując mężczyźnie drogę.
                Ten ledwo zdążył wyhamować. Zaczął wpatrywać się w krwistoczerwone oczy kamerdynera, a po chwili zrobił krok do tyłu, a potem kolejny i kolejny…
                - Kim ty do cholery jesteś?
                - Ja? Jestem tylko piekielnie dobrym lokajem – uśmiechnął się lekko, kładąc dłoń na piersi.
                Dziewczyna prychnęła cicho.
                - Ten tekst nigdy ci się nie znudzi, prawda?
                W tym momencie Smith wyciągnął rewolwer zza połów swojej białej marynarki i wycelował w jej klatkę piersiową. Mai uśmiechnęła się lekko i zaczęła iść w kierunku blondyna.
                - Stój! Stój, bo strzelę! – krzyknął.
                 W jego oczach widać było strach, jednak rękę miał pewną. Widać było, że robił to wcześniej wiele razy.
                - A może tak zrezygnujemy z broni palnej? Proponuję uczciwy pojedynek. Przecież chciał pan zobaczyć, jak walczę… - ciągnęła, nie zatrzymując się.
                - Tak, akurat! Ty albo ten twój lokaj zabijecie mnie jak tylko się odwrócę.
                - Ależ ja nie kłamię. Brzydzę się kłamstwem. Widzi pan? – powiedziała i rzuciła pistolet na bok. Potem zrobiła to samo z kilkoma innymi, ukrytymi w różnych miejscach. Gdy pozbyła się już wszystkich, wyjęła da sztylety. Jeden ujęła w prawą dłoń, a drugi przesunęła po podłodze w stronę szefa organizacji.
                Nie odezwał się. Stali tak przez chwilę nieruchomo. Zaczęła się niecierpliwić.
                - Zrobisz to, czy będziesz chciał, czy nie. Radzę więc przyjąć moją propozycję zanim naprawdę się zirytuję – mruknęła lodowato.
                - Jeśli ty albo twój sługus ruszycie się choćby o centymetr, to cię ustrzelę.
                Westchnęła cicho.         
                - Wystarczy. Sebastian, zabierz mu broń.
                - Tak, pani.
                Wezwany, pojawił się błyskawicznie przed blondynem i uderzył go w rękę tak, że upuścił rewolwer. Czarnowłosy podał mu w zamian sztylet, uśmiechając się przy tym lekko. Nie mając wyboru, Smith wziął ostrze.
                - Od razu lepiej. Będziemy walczyć według pańskich zasad. Wszystkie chwyty dozwolone. Na śmierć i życie. Rozumie pan? – wygięła lekko usta.
                Przerażony Jack kiwnął głową. Wiedział, co go czeka. Panika w jego oczach, coraz bardziej nakręcała dziewczynę, budząc w niej to, co było tak długo uśpione. Nareszcie nadeszła ta chwila. Pozwoliła ponieść się nienawiści i żądzy mordu. Rzuciła się do przodu.

                Była za szybka. Próbował blokować jej ciosy przedramieniem, ale ona zaraz cofała się i atakowała ponownie. Nie miał szans. Słyszał o jej umiejętnościach, jednak było to ze cztery lata temu. Była wtedy wychudzona i słaba. Teraz w pełni sił, niesiona nienawiścią, była nie do pokonania. Kiedy próbował ciąć ostrzem, uchylała się i uderzała pięścią w najwrażliwsze punkty, jakich mogła sięgnąć. Mimo to parę razy skaleczył ją czubkiem ostrza. To było jednak nic, w porównaniu z jego obrażeniami. Po jakiś dwóch minutach walki, miał złamaną rękę i parę żeber, a z każdym ruchem tracił coraz więcej krwi.
                - Tylko na tyle cię stać? – drwiła.

                Pchnęła ostrzem w brzuch, jednak mężczyzna zdołał odsunąć się w ostatniej chwili. Wykorzystała swój pęd i okręciła się na pięcie, by kopnąć go w twarz. Uderzony, poleciał na ścianę i osunął się powoli na podłogę. Sztylet wyleciał mu z ręki.
                - Naprawdę, już się poddałeś? Spodziewałam się czegoś więcej po osobie, która zniszczyła moje życie – uklękła przed zakrwawioną postacią. Pocięty biały garnitur powoli nasiąkał krwią swojego właściciela. Plamy te wyglądały jak rozkwitające róże. Napawała się ich widokiem.
                - Jak… jak ci się udało uciec? W ogóle, jak się tu dostałaś?! – wydyszał Smith. Pomimo swoich obrażeń, nadal myślał tylko o jednym.
                - Oba pytania mają tą samą odpowiedź. Widzisz to? – wskazała na swój znak kontraktu. – To pieczęć, dowód kontraktu. Piekielnej umowy. – uśmiechnęła się drapieżnie. – Powinieneś się cieszyć. Dla ciebie sprzedałam duszę.
                - Co… - nie dokończył.
                - Dobrze słyszałeś. Dla zemsty oddałam się demonowi. – szepnęła, zbliżając twarz do blondyna. Ten patrzył na nią z jeszcze większym strachem niż chwilę wcześniej. – Tak, bój się. Bój, bo to, co przeżywasz teraz, jest niczym w porównaniu do męk, które będziesz cierpiał do końca swego istnienia.
                - Nie! – krzyknął i uderzył ją w twarz.
                Zachwiała się, łapiąc za szczękę. Kątem oka zobaczyła, że Smith wstaje i bierze karabin, który wcześniej odrzuciła. Wycelował w nią i strzelił. Wtedy jej wzrok przysłoniły plecy kamerdynera.
                - Proszę uważać, pani – powiedział cicho. Kiedy odwrócił się w jej stronę, zobaczyła, że cały przód koszuli jest we krwi. Osłonił ją.
                - Czemu to zrobiłeś?  - mruknęła, prostując się.
                - Moim zadaniem jest służenie mojej pani, dopóki nie dokona ona swojej zemsty. A ta jeszcze się nie dokonała – uśmiechnął się smutno.
                Podeszła do niego powoli i uniosła głowę, by spojrzeć mu w oczy.
                - Dziękuję. Ale teraz stań z boku i patrz, jak zwyciężam.
                - Tak, moja pani – skłonił się i powoli odsunął.
                Gdy znów przeniosła wzrok na Jacka, patrzył on osłupiały na Sebastiana. Wciąż trzymał w dłoni karabin, teraz jednak lufa skierowana była w dół. Mai wykorzystała szansę i wyciągając długą szpilę ukrytą w warkoczu, doskoczyła do przeciwnika. Nim ten się zorientował, dziewczyna przebiła mu dłoń, przygważdżając ją do ściany. Mężczyzna wrzasnął, wypuszczając broń. Sekundę później, sztylet przeszył jego drugo nadgarstek. Ponownie krzyknął.
                - To za dzieci, które porwałeś i zmusiłeś do walk – wepchnęła kolejne ostrze w jego kolano. – To za tortury i gwałty – następny nóż. – To za moją rodzinę – tym razem w brzuch. Za każdym razem powietrze rozdzierał wrzask blondyna. Łzy ciekły mu po twarzy, mieszając się z krwią.
                - A to – wyjęła ostatnie, czarne ostrze i podetknęła mu je pod nos. – Za to, że przez ciebie i to, co mi zrobiłeś, pokochałam demona.
                Z tymi słowami powoli przesunęła sztyletem, podrzynając mu gardło.

                Nigdy nie wyglądała tak pięknie, jak teraz. Skąpana we krwi, opanowana przez żądzę mordu. Za każdym razem, gdy słyszała krzyk torturowanej przez nią ofiary, w jej oczach pojawiał się błysk, który doprowadzał kamerdynera do szaleństwa. Tak krwiożercza, a jednocześnie tak czysta… Nie mógł odwrócić wzroku. Aż usłyszał słowa, które wypowiedziała, zanim zabiła tą kanalię. W tej właśnie chwili poczuł, jak łańcuchy, które trzymały go w ryzach opadają, a głód wraca ze zdwojoną siłą. Zignorował to jednak i wpatrywał się w dyszącą dziewczynę, która obudziła w nim to, czego nie spodziewał się nigdy czuć.
                Zaczął powoli iść w jej stronę, jednak ona nie zwracała na niego uwagi. Wpatrywała się w ciało osoby, która odebrała jej wszystko. Gdy dotknął ramienia swojej byłej pani, ta wzdrygnęła się i przeniosła na niego wzrok. Zszokowany patrzył, jak po twarzy spływają jej łzy. Nigdy nie widział jak płacze. Nawet w jej wspomnieniach nie uświadczył tej sceny.
                Delikatnie otarł jej twarz chustką, którą wyciągnął z kieszeni.
                - To już koniec. Nareszcie… - szepnęła i zamknęła oczy, tracąc przytomność. Złapał ją nim uderzyła o ziemię i wziął na ręce. Z kamiennym wyrazem twarzy, ruszył w stronę wyjścia. Ani razu nie obejrzał się za siebie, ignorując uciekające dzieci i płomienie, które zaczęły ogarniać całe podziemie. Cała jego uwaga skupiona była na istocie, która spoczywała w jego ramionach.
                Myślał, że go nienawidzi, że budzi w niej obrzydzenie. W każdym razie, powinno tak być. Teraz jednak zrozumiał zachowanie dziewiętnastolatki. Nie chciała przyznać tego, że coś czuje. Bała się tych emocji, tak samo jak on. Postanowiła odejść w samotności, ze świadomością, że wytrwała do samego końca.
                Westchnął cicho, wychodząc na dwór. Bez chwili wahania ruszył w kierunku rezydencji.

                Gdy w końcu otworzyła oczy, zaczynało świtać. Lokaj cały czas siedział obok posłania, wpatrując się w nią. Czarnowłosa rozejrzała się dookoła, aż jej wzrok spoczął na demonie.
                - Czemu ty… - otworzyła szerzej oczy, przypominając sobie wydarzenia z poprzedniego dnia. Wtedy uśmiechnęła się ironicznie. – Ach tak…
                - Dlaczego to ukrywałaś? – spytał spokojnie.
                - Dobrze wiesz, dlaczego – uśmiechnęła się smutno. W końcu maska opadła, a w jej oczach pojawiło się coś innego niż chłodny dystans. Coś ciepłego… - Tak samo, jak wiesz, że nadszedł już czas.
                - Owszem – wstał i usiadł obok niej, pochylając się nad dziewczyną, która zmieniła wszystko.  - Sebastianie… dziękuję – wygięła lekko usta i zamknęła oczy. On również się uśmiechnął.
                - Nie. To ja dziękuję… Mai.
                To mówiąc powoli ją pocałował. W chwili, gdy ich usta się zetknęły, powietrze wokół nich zgęstniało od mocy. Z satysfakcją zmieszaną z żalem, zaczął wysysać jej duszę.

                Jednak zamiast poczuć jej słodki, niepowtarzalny smak, coś zaczęło go wciągać. Czuł się, jakby wyrywano mu serce i ducha. Chciał się odsunąć, ale nie mógł. Niczym czarna dziura, nieznana siła pochłaniała kawałek po kawałku części jego jestestwa. W chwili, gdy myślał, że zginie, wszystko ustało. W mgnieniu oka odskoczył od dziewczyny i osunął się na ziemię. Patrzył z niedowierzaniem, jak czarnowłosa powoli wstaje z łóżka i idzie w jego stronę. Jej oczy lśniły krwistoczerwonym blaskiem, jednak tym, co najbardziej przeraziło demona, była para czarnych skrzydeł wyrastającym z jej pleców. Były to skrzydła upadłego anioła. 



KONIEC
Na razie...