16 paź 2016

Tom 2, XII

                — Panienko, robi się już ciemno, a panienka praktycznie nic dzisiaj nie zjadła – po raz kolejny natarczywy baryton przerwał jej pracę.
                — Słyszałam to za pierwszym razem – wycedziła, przenosząc wzrok na początek akapitu.
                — Jednak postanowiła panienka zignorować moje zalecenia. Jeśli dalej będzie się tak panienka zachowywać, będę zmuszony przystąpić do działania.
                — Daj mi spokój – jęknęła, rzucając mu zirytowane spojrzenie. – Zjadłam lunch, który zapakowałeś. Poza tym nie jestem głodna.
                Demon jednak uparcie stał przy jej krześle, patrząc na nią z góry tym przeszywającym spojrzeniem, który był odpowiednikiem milczącej dezaprobaty.
                — Jeśli tak bardzo ci zależy, możesz mi przynieść coś na wynos. – Machnęła lekceważąco ręką.
                — Nie sądzę, by był to dobry pomysł. Przy takim trybie życia, powinna panienka odżywiać się wyjątkowo ostrożnie. Te… namiastki posiłku sprzedawane na ulicach nie spełniają tych warunków – mówił skrzywiony. Nigdy nie był fanem street foodu czy knajp. Uważał je za zniewagę i za każdym razem, gdy o nich wspominała, głośno wyrażał swoje obrzydzenie. 
                — Proszę, Sebastianie. Udało załatwić mi się tylko jeden dzień w Biblioteca Angelica. Chcę wyciągnąć z tego wszystko, co się da. – wskazała na książkę oraz stosy dokumentów i zapisanych kartek leżących na blacie. Większość z nich to były tłumaczenia, czy pojedyncze cytaty. Aplikacje i słowniki stały się niezbędne do przebrnięcia przez lekturę.
                — Rozumiem panienki powód, ale nie mogę pozwolić, by panienka się zaniedbała. Zostało mi przydzielone zadanie i zamierzam je sumiennie wykonywać.
                Mai westchnęła ciężko. I to niby ona była uparta? Obrzuciła kamerdynera ponurym spojrzeniem i chwyciła do ręki telefon.
                — Niech ci będzie, wracamy, tylko daj mi zrobić zdjęcia. A i mam zamiar jeszcze dzisiaj to skończyć, więc nie będziesz ganiał mnie do spania. – Nie widziała jego twarzy, robiąc telefonem zdjęcie każdej strony z osobna, ale wiedziała, że nie był zadowolony.
Nie było tego zbyt wiele, więc pięć minut później byli z powrotem na zewnątrz. Faktycznie, był już późny wieczór i zrobiło się chłodniej, jednak uliczki wciąż były tłoczne, a lampki, szyldy i ozdoby na witrynach sklepów pięknie rozświetlały noc. Wysokie kamienice wydawały się jeszcze wyższe i bardziej tajemnicze, a rzeźbione elementy rzucały miękkie cienie, tworząc fantazyjne wzory. Wszystko było dokładnie takie, jak zapamiętała. Dlatego też maszerując w milczeniu wśród tłumów, rozglądała się i chłonęła widoki. Chciała wyryć sobie ten obraz w umyśle, bo było wielce prawdopodobne, że już tu nie wróci…
— Panienka pozwoli… - Zobaczyła, jak demon wyciąga dłoń, by zabrać jej torbę. Nie było w tym nic niezwykłego, a biorąc pod uwagę, że przez wypełniające ją kartki zrobiła się dość ciężka, tym chętniej ją oddała. Chwilę potem poczuła na ramionach miękki materiał narzuty. – Wieczorem robi się chłodno. Powinna panienka czymś się okryć.
Wywróciła oczami na jego nadopiekuńczość, ale wsunęła ręce w cienkie rękawy. Faktycznie, po jej ciele rozległo się przyjemne ciepło, którego nie ochładzała już nocna bryza. Nie wiedziała tylko, czy było ono spowodowane cieplejszym ubraniem, czy czymś innym…
Po kilkunastu minutach dotarli na miejsce: Hotel Pantheon znajdujący się tuż przy zabytku o tej samej nazwie. Nie był wyjątkowo luksusowy, czy świetnie wyposażony, jednak spełniał swoje zadanie. Ich bagaże były już w pokoju. Przeszli przez pięknie wyglądającą recepcję i ciasną klatkę schodową z białego marmuru. Z zewnątrz budynek wyglądał jak każda inna włoska kamienica: prosta, wysoka z lekko odłażącym tynkiem w pomarańczowym odcieniu, drewnianymi okiennicami i ozdobnymi drzwiami, a to wszystko wciśnięte w wąską brukowaną uliczkę. W środku miał jednak swój urok. Podobał jej się.
Ich pokój był dwa razy mniejszy niż jej sypialnia w rezydencji w Anglii, nadrabiał jednak dobrze rozplanowaną przestrzenią, jasnymi kolorami i wielkim lustrem na jednej ze ścian, które optycznie powiększało pomieszczenie. Dziewczyna rzuciła tęskne spojrzenie na wielkie łóżko i usiadła przy biurku. Wyciągnęła rękę do Sebastiana po torebkę, on jednak zabrał ją poza jej zasięg.
— Najpierw kolacja.
— Możesz ją tu przynieść.
— Wtedy panienka wymówi się pracą i jej nie zje. – uniósł brew, czekając na jej odpowiedź. – Idziemy.
— Ugh. Nie cierpię cię czasami, wiesz? – burknęła, wstawiając z krzesła i ruszyła do drzwi.
— Tylko czasami? – usłyszała rozbawiony głos zza pleców.
— Haha.

— A panu coś podać? – spytała kelnerka łamaną angielszczyzną.
— Nie, dziękuję – kamerdyner uśmiechnął się grzecznie, a dziewczyna zarumieniła się i odeszła szybkim krokiem, potykając się po drodze.
Mai rzuciła jej krótkie, współczujące spojrzenie i wróciła do swojego talerza. Miętowe risotto z groszkiem, które zamówiła, pachniało tak przyjemnie, że od razu zabrała się do jedzenia. Wraz z pierwszym kęsem jej usta wygięły się w lekkim uśmiechu.
— Nie często widzę panienkę tak zadowoloną z jedzenia. Może powinienem się doszkolić? – powiedział Sebastian półżartem.
— Szczerze, to gotujesz naprawdę dobrze jak na kogoś, kto nie czuje smaku – przyznała szczerze, nabierając kolejną porcję maślanego ryżu. – Tu chodzi bardziej o pełne doświadczenie posiłku.
— To znaczy?
— Mamy piękny, ciepły wieczór w Rzymie, siedzimy w hotelu, tuż obok panteonu, sala jest udekorowana ze smakiem – przejechała spojrzeniem po świecach w kinkietach, obrazach wiszących na ścianach i bukietach kwiatów porozkładanych po całym pomieszczeniu. – A do tego przede mną stoi świeżo zrobione risotto z miejscowych składników. Połączenie scenerii, nowych smaków i dobrego humoru sprawia, że człowiek odbiera pewne rzeczy inaczej.
— Ach tak? – Uśmiechnął się lekko. – Interesujące. Poza tym myślałem, że jest panienka na mnie zła?
— Raczej niepocieszona tym, że masz rację, a mi to nie w smak. – Wskazała na niego widelcem. – Nie lubię, kiedy przerywasz mi pracę z tak błahych powodów.
— Zdrowie i dobre samopoczucie panienki wcale nie jest błahym powodem.
Mai tylko wywróciła oczami.
— A jeśli mowa o pracy, dowiedziała się panienka czegoś użytecznego?
— Mówisz, jakbyś był pewien, że poszłam tam na próżno. – Nie uzyskawszy odpowiedzi, westchnęła. – Dla twojej wiadomości, nie uważam czasu spędzonego w Biblioteca Angelica za stracony. Wręcz przeciwnie.
— Ach tak? – wydawał się szczerze zaskoczony. – Czy mogę spytać, cóż takiego panienka znalazła?
— Spytać możesz – odgryzła się. – Ale odpowiedzi ode mnie nie dostaniesz.
Demon uniósł brew, robiąc minę.
— Wiem, że znasz zawartość tej książki.
— Czyżby?
— Mhm. Tłumacząc, cytowałeś mi całe wersy, choć pytałam tylko o parę słów. Ciężko by było, gdybyś nigdy wcześniej nie widział kodeksu na własne oczy, nie uważasz?
— Dobrze pomyślane – pochwalił ją.
— Możesz myśleć, że to tylko stek bzdur, ale nawet głupoty i kłamstwa wykorzystane we właściwy sposób mogą się do czegoś przydać. Jeszcze cię tym kiedyś zaskoczę.
—  Zawsze mnie panienka zaskakuje. – Uśmiechnął się ciepło, aż musiała odwrócić wzrok. Było ciężej, niż myślała...

               
                — Panienko, jest trzecia w nocy. Rozumiem, że to tłumaczenie jest dla panienki bardzo ważne… – zaczął, ale dziewczyna przerwała mu w pół zdania.
                — Wyraźnie powiedziałam, że chcę to dzisiaj skończyć. Posłuchałam cię wcześniej pod jednym warunkiem: nie będziesz mnie ganiał do spania jak nieposłusznego dzieciaka. – Zirytowana, rzuciła mu piorunujące spojrzenie. 
                Demon westchnął ciężko i pokręcił głową z dezaprobatą, ale jego pani z powrotem pogrążyła się w lekturze. Jako że on nie potrzebował snu, na czas pobytu w Rzymie dzielili pokój. Najwyraźniej jego ciągła obecność irytowała czarnowłosą, nie rozkazano mu jednak się usunąć, więc stał w kącie pokoju patrząc intensywnie na jej profil. Dziewczyna co jakiś czas wzdrygała się lekko, ale ani razu się nie odwróciła. Obserwował więc, jak pracuje. Z fryzury, którą zrobił jej rano, teraz wychodziło kilka luźnych kosmyków. Nawijała je bezwiednie na palec, gdy próbowała rozszyfrować zawiłości greckiego języka. Kiedy trafiała na wyjątkowo trudny kawałek, między jej brwiami tworzyła się niewielka zmarszczka. Przez chwilę poczuł impuls, by ja wygładzić, powstrzymał się jednak. Takie gesty nie były mile widziane. Żadne z nich nie chciało czuć tego, co czuje. Nie mieli jednak wyboru. Tak więc kamerdyner przyglądał się ze swojego miejsca tym drobnym gestom; sposób, w jaki bawiła się długopisem, jak zaginała róg kartki lub niecierpliwy ruch palca, gdy chciała wpisać nieznane jej słowo do aplikacji w telefonie. Błahostki, nic nie znaczące czynności. To właśnie one składały się na osobę, która go urzekła. Która mogła zostać mu odebrana…

                Skup się… skup się, skuuuup! Powtarzała to sobie ciągle w myślach, nie mogła się jednak w pełni skoncentrować na zadaniu. Lokaj wręcz wiercił dziurę w jej policzku. Gdy byli w bibliotece, jakoś zdołała to ignorować, teraz jednak, gdy przebywali razem w dość niewielkim pomieszczeniu, zaledwie trzy metry od siebie, jej uwaga co chwilę umykała w jego stronę. Coraz bardziej ją to złościło, więc uparcie czytała ten sam fragment w kółko, próbując w końcu zrozumieć jego sens.
                Qui cum patre regnat in aterna… zaraz. Aterna? Aeterna.  Nawet łacina wydawała się być trudniejsza niż zwykle, choć lubiła uczyć się nowych języków obcych i znała ją całkiem nieźle. A to wszystko przez tego złośliwego, niemożliwego…
                — Ugh… – stęknęła,  niedelikatnie opierając się czołem o blat biurka. 
                — Panienko? Wszystko w porządku?
                — Nie – burknęła.
                — Mogę w czymś pomóc? – Jego głos znajdował się bliżej niż wcześniej. Musiał podejść bliżej.
                Już chciała mruknąć, że pomógłby jej brak jego obecności, ale powstrzymała się. Sprawiłaby mu tym tylko przyjemność.
                — Nie… – powiedziała zamiast tego.
                — Czy coś się stało?
                Pytał ją o to za każdym razem, gdy nie rozumiał jej zachowania. Czyli praktycznie cały czas. Z jednej strony często ułatwiało jej to uporanie się ze swoimi problemami, z drugiej jednak było to niezwykle irytujące. Ponownie przygryzła wargę, by nie wypowiedzieć cisnących się jej na usta słów.
                — Nic nowego.
                — Jest panienka zmęczona?
                Czytaniem? Nie. Tym całym bagnem, w które się wkopała? Jak najbardziej. Ciągłym powstrzymywaniem własnych emocji? Jeszcze gorzej.
                — Tak. – Wyprostowała się i spojrzała w górę na demona sennym wzrokiem. – Bardzo zmęczona.
                — Może powinna panienka odpocząć? – spytał łagodnie. Domyślił się, że nie mówiła o stanie fizycznym, lecz emocjonalnym. Oczywiście. Przecież zawsze wiedział.
                — Powinnam. Ale nie chcę jeszcze zasypiać…
                — Czasem trzeba ulec zmęczeniu, by zebrać siły na kolejny dzień.
                Dialog pełen podtekstów, grali razem w grę, której żadne z nich nie mogło wygrać. Kontynuowali ją jednak, mając świadomość nadchodzącej porażki.
                — Nie poddam się – groźba, ostrzeżenie, obietnica.
                — Z wzajemnością, panienko. – szkarłatne spojrzenie patrzące na nią z delikatnością, której nigdy nie chciała ujrzeć.
                — Jak chcesz.
                Westchnąwszy, wstała z krzesła i nie patrząc na demona, wzięła z łóżka schludnie złożoną piżamę i zamknęła się w łazience. Szybki gorący prysznic rozluźnił jej mięśnie, nie udało się mu jednak odprężyć umysłu zagubionej dziewczyny. Dlatego też wychodząc do sypialni, przywdziała maskę obojętności, by lokaj nie zobaczył jej zmartwienia. Zakopała się w ciepłej pościeli i skuliła w kłębek, odwracając plecami do mężczyzny.
                — Dobranoc, Sebastianie.
                — Dobranoc, panienko – smutny głos, który sprawił, że gdzieś głęboko w środku zakłuło ją serce. I to uczucie ukołysało ją do snu. 


~~*~~


*Wchodzi na bloga i zostawia rozdział*
*Nie ma zielonego pojęcia co pod nim napisać...*
Ekhem...


Mai :*

4 wrz 2016

Tom 2, XI



"Zabawne. Doprawdy, prześmieszne."



                — Panienko, pora wstawać. – Usłyszała cichy głos, który wyrwał ją z przyjemnego sennego otępienia.
                — Mmmmhhhm – burknęła, zwijając się ciaśniej w kłębek.
                — Eh… minęła godzina dziewiąta, panienko. Jesteśmy w Rzymie.
                — Świetnie, a teraz idź sobie.
                — Nie mogę, jest panienka umówiona na spotkanie, a pilot musi zająć się samolotem, jeśli chcemy za kilka dni polecieć w jeszcze dalszą podróż.
                — Ugh. – Zirytowana, chwyciła poduszkę obok i na oślep rzuciła nią w demona. Szelest materiału podpowiedział jej, że złapał przedmiot w locie.
                Po ich nocnej rozmowie jeszcze przez dość długi czas leżała rozmyślając. Przez jej rozbiegane myśli, teraz będzie niewyspana i gderliwa. Potrzebowała snu, a nie kolejnych problemów.
                — Jeśli panienka zaraz nie wstanie, będę zmuszony interweniować – zagroził lokaj, choć słyszała, że lekko się uśmiechał. Tak irytujący.
                — Nie mam po co wstawać – wymruczała, wtulając się w kołdrę.
                — Nie przyleciała tu panienka po to, by się wylegiwać. A teraz, proszę wybaczyć… - Z tymi słowami, wziął ją na ręce i wyniósł z pokoju.
                — Hej, co ty robisz? – momentalnie się rozbudziła.
Spojrzała w górę, na rozbawioną twarz demona. Najwidoczniej świetnie się bawił.
— Sebastianie, postaw mnie na ziemi. I co cię tak śmieszy?
— Proszę się przejrzeć w lustrze, panienko – odparł, wchodząc do łazienki i delikatnie opuszczając ją na zimne kafelki.
Wzdrygnęła się na to uczucie i spojrzała na swoje odbicie. Włosy miała w nieładzie, przyduży T-shirt, który służył jej za piżamę, zsuwał się jej z ramienia, odsłaniając spory kawałek ramienia i dekoltu, a na twarzy miała duży czerwony odcisk od poduszki. Na ten widok jęknęła i zaczęła się poprawiać.
— Świetnie, wyglądam jak czarownica – burknęła.
— Szczerze, czarownice wyglądają zupełnie inaczej. Panienka przypomina raczej połączenie Kirke* i banshee**.
— Nie poprawiasz mi humoru. A teraz idź albo cię przeklnę. – Złapała go za ramię i odwróciła, wypychając z pomieszczenia.
— Na pewno nie potrzebuje panienka pomocy?
— Idź, przepadnij, siło nieczysta – zaśmiała się, zamykając drzwi.
Cały czas uśmiechnięta odwróciła się do lustra. Zamarła na chwilę. Wyglądała teraz zupełnie inaczej. Kiedyś kazałaby sobie zamknąć te emocje gdzieś głęboko, gdzie nie wyszłyby ponownie na zewnątrz. Teraz jednak tylko wzruszyła ramionami i w o wiele lepszym nastroju zaczęła poranną toaletę.

  ~*~

 — Ciekawa… fryzura, panienko. – demon powstrzymał się przed śmiechem.
                Najwidoczniej jego pani próbowała opanować napuszone pasemka i związać je w koka. Jej włosy były jednak za długie i supeł przypominał raczej rulon, który z każdym ruchem głowy przechylał się w inną stronę.
— Przymknij się – burknęła, odwracając się do niego plecami, przez co ten opadł jej nad czołem.
— Czy mogę? – spytał, wyciągając ręce.
— Eh… Tylko szybko.
— Oczywiście, pani.
Delikatnie rozplątał kołtuny dziewczyny i zręcznymi ruchami zaplótł je w elegancki kok owinięty warkoczem, który dodatkowo ustabilizował naelektryzowane od pościeli pasma.
— Gotowe.
Czarnowłosa przejrzała się w lusterku na ścianie.
— Ładnie – przyznała niechętnie.
— Do usług. – Ukłonił się.
— No dobrze, skoro nie przypominam już banshee, możemy iść – stwierdziła i chwytając torbę z siedzenia, ruszyła w stronę wyjścia. Demon z uśmiechem podążył za nią.
Z zainteresowaniem przyglądał się miastu. Zmieniło się przez te kilkaset lat. Mijali kamienice, sklepy, piękne budowle, mosty. Jednak najbardziej w oczy rzucali się ludzie. Ubrani w przeróżny sposób, to rozmawiając przez telefon, to idąc z psem, czy partnerem śmiejąc się i głośno rozmawiając. A pośród nich mnóstwo turystów. Mimo że niedługo kończył się sezon wakacyjny, ulice pełne były opalonych obcokrajowców, którzy chętnie pstrykali aparatami i telefonami przy każdym napotkanym obiekcie.
Kilka razy ktoś do nich podszedł i pytał o zrobienie zdjęcia, drogę do jakiegoś punktu, czy po prostu o zwykłą rozmowę, oni jednak grzecznie odmawiali i szli dalej, odprowadzani spojrzeniami. Przez całą drogę demon obserwował panienkę, nie chcąc, by się zgubiła i jednocześnie oceniając jej nastrój. Nie zważając na palące mimo wczesnej pory słońce i spory tłum, dziewczyna parła do przodu, idąc pewnie w tylko jej znanym kierunku.
— Posmarowała się panienka kremem? Jasna cera bardzo łatwo ulega poparzeniom słonecznym.
— Tak, posmarowałam się kremem – przedrzeźniała go.
— Odpuściłem panience śniadanie w samolocie, ale będzie panienka musiała coś zjeść.
— Wiem. Spakowałeś jedzenie do torby?
— Tak. Razem z wodą i kawą mrożoną w kubku termicznym. Włożyłem też kapelusz i okrycie na ramiona, żeby nie dostała panienka udaru.
W odpowiedzi usłyszał tylko mruknięcie. Uśmiechnął się pod nosem. Mógł nią niańczyć, wiedział jednak, że zachowuje się tak tylko dlatego, że on sam tego pragnie. Jego pani potrafi się sobą zająć, lecz wolała, by takimi sprawami przejmował się jej sługa, podczas gdy ona sama rozważa nad ważniejszymi sprawami.  
— Była tu kiedyś panienka? – spytał, gdy bez chwili wahania skręciła w ciemniejszą uliczkę.
— Raz. Dawno temu. – Cicha odpowiedź. Zrozumiał i nie drążył głębiej. Nie teraz.
— Rozumiem, że mówi panienka po włosku? Nie przypominam sobie, żeby pytała panienka mnie o jakiekolwiek lekcje.
— Znałam podstawowe zwroty i wyrazy, a przed podróżą zrobiłam kilka kursów internetowych.
Skrzywił się lekko. Mimo że skrycie podziwiał możliwości niektórych ludzkich urządzeń, nie lubił, gdy zabierały mu one pracę.
— Czy dzięki tym kursom będzie panienka w stanie czytać książki w obcym języki i odszyfrowywać manuskrypty? – spytał z przekąsem.
— Od tego mam ciebie i słowniki w telefonie. I nie krzyw się tak, bo przestraszysz miejscowych.
Zabawne. Doprawdy, prześmieszne.

~

Po kilku minutach marszu doszli do ulicy, a dalej ujrzeli wielki, podniszczony budynek.
— Koloseum – mruknęła dziewczyna, zatrzymując się na chwilę.
Lubiła stare rzeczy. Zabytki, manuskrypty, rzeźby, obrazy. Dlatego też, gdy patrzyła na jeden z nowych cudów świata, czuła lekki uścisk w piersi. Tyle lat historii w jednym miejscu.
— Słyszałem, że wciąż tu stoi, ale nie spodziewałem się, że w takim stanie – usłyszała mruknięcie demona.
— Bardzo się zmienił? – przechyliła głowę na bok, zaciekawiona.
— Chociaż kształt i część ozdób zachowały się we wcale niezłym stanie, brakuje mu tej potęgi, którą niegdyś emanował. – Spojrzała na twarz demona. Wydawał się pogrążony głęboko we wspomnieniach, jednak gdy tylko poczuł na sobie jej wzrok, uśmiechnął się lekko.
— Hmm. Widziałeś walki gladiatorów.
— Ależ oczywiście. Wówczas była to główna rozrywka ludu. Krwawa i bezsensowna, ale jednak.
— Wielu ludzi zabiłoby, by wiedzieć rzeczy, o których ty wspominasz tak lekko.
— Czy panienka również do nich należy? – spytał, unosząc brew.
— Może – powiedziała tylko i zaczęła szybkim krokiem iść na drugą stronę drogi.

 ~

Szli nieprzerwanie przez pół godziny, klucząc pomiędzy masami ludzi. Minęli Forum Romanum i Plac Wenecki, po raz enty odmawiając robienia zdjęcia. W końcu cierpliwość czarnowłosej się wyczerpała.
— Chodź – złapała lokaja za rękaw i pociągnęła w boczną uliczkę.
— Czy coś się stało, panienko?
— Za bardzo przyciągasz uwagę – wskazała ręką na jego trzyczęściowy staromodny garnitur. – Dla normalnego człowieka wyjście w takim stroju to niemal samobójstwo, a ty nawet nie wyglądasz na zmęczonego.
— W takim razie co panienka proponuje?
— Hmm… - mruknęła, taksując go wzrokiem.
Po chwili namysłu rozwiązała i zdjęła mu krawat, marynarkę oraz kamizelkę. Cofnęła się o krok i zaraz znów się zbliżyła, by odpiąć dwa górne guziki śnieżnobiałej koszuli.
— Cały czas odstajesz od tłumu, ale jest o wiele lepiej – stwierdziła, poprawiając w dłoni zdjęte części garderoby.
— Czy mogę? – spytał demon, wyciągając po nie rękę. Gdy mu je podała, wykonał lekki ruch ręką i ubrania zniknęły w niewielkiej chmurce dymu. – W ten sposób nie będą nam przeszkadzały – stwierdził z uśmiechem.
— Szpaner – prychnęła z lekkim uśmiechem i wyminęła go, wracając na plac.
Po kilku minutach przekonała się, że zdjęcia marynarki nie wystarczy, by powstrzymać ludzi od gapienia się. Tym razem jednak powód był inny. Dziewczyna odwróciła głowę, by zerknąć na towarzysza. Słońce odbijało się od jasnego materiału, tworząc swego rodzaju aureolę podkreślającą przystojną twarz demona. Zmrużyła oczy, widząc jego uśmieszek.
— Czy coś się stało, panienko? – zapytał.
Odwróciła się, wzdychając w odpowiedzi. Wyciągnęła z torebki kapelusz i naciągnęła go nisko tak, by nikt nie zauważył jej zaróżowionej twarzy.

~

Reszta drogi minęła w milczeniu. Tak samo jak przy Koloseum, zatrzymali się również przed Panteonem. Tym razem jednak nie rozmawiali, po prostu podziwiali.
Nie myślałam, że tu wrócę… Tym bardziej w takich okolicznościach… i to jeszcze z NIM pomyślała. Emocje i wspomnienia zaczęły ciążyć jej na sercu. Próbowała je od siebie odepchnąć, nie dała jednak rady. Poczuła się słaba. Słaba i głupia. Minął jej dobry humor z poranka. Dlatego też odwróciła się plecami do budynku i demona i zaczęła iść. Nie minęło nawet dziesięć minut, gdy dotarli na miejsce. Biblioteca Angelica. Niepozorna kamienica znajdująca się na niewielkim placu zastawionym przez samochody. Wyminęli je zgrabnie i weszli po lekko zakręconych schodach do recepcji. Biblioteka nie była szczególnie wielka, ale zawierała ważne dokumenty. Dlatego też brunetka dokładnie sprawdziła dane w komputerze, niż zaprowadziła ich do sali. Mai zapłaciła niemałą sumę pieniędzy, by udostępnili jej ją na wyłączność. Dlatego teraz rozejrzała się sceptycznie dookoła. Wszystkie ściany zapełnione były ręcznie pisanymi księgami, teczkami i Augustyńskimi dokumentami. Jednak najbardziej obchodziła dziewczynę książka leżąca teraz na jednym z kilkunastu ław w pomieszczeniu. Codex Angelicus. Kodeks Nowego Testamentu, który rzadko pojawia się w dzisiejszych pismach. Mimo że na świecie były dostępne przetłumaczone kopie, chciała zobaczyć oryginał. Coś mówiło jej, że znajdzie tam kawałek układanki.
Grazie*** – zwróciła się do recepcjonistki.
Niente**** – uśmiechnęła się, przejechała spojrzeniem po Sebastianie i odeszła.    

— No to czas brać się do roboty – mruknęła Mai do siebie, marszcząc czoło.    



Przypisy:

*Kirke - piękna, śmiertlnie niebezpieczna,  w mitologii greckiej córka Heliosa i jednej z nimf – Perseis. Wróżbitka, jedna z bohaterek Odysei. Prawdopodobnie mieszkała na wyspie Ajai. To właśnie ona gościła przez rok powracającego spod Troi Odyseusza. Zmieniła towarzyszy Odyseusza w świnie, a jego jako jedynego odpornego na jej czary przetrzymywała na swojej wyspie. Urodziła mu syna Telegonosa. Jej zasługą było m.in. oczyszczenie Jazona i Medei z winy za zabicie jej brata, Apsyrtosa. Odmówiła im gościny.

**Banshee - w mitologii irlandzkiej zjawa w kobiecej postaci, najczęściej zwiastująca śmierć w rodzinie. Najczęściej przedstawia się ją jako wysoką, wymizerowaną staruszkę o długich, jasnych włosach i trupiobladej skórze.

*** Grazie (czyt. gracje) - (it.) Dziękuję

**** Niente - (it.) w tym wypadku znaczy to "Nie ma za co"


~~*~~

Witamy w Rzymie! :'D Nie chciałam zbytnio przynudzać opisami włoskich uliczek i zabytków (o których naprawdę można sporo powiedzieć ^^), więc nie było ich za wiele, mam jednak nadzieję, że rozdział Wam się spodobał :3 Ten moment w historii wymaga sporych poszukiwań i czytania dziesiątek artykułów, dlatego strasznie się denerwuję ;-; Chcę zainteresować Was na wiele sposobów, nie tylko angstem i romansami xD Jak na razie, co o tym myślicie? A może macie jakiś ciekawy pomysł? Zaprawzam do komentowania! ^^

Do napisania!
Mai :3 

24 sie 2016

Tom 2, X



"— Muszę wam podziękować.  — Za co?  — Za uśmiech mojej pani."




                — Panienko, jesteśmy na miejscu. – Rozległ się cichy głos.
                Dziewczyna otworzyła oczy. Siedzieli w samochodzie przed dużym domem jednorodzinnym. Musiała odpłynąć na parę minut. Lokaj otworzył jej drzwi i po chwili stali już na szczycie schodów. Usłyszeli pisk dochodzący ze środka i kilka sekund później w wejściu stał szeroko uśmiechnięty blondwłosy dziesięciolatek.   
                — Mai!
                — Cześć, Luke – zwróciła się do chłopca, który objął ją mocno w pasie. – Urosłeś trochę.
                — Mhm! Całe trzy cale! – duma malująca się na jego twarzy wywołała jej krótki śmiech.
                — Ładnie!
                — Dzień dobry, panie Sebastianie – odwrócił się do demona, który odkłonił mu się uprzejmie.
                — Dzień dobry.
                — Wchodźcie do środka! Wszyscy są w jadalni. – To powiedziawszy, zniknął.
                — Nigdy nie wspominała panienka, że lubi dzieci. – Kamerdyner rzucił dziewczynie dziwne spojrzenie.
                — Tylko niektóre. Chodźmy, panie Sebastianie – mruknęła z lekkim uśmiechem.



                — Witajcie. Proszę, usiądźcie. – Rodzice Luka uścisnęli im dłonie i wskazali miejsca przy niewielkim stole zastawionym słodyczami i filiżankami z herbatą.
– Cieszymy się, że nas odwiedziliście. Wiele dla nas zrobiliście.
— Przyjemność po naszej stronie…
Wymienili się grzecznościami i zaczęli prowadzić luźną, niezobowiązującą rozmowę. Czarnowłosa starała się sprawiać wrażenie rozluźnionej i otwartej, w środku jednak czuła znużenie. Taka bezcelowa konwersacja była bardziej męcząca niż jakikolwiek trening. Przyjeżdżając tu, nie spodziewała się jednak niczego innego, przywołała więc na twarz uprzejmy uśmiech i ze sztucznym entuzjazmem odpowiadała na pytania pary.


~*~


Sebastian z lekkim rozbawianiem oglądał, jak jego pani siedzi na dywanie w sąsiednim pokoju i rozmawia z ruchliwymi dziećmi. Luke wraz z siostrą wręcz ściągnęli ją z krzesła parę godzin temu i od tamtej pory zdążyli przebiec kilka razy cały dom, robiąc różne dziwne dla niego rzeczy. Dziewczyna nie wydawała się jednak zirytowana ciekawskimi pytaniami, prośbami o różne pokazy i zabawy, czy nieprzerwanym hałasem, jaki towarzyszył rodzeństwu. Wręcz przeciwnie, jej twarz miała łagodny, zrelaksowany wyraz.
— Luke ją uwielbia. – Usłyszał za sobą głos ich matki.
— To widać – odparł z lekkim uśmiechem.
— Świetnie się razem bawią. Czy Mai ma doświadczenie z dziećmi? Nie widziałam jeszcze, by ktoś tak łatwo owinął ich sobie wokół palca. – Niewysoka brunetka oparła się o framugę, oglądając jak Luke próbuje powtórzyć wysokie kopnięcie, które musiał wcześniej podpatrzyć u czarnowłosej, gdy dawała mu obiecany pokaz sztuk walki.
— Nie ma żadnego.
— Naprawdę?
— Tak. Z tego co wiem, nigdy nie miała dłuższego kontaktu z ludźmi młodszymi od siebie. Zwykle obraca się w towarzystwie biznesmenów, projektantów, ludzi w średnim wieku. Ja również przeżyłem niemałe zaskoczenie, kiedy z nieukrywaną przyjemnością oprowadzała Luka po rezydencji. Jego… ruchliwość i wesołe usposobienie zdają się dobrze na nią działać. Przestaje być ponura i zdaje się dobrze bawić.
— Nie miała wesołego życia, czyż nie? – ciche pytanie sprawiło, że spojrzał na kobietę. Patrzyła ona na jego panią zmartwionym spojrzeniem.
— Owszem. Jej przeszłość jest pełna rzeczy, których osoba w jej wieku nie powinna nigdy doświadczyć. Nie przeszkadza to jej jednak w parciu do przodu i osiągania celów, które sobie wyznacza. – Delikatny uśmiech na jego twarzy rozluźnił ponurą atmosferę.
— Dziękuję za wszystko, co dla nas zrobiliście. Zawsze będziecie mile widziani w naszym domu.
— Ja również muszę wam podziękować. – ukłonił się lekko.
— Za co?
— Za uśmiech mojej pani.


~*~


                Gdy dotarli na lotnisko, było już ciemno. Chłodny wiatr przenikał przez cienką bluzę dziewczyny i mierzwił włosy. Ze zniecierpliwieniem odgarnęła warkoczyk z twarzy. Siostra Luke’a, Rachel, przez pół godziny prosiła ją, by dała się jej „uczesać”, czego efektem były nieregularnie rozmieszczone plecionki zakończone kolorowymi gumkami.
                — Jeszcze raz się zaśmiejesz, a coś ci zrobię – zagroziła chichoczącemu demonowi, nawet na niego nie spojrzawszy. Odkąd wsiedli do samochodu wydawał się być w świetnym humorze, co działało jej na nerwy.
                — Proszę o wybaczenie, panienko – powiedział niezbyt przekonywającym tonem. Prychnęła w odpowiedzi.
                Szli w kierunku niewielkiego samolotu z logo Word Company na ogonie. Mai nie mogła się już doczekać długiego prysznica i łóżka, które czekało na nią w luksusowo urządzonym wnętrzu. Normalnie nie przywiązywała większej wagi do pieniędzy, ale w takich chwilach zawsze potrafiła docenić możliwość skorzystania z wszelkich wygód dostępnych wyłącznie dla osób z pokaźną sumką na koncie.
                Krótko przywitała się z kapitanem i od razu ruszyła w kierunku łazienki.
                — Przyszykuję sypialnię – oświadczył krótko lokaj, po czym zniknął.



                Gorąca woda uderzała miarowo w jej zesztywniałe mięśnie. Para w kabinie tuliła ją ze wszystkich stron, otępiając zmysły i oczyszczając umysł. Z głębokim westchnieniem czarnowłosa zaczęła powolnymi ruchami zmywać z siebie miniony dzień.
                Po kilkunastu minutach siedziała przed lustrem w szlafroku. Widziała w odbiciu dwoje różnych oczu: lewe czarne z fioletowym znakiem kontraktu, prawe bordowe ze szkarłatnymi plamkami wokół źrenicy. Nie to jednak zaprzątało jej myśli.
— Durne… - Szarpnięcie. - … warkoczyki. – burknęła do siebie, próbując rozplątać wilgotne kołtuny pozostałe po zabawie Rachel. Mimo że zwykle nie miała problemów z włosami, nawet tak długimi, tym razem nie potrafiła pozbyć się gęsto usianych supłów.
                Z niezadowolonym mruknięciem opuściła rękę i spojrzała z nienawiścią na szczotkę, która utkwiła na wysokości jej podbródka.
— Czy mógłbym panience pomóc? – usłyszała nagle rozbawiony głos.
Odwróciła szybko głowę i zmrużyła oczy, widząc złośliwy uśmieszek demona. Gdy zobaczył jej spojrzenie i dyndającą z boku szczotkę, zakrył dłonią usta i zaśmiał się cicho.
— Rozplącz to – rozkazała zirytowana.
— Wedle rozkazu.
Stanął za nią cicho i delikatnymi ruchami zaczął rozplątywać pojedyncze kosmyki. Przypominało jej to chwile, gdy siadała na podłodze, a jej mama czyniła cuda, tworząc przepiękne fryzury, kiedy tylko chciała. To był ich rytuał na złe dni. Niezależnie od wszystkiego, gdy jedna z nich prosiła drugą o chwilę czasu na rozmowę i czesanie, zawsze znajdowały dla siebie czas.
— Czy mogę o coś spytać? – głęboki głos kamerdynera wyrwał ją z zamyślenia.
— Pytaj.
            — Dlaczego odwiedziła panienka rodzinę Klarków? Próbowałem znaleźć połączenie między tą wizytą a naszym wyjazdem, jednak poległem.
            — Nic dziwnego. Te dwie sprawy nie mają ze sobą nic wspólnego.
— Jak to?
— Obiecałam Luke’owi, że go odwiedzę. Dotrzymałam obietnicy.
— Czy to jedyny powód, dla którego zrobiła to panienka właśnie teraz?
Napotkała jego spojrzenie w lustrze. Zaraz jednak opuściła wzrok i zaczęła się zastanawiać. Co chwila czuła lekki dotyk na głowie, co jednocześnie uspokajało ją jak i przyspieszało puls.
— Zrobiłam to dlatego, że najpewniej nie wrócimy tu w takim stanie, w jakim jesteśmy teraz. - szepnęła
— To znaczy? 
— Nie udawaj, że nie wiesz, Sebastianie. To nie jest wycieczka. Oboje zdajemy sobie sprawę, co się dzieje, jednak żadne z nas nie ma sposobu na rozwiązanie tego problemu. Nie wiadomo, czy w ogóle będziemy w stanie znów tu przylecieć.




                W łazience zapadła ciężka cisza. Lokaj z uwagą oddzielał pojedyncze pasma atramentowych włosów swojej pani, w środku jednak był niespokojny. A więc wiedziała, co w niej jest. Być może nawet więcej, ale nie chciała mu mówić. W swojej ślepocie nawet nie wziął tego pod uwagę. Po raz kolejny nie docenił jej jako człowieka.
                — To było pożegnanie – usłyszał nagle. – Pożegnanie ze wszystkim, co zostawiam za sobą. Tylko po to, żebyś dostał swoją zapłatę, rozumiesz?
                Jej płomienny wzrok w lustrze wywołał przyjemne poruszenie w jego wnętrzu. Dawała mu do zrozumienia, że dla niego poświęciła cały swój dobytek: fizyczny i emocjonalny.
                — To dla mnie zaszczyt, panienko. – Ukłonił się nisko.
                — Tak…



~*~


                Później, około godziny drugiej w nocy, Sebastian przechadzał się po pokładzie, szykując rzeczy na najbliższe kilka dni. Jednak w połowie robienia tej czynności, przeczucie nakazało mu zajrzeć do sypialni. Ruszył więc do jasnych drzwi przy końcu korytarza i lekko nacisnął klamkę. Uchylił drzwi i jego spojrzenie padło na puste łóżko. Brakowało kilku poduszek i kołdry, a pościel była rozkopana. Na ten widok uniósł brew i rozejrzał się dokładniej, nie słyszał bowiem, by wychodziła z pokoju. W końcu znalazł to, czego szukał: mały kłębek zwinięty w fotelu przy biurku, po prawej stronie pomieszczenia służącej jako niewielkie biuro. Podszedł cicho do zawiniątka i pochylił się nad nim, szukając twarzy w plątaninie koców.
                — Dlaczego panienka śpi w fotelu? – szepnął pytająco, gdy znalazł szeroko otwarte oczy wpatrujące się w jego własne.
                — Nie mogłam zasnąć w łóżku, więc przeniosłam się tutaj – usłyszał niechętną odpowiedź.
 Na te słowa wyprostował się i westchnął ciężko.
                — Czy coś się stało?
                Pokręciła przecząco głową.
                — To nic wielkiego. Po prostu muszę przemyśleć sobie parę spraw – powiedziała zaskakująco spokojnym tonem.
                — Rozumiem, jednak potrzebny jest panience odpoczynek.
                — Wiem, ale nic nie poradzę na natłok myśli.
                — Mam przygotować mleko z miodem na spokojny sen?
                — Nie… - zawahała się. – Czy mógłbyś po prostu posiedzieć tu ze mną i porozmawiać?
                — Porozmawiać? O czym to? – spytał zaskoczony.
                — Nie wiem. O czym chcesz. Zwykle słuchasz i milczysz. Może tym razem ty coś opowiesz?
                — Hmm… - mruknął siadając w fotelu naprzeciwko. – A co chciałaby panienka usłyszeć?
                — Nieważne. – pokręciła głową. – Twój wybór.
                Przyglądał się jej przez chwilę. Choć spod kołdry widać było tylko jej twarz, wiedział, że można było wyczytać z niej więcej niż z jakiejkolwiek opowieści o życiu tej kruchej, a jednocześnie tak silnej dziewczyny. Maska obojętności skrywająca mnóstwo zmartwień i obaw, których nie powinna mieć, pełne czerwone usta, tak rzadko wyginające się w uśmiechu. Blade policzki i wydatne kości policzkowe, które rumieniły się tylko na mrozie lub w chorobie, nigdy z powodu emocji. Lekko zmarszczone czoło, na które opadały czarne pasemka. Zwykle odgarniała je z roztargnieniem, teraz jednak nie zwracała na nie uwagi. A na koniec najważniejsze. Oczy. Niektórzy mówią, że z oczu można wyczytać wszystko o danej osobie. To kłamstwo. Oba naznaczone przez demona, nie wyrażały niczego szczególnego. Jej myśli zawsze pozostawały dla niego niedostępne. Dopóki ich nie uzewnętrzniła w taki czy inny sposób, musiał domyślać się, co czuje. On, demon, który żył dłużej niż ludzi mogą sobie wyobrazić, który doświadczył więcej rzeczy, niż sam mógł spamiętać. I choć powinien czuć się sfrustrowany, cieszyła go ta niemoc. Była ciekawą odmianą, wyzwaniem, którego nie zawaha się podjąć nawet wtedy, gdyby miał tego później żałować. Tak więc teraz uśmiechnął się delikatnie i zaczął pytaniem:
                — Czy chciałaby panienka wiedzieć, jak wygląda w moich oczach?
                — To zale… - urwała i po chwili zastanowienia znowu się odezwała. – Czemu nie. Może być ciekawie.
                — Miałem wielu panów. Jednych ciekawych, rzucających mi wyzwania. Inni byli przeciętnymi ludźmi: nie wartymi uwagi mrówkami, jak to kiedyś panienka ujęła. Przyznaję, mam kilku ulubieńców. Jednak jeszcze nikt nie rzucił mi nigdy takiego wyzwania jak panienka. – znów przejechał spojrzeniem po jej twarzy. – Zwykły człowiek, można by rzec, jednak kompletnie inny. Nie reaguje panienka tak, jak przewiduję. Zawsze wymyślając coś, co mnie zaskoczy, robiąc rzeczy, których nie powinien móc zrobić nikt inny w panienki położeniu. Szczerze mówiąc, to frustrujące. – powiedział gorzko. – Ale za każdym razem, gdy czuję tę frustrację, wzrasta we mnie niechętny podziw.
                — Istnieją ludzi ciekawsi ode mnie, którzy mogą ci rzucić większe wyzwania – mruknęła, szukając luki w jego rozumowaniu.   
                — Może i tak. Jednak na chwilę obecną, jest panienka moją ulubienicą. Łamiąc największe tabu mojego gatunku: przywiązanie i emocje zaskarbiłaś sobie miano godnego przeciwnika dla demona.
                — Nie jestem taka, jaką mnie widzisz. Mówisz, że jestem silna, stawiam się niemożliwemu. Jednak w mojej głowie jestem bezradnym dzieckiem, które ucieka od niewygodnych rzeczy i tematów. – westchnęła. – Dlatego nie cierpię tych „uczuciowych” konwersacji. Zawsze wyciągniesz jakiś temat, który przywołuje niechciane myśli.
                — Na przykład?
                — To, co czuję, co powinnam czuć, co należy być zrobione, a czego muszę unikać. I to, przed czym uciekam, oszukując się.
                — Kolejne zagadki? – drażnił się. Nie usłyszał jednak specyficznego prychnięcia w odpowiedzi.
                — Widzisz? Nie powiem ci tego, boję się.
                — Mojej reakcji?
                — Tak. I tego, że zmienię się w twoich oczach. Że przestaniesz uważać mnie za kogoś godnego uwagi i po prostu zabijesz. – odwróciła wzrok. – Oboje zapominamy, że jestem tylko słabym człowiekiem.
                — Słabym człowiekiem, który powstrzymuje istoty o wiele od niego potężniejsze. Który więzi w sobie demona. – Dotknął palcem jej czoła. – Nie pozwala mu zapanować nad sobą. Co więcej – walczy o wolność. Pomimo swojego krótkiego, kruchego życia leci w podróż na drugi koniec świata, by znaleźć rozwiązanie, dotrzymać obietnicy. Po drodze eliminuje przeszkody, nie dając się zbezcześcić odpadkom tego świata. – Teraz przejechał opuszką w rękawiczce po policzku dziewczyny. – Może ty tego nie czujesz, panienko, ale twoja dusza jest krystalicznie czysta. Leży w ciemności, lecz odbija tysiące kolorów, a jej blask nie gaśnie nawet w najgorszym mroku. A skoro dusza jest odzwierciedleniem człowieka… - Niedokończone zdanie zawisło w powietrzu.
                — Dziwny z ciebie demon. – Uśmiechnęła się ledwo dostrzegalnie.
                — Ach tak?
                — Tak. Nigdy nie spotkałam podobnego. – zażartowała.
                Westchnął cicho i wstał. Potem szybkim ruchem podniósł czarnowłosą z fotela i położył na łóżku i owinął kołdrą, zanim zdążyła zaprotestować.
                —  Może panienka myśleć o mnie, co chce. Niezależnie jednak od wszystkiego, będę stał obok i wspierał panienkę do samego końca.
                — Czuję, że powinnam ci podziękować, ale niezbyt mi się to podoba. – Zachichotał cicho.

                — Dobranoc, panienko. Jutro będzie ciężki dzień. 


~~*~~


                Oto obiecany rozdział :) Jest trochę dłuższy niż zwykle, mam nadzieję, że również lepszy ^^ Postaram się, by kolejne przypominały ten powyżej. Z jednej strony, by nadrobić zaległości, a z drugiej po prostu wydaje mi się, że w ten sposób notka opisuje więcej i dokładniej, przez to przyjemniej się ją czyta. A co Wy o tym myślicie?
Do napisania!
Mai

23 sie 2016

Pierwszy i ostatni raz


                Chciałabym przeprosić za brak rozdziałów w ostatnim czasie. Jako że byłam na wakacjach, ustawiłam automatyczne dodawanie, jednak gdy wróciłam, nie było nic. Nie wiem, czy to wina mojego błędu, czy bloggera, jednak od jutra przez najbliższy czas rozdziały będą dłuższe/częściej, by nadrobić zaległości. Postanowiłam również, że w razie mojej nieobecności notki będą albo dodawane w innym terminie, albo po prostu publikowanie będzie wstrzymane do mojego powrotu. Chciałabym uniknąć podobnej sytuacji, zwłaszcza, że obiecałam poprawę i regularne pisanie. Jeszcze raz przepraszam i liczę na Wasze zrozumienie. 

Pozdrawiam
Mai

26 cze 2016

Tom 2, IX


"- Co zrobisz?"


                 Następnego ranka w rezydencji panował zorganizowany chaos. Sebastian chodził od pokoju do pokoju, chowając większość przedmiotów do szafek, zbierając obrusy, zasłaniając rolety i szykując dom na dłuższą nieobecność mieszkańców. Mai zaś chowała ubrania, książki, broń i inne rzeczy, które mogłyby się przydać w podróży. Mijali się więc co chwilę w korytarzu, ledwie na siebie spojrzawszy. Nagle rozległ się dzwonek.
                – Otworzę – mruknęła dziewczyna, zbiegając po schodach.
                – Hej, Mai – powiedział Stones, gdy uchyliła drzwi.
                – Leo, co ty tu robisz? – westchnęła zrezygnowana. Kolejny problem. Jakby już mnóstwo nie miała.
                – Hej, nie jestem tu z własnej woli – burknął, wkładając ręce do kieszeni.
                – Okej…
                – FBI zrobiło rano burzę w biurze. Wells wparował do gabinetu szefa i zaczął się na niego wydzierać. Kiedy w końcu się uspokoił, posłał po mnie i powiedział, bym cię zatrzymał. Słuchaj, nie wiem, o co chodzi, ani nie chcę ci rozkazywać, czy co. Ten wariat siedzi w aucie ulicę dalej i pewnie podsłuchuje, by mieć pewność, że z tobą pogadam – powiedział prawie na jednym wdechu.
                Czarnowłosa ścisnęła nasadę nosa palcami. Czuła narastającą w niej irytację.
                – Wiem, że słuchasz, Wells, więc powiem ci to po raz kolejny i ostatni. Nie właź mi w paradę, bo źle to się skończy. – Jej zimny ton przyprawił mężczyznę o dreszcze.
                Gdy podniosła wzrok na Leo, ten odruchowo się wyprostował.
                – To tyczy również wykorzystywania znajomych mi ludzi. Nisko upadłeś, agencie.
                – Zobaczymy, dziewczynko. – Rozległ się głos z kieszeni blondyna.
                – Wiedziałem – mruknął i wyciągnął małe urządzenie.
                – Spotkamy się jeszcze, mała. I nie będzie to miłe spotkanie. – Po tych słowach nastąpił trzask i dziewczyna wiedziała, że Alex odjechał.
                – Co się dzieje, Mai? – spytał jej były partner cały czas trzymając w dłoni czarny mikrofon. – Nie widziałem cię kilka miesięcy, a tu nagle dyba na ciebie FBI.
                — Zawsze chodzi o to samo, Leo – szepnęła i po chwili otworzyła drzwi szerzej. – Wejdź, jak chcesz.
                — Dzięki – odparł.
Zaprowadziła go do salonu, który teraz wydawał się jej strasznie pusty. Bez porozrzucanych książek, wazonów stojących na parapetach oraz rozmieszczonych gdzieniegdzie świeczek, pomieszczenie nabrało smutnego, lekko snobistycznego klimatu.
Wcisnęła guzik wbudowany w poręcz sofy.
– Tak, pani? – Usłyszała po chwili, gdy demon wszedł do środka. Nie wydawał się zdziwiony obecnością Stonesa.
– Przynieś nam coś do picia – poprosiła.
– Jak sobie życzysz, panienko.
– Więc? – spytał blondyn, gdy kamerdyner wyszedł. – Co tam u ciebie?
– Jeszcze żyję – sucha odpowiedź.
– Ha, ha. Śmieszne. Wyjeżdżasz za granicę?
– Mhm.
Rozmowa wyraźnie się nie kleiła. Żadne z nich nie wiedziało, co powiedzieć, więc milczeli. Po dłuższej chwili Leo westchnął i splatając palce, zerknął na dziewczynę.
– Masz kłopoty z FBI. – To nie było pytanie. – Oni nie idą tak sobie do byle kogo i nie pytają o przysługę. Muszą więc mieć na ciebie haka. I to dużego. Sądząc po reakcji Wellsa, coś poszło nie tak i ich odsunęłaś. Ale będą cię ścigać. Niezależnie od tego, czy wyjedziesz, czy nie, on tam będzie. Pytam się więc: co zrobisz?
Mai uśmiechnęła się lekko. Nie próbował wyciągnąć od niej, co ma na nią FBI, ani dlaczego wyjeżdża, ale jak ma zamiar utrzeć nosa ważniakom z rządu. Właśnie dlatego trzy lata temu wybrała go na swojego partnera.
– Dokładnie to, co powiedziałam Alexandrowi. Dopóki nikt nie wchodzi mi w drogę, wszyscy będą zadowoleni. Jeśli to zignorują, zniszczę ich.
– Ty…
W tym momencie do pomieszczenia wszedł Sebastian, niosąc tacę z herbatą i ciastkami. Gdy postawił je na stole, dziewczyna od razu sięgnęła po herbatnika, nie zważając na niezadowoloną minę blondyna.
— Maślane – mruknęła zadowolona.
— Czy potrzebują państwo czegoś jeszcze? – spytał kamerdyner.
— Usiądź, Sebastianie. Leo chciałby otrzymać kilka odpowiedzi, również od ciebie. – Rzuciła mu psotne spojrzenie, gdy zobaczyła jego zaskoczoną minę. Szybko się jednak otrząsnął i usiadł obok niej na sofie.
— Chcę? – Stones przekrzywił zmieszany głowę.
— Padło pytanie: Co zrobię, gdy wyjadę, a agent Wells będzie mnie ścigał? – Czarnowłosa zignorowała byłego partnera i sięgnęła po kolejne ciastko, podczas gdy demon patrzył na nią z uśmiechem.
— Zapewne powiedziała panienka agentowi Stonesowi, że nie pozwoli nikomu wchodzić sobie w drogę. – Nie uzyskawszy odpowiedzi, przeniósł wzrok na blondyna. – I tak będzie. Jeżeli obecność Alexandra Wellsa stanie się… problematyczna, zostanie on usunięty.
— Usunięty?!
— Dokładnie tak. – Spokojny głos Mai kontrastował z lekko spanikowanym tonem mężczyzny. – Skoro moja współpraca z władzami się skończyła, a za kilka godzin będę poza miastem, nie widzę przeszkód, byś się o tym dowiedział. 
Powietrze w pokoju zgęstniało, gdy dziewczyna chwyciła kubek z herbatą i opadając lekko na oparcie sofy, przeszyła blondyna spojrzeniem.
— Nigdy nie byłam bezbronną nastolatką, za jaką mnie uważasz, Leo. Starałam się ci to wyjaśnić, gdy przyszedłeś ostrzec mnie przed inspektorem Johnsonem. W rzeczywistości jestem prawdopodobnie najniebezpieczniejszą osobą z jaką miałeś do czynienia.
— Okej… Przepraszam, ale ciężko mi w to uwierzyć. – Stones przeczesał palcami włosy, odwracając wzrok.
— Nie przepraszaj. O to w tym wszystkim chodzi. Czyż nie, Sebastianie?
— Niedocenianie mojej pani ze względu na jej wiek czy wygląd jest dużym błędem, często popełnianym przez osoby wokół niej, które chcą jej pomagać lub wykorzystać. Jednak ma to również swoje dobre strony. – Kącik jego ust uniósł się lekko ku górze w złowrogim uśmiechu. – Taka osoba nie spodziewa się noża wbitego w plecy przy chwili nieuwagi. Dosłownie.
— Teraz będziesz mi to wypominał? – mruknęła niezadowolona. – To było dwa lata temu. Facet miał zbyt lepkie palce. W dodatku wielokrotnie zdradzał żonę. Chciał się do mnie dobrać, kiedy ona była dwa pokoje obok.
— Tak, a gdy odwrócił się, by ją uspokoić, panienka upewniła się, że był to ostatni raz. Nawet gdyby przeżył, zostałby bez pewnej części ciała.
Dziewczyna prychnęła, sięgając po kolejne ciasteczko.
— Zasłużył na gorszą śmierć. – demon zachichotał.
Stones patrzył to na jedno, to na drugie, a szok i niedowierzanie coraz wyraźniej malowały się na jego twarzy.
— Zabiłaś człowieka? Bez wyraźnego powodu?
                — Bez powodu? Ten mężczyzna był kanalią, molestując własną córkę przez cztery lata, wyłudzając pieniądze od podwładnych, doprowadził do bankrupcji dwóch sierocińców w sąsiednich miastach, by napchać sobie kieszenie i dobierał do wszystkiego, co się rusza – obrzydzenie w jej głosie było wyraźnie wyczuwalne, a atmosfera w pokoju na powrót stała się nieprzyjemnie ciężka.
                — To nie zmienia faktu, że go zabiłaś. – Cichy głos agenta przerwał ciszę.
                — Owszem. I nie żałuję.
                — Odebrałaś człowiekowi życie, Mai. Nie zależnie od tego jakim był człowiekiem, nie powinnaś była tego robić mając inne wyjście.
                — Prawdziwa postawa policjanta. – Gorzkie słowa. – Też taka byłam. Jednak przejrzałam na oczy, gdy dowiedziałam się jaki jest ten świat. Jacy są ludzie. Większość z nas nigdy nie powinna istnieć, Leo. Dla dobra świata, w który wierzysz.
                Mężczyzna drgnął, jakby coś do niego dotarło.
                — Ilu? Mai, ilu ludzi zabiłaś? – wyprany z emocji głos blondyna wywołał lekki uśmiech na jej twarzy.
                — Przestałam liczyć.
                — C-co… kłamiesz. To nie jest prawda.
                — Jeżeli poznałeś mnie choć trochę podczas naszej współpracy, to wiesz, że ja nie kłamię.
                — Ty… - przeniósł wzrok na Sebastiana – Ty ją w to wciągnąłeś.
                — Zapewniam pana, agencie Stones, że nigdy nie naruszyłem woli mojej pani.
                — Wy… - potrząsnął gniewnie głową. – Po co mi to mówicie? I dlaczego nie miałbym cię teraz aresztować?
                — Odpowiedzieliśmy tylko na twoje pytanie. A jeśli chcesz mnie skuć… to chodź tu i spróbuj.

~

                To wyzwanie uświadomiło Leo, że nie miał najmniejszych szans. Patrzył w osłupieniu na dwójkę ludzi siedzących na sofie. Przystojnego, zawsze spokojnego i uśmiechniętego dżentelmena i dziewiętnastoletnią, chudą dziewczynę zajadającą ciasteczka. Nadal nie docierała do niego myśl, że są mordercami. Widział wiele rzeczy w życiu. Złapał wielu przestępców, w tym również nieletnich. Ale nigdy,  n i g d y  nie podejrzewałby, że jeden z tych potworów będzie z nim pracował, czy pił cappuccino w kawiarence. Na tę myśl poczuł ucisk w piersi.
                Po dłuższej chwili zamknął emocje w sobie i przybrał maskę detektywa. Jego każdy gest był uważnie obserwowany i interpretowany. Co gorsza, na cudzym terenie, bez jakiejkolwiek broni.  
                — Przyznaję, tu mnie masz.
                — Proszę cię. Nawet gdyby wparował tu cały oddział wojskowych, nic byś nie wskórał.
                Zachowywała się inaczej. Była bardziej rozluźniona, wręcz znudzona. Jej nonszalancja była czymś, czego Stones nigdy nie spodziewał się zobaczyć. Po prostu nie pasowało to do jego wyobrażenia o czarnowłosej. Była kompletnie obcą mu osobą. Wtedy dotarło do niego, że Mai Word, którą znał, nigdy nie istniała.
                — Co ma mnie powstrzymać przed wykonaniem telefonu na komendę i przysłaniem tu grupy funkcjonariuszy? – spytał.
                — Nic.  –  Sięgnęła po kolejne ciastko. – Nie oczekuj jednak, że ktokolwiek ci uwierzy.
                —  Dlaczego?
                — Oskarżasz dziewiętnastoletnią dziewczynę, właścicielkę wielkiej korporacji, współpracownicę rządu o wielokrotne morderstwo na podstawie jednej rozmowy, bez żadnych solidnych dowodów. Nie wspominając już o tym, że nikt nie miałby na tyle odwagi, by mi się przeciwstawić.
                — Bo co? Ich też zabijesz? – odezwał się szorstko. Była praktycznie dzieckiem!
                — Może. Musisz jednak wiedzieć, Leo, że są rzeczy gorsze od śmierci. – Rzuciła mu tak zimne spojrzenie, że przeszły go dreszcze. – Nieprawdaż, Sebastianie?
                  — Tak, pani. – Przeniósł wzrok na kamerdynera. Uśmiechał się niepokojąco, a jego oczy jarzyły się czerwonym blaskiem.
                — Co do… ?! – poderwał się z fotela.
                — Czas na ciebie, Leo. – Nawet na niego nie spojrzała. – Do dzieła.
                — Jak sobie życzysz, pani. – rozległ się cichy śmiech, a potem Stones stracił przytomność.

~
               
                — Dlaczego panienka zaprosiła agenta go środka, wiedząc, co się stanie? – spytał później swoją panią, podczas gdy taksówka odwoziła blondyna do domu.
                — Chciałam zobaczyć jego reakcję – usłyszał w odpowiedzi.
                Cały czas byli w salonie. Nie dostał rozkazu, by wstać lub wyjść, więc ich ramiona praktycznie się stykały, gdy siedzieli razem na sofie.
                — I jak, zawiodła się panienka? – Przekrzywił głowę, zaciekawiony. Była to dość słaba wymówka, ale nie zamierzał kwestionować pobudek dziewczyny. Wręcz przeciwnie, oczekiwał każdego niespodziewanego ruchu, jaki zrobi.
                — Nie do końca. – Rzuciła mu rozbawione spojrzenie. – Irytujący z niego człowiek, ale widziałam gorszych. Odegra jeszcze ważną rolę w tej grze.
                Nie miał pojęcia, o czym mówiła, uśmiechnął się jednak widząc jej zadowolenie. Po chwil wyciągnął z kieszeni marynarki zegarek i sprawdził godzinę.
                — Za pół godziny będzie obiad. Nie pozwolę panience jeść tylko słodyczy.
                Dłoń z ciasteczkiem zamarła w połowie drogi do ust czarnowłosej. Rzuciła mu mściwe spojrzenie i odłożyła kruchy krążek na talerz, mamrocząc pod nosem. Zachichotał cicho i wstając, potargał Mai włosy.

~

                — Idź już, a nie… - burknęła, odtrącając jego rękę.
                Demon zachichotał ponownie i wyszedł. Dziewczyna odgarnęła ciemne kosmyki z twarzy, próbując uspokoić walące serce.
                — Cholera – mruknęła do siebie i położyła się na plecach. Skóra była wciąż ciepła w miejscu, gdzie siedział. – To będzie ciężka podróż.


 ~~*~~


­­

                   Akcja powoli idzie do przodu (mam nadzieję, że nie za wolno D:), a zaczęły się wakacje. W ich trakcie chciałabym trochę pozmieniać bloga w sensie organizacyjno-wizualnym. Może macie jakieś pomysły lub poropozycje? :)
                   Co do rozdziału, to mam nadzieję, że się spodobał i zbytnio nie przynudził :P Szczerze, to spędziłam nad nim zadziwiająco dużo czasu, mimo że żadna super akcja nie miała tam miejsca D: Cóż, liczę na szczere opinie!

Do napisania :3
Mai

12 cze 2016

Tom 2, VIII


"Przyjmuję wyzwanie."



Następnego dnia wszystko zdawało się wrócić do normy. Jednak nic normalne nie było. Mai cały poranek siedziała w biurze z telefonem przy uchu, rozmawiając najpewniej z zastępcą dyrektora firmy Word Company. Widocznie plan demona się powiódł. Jednak wczorajsze słowa wciąż odbijały się echem w jego czaszce. Pamiętam chwile, o których ty już zapomniałeś. Czy to były jej słowa? Czy może istoty wewnątrz niej?
Nie mógł przestać rozmyślać, więc milczał, podczas gdy agent FBI próbował do niego zagadać, jedząc śniadanie. Nie odpowiadał na żadną zaczepkę, więc blondyn po chwili również umilkł, wpatrując się w swój talerz.
Wtedy do pokoju weszła czarnowłosa. Ubrana w luźny T-shirt i krótkie spodenki wyglądała o wiele młodziej. Sebastian zastanawiał się, jak to dziecko mogło tak bardzo zmienić jego świat. Odpowiedź padła, gdy tylko otworzyła usta.
- Agencie Alexandrze Wells, muszę z przykrością pana powiadomić, że pańskie wakacje w mojej rezydencji dobiegają końca – powiedziała pewnie, rzucając zainteresowanemu chłodne spojrzenie.
- Sprawa jeszcze nie została zamknięta, a ja…
- Nieważne – przerwała mu. – Mam do załatwienia kilka innych spraw i muszę wyjechać z miasta. Mogę panu przekazać wszystkie informacje związane z akcją hackerską, adresy IP, dane i kontakty do znajomych specjalistów, jednak nasza współpraca dobiega tu końca.
                Ogłupiały mężczyzna po prostu się w nią wpatrywał. Po chwili jego twarz stężała i nabrała powagi, której zwykle nie było widać.
            - Nie mogę do tego dopuścić – rzekł stanowczo.
            - Nie ma pan wyboru. O godzinie czwartej Sebastian odwiezie pana do domu. To moje ostatnie słowo. – To powiedziawszy wyszła.
            Oboje patrzyli na nią oszołomieni.
            - Zrobiłem coś nie tak? – mruknął do siebie Wells.
Po chwili zerknął pytająco na lokaja, jednak ten pokręcił głową na znak, że również nic nie rozumie. Jego pani wydawała się poddenerwowana, wręcz wzburzona.
- Proszę wybaczyć – skłonił się i wyszedł z jadalni, kierując się do biura dziewczyny.
Zastał ją stojącą przy oknie, bawiącą się końcówką warkocza. Poranne światło tworzyło wokół jej sylwetki delikatną poświatę, która nadawała scenie tajemniczego wyglądu. Nie odwróciła się, gdy zapukał.
- Panienko?
- Jutro wyjeżdżamy, Sebastianie – oznajmiła cicho.
- Dokąd, jeśli mogę zapytać?
- Północna Anglia. Włochy. Japonia.
- Co skłoniło panienkę do podjęcia tak nagłej decyzji? – spytał demon.
Wtedy odwróciła się w jego stronę, a wyraz jej twarzy zmroził mu krew. Gdzieś tam czaił się strach. Pierwotny i potężny. Nigdy nie widział jej tak przerażonej.
- Jeśli ty nic nie robisz, to sama zdobędę informacje. Tego już za wiele – szepnęła, obejmując się ciasno ramionami.
- Co się stało? – odezwał się niskim głosem, stając parę centymetrów przed nią.
Chciał zniszczyć każdą rzecz, każdą istotę, która wywołałaby u niej takie odczucia. Jednocześnie gdzieś głęboko w nim odezwały się emocje, które ostatnimi czasy coraz częściej się dawały się we znaki. Zmartwienie. Poczucie winy. Niepokój.
Mai nie odpowiedziała. Po prostu patrzyła na niego tymi ciemnymi, bezdennymi oczyma. I wtedy zobaczył coś, co mało który człowiek by zauważył.
- Dlaczego nosi panienka obie soczewki? - spytał cicho.
Tak niewielki wynalazek nowoczesnego świata. Jeden z wielu, który ułatwia życie ludzkim istotom. Ten przedmiot ukrywał coś, co zraniło go mocniej niż cokolwiek innego. Bowiem, gdy dziewczyna sięgnęła dłonią do oka i zdjęła cienki krążek, jego oczom ukazała się krwistoczerwona tęczówka. Kolor ten był identyczny jak spojrzenie demonów w jego wymiarze. Nie był l u d z k i.
- Dlatego – szepnęła po prostu.
- Jak…? Kiedy? – Nie mógł poskładać zdania.
Wydawało się, że czas stanął w miejscu, podczas gdy jego myśli pędziły szybciej, niż był w stanie za nimi nadążyć. Jak to było możliwe? Jak człowiek mógł posiąść oko demona?
- Nie wiem jak. Nie pamiętam połowy wczorajszej nocy. – Odwróciła się do niego plecami, jakby nie chciała, by na nią patrzył. – W jednej chwili siedzieliśmy w sali muzycznej. Grałam na fortepianie… i nagle budzę się w łóżku. I to oko.
Jej głos był cichy i niepewny. Nie panikowała, jakby zrobiła to większość ludzi w jej sytuacji, ale była widocznie zaniepokojona, wręcz wystraszona.
- Pamięta panienka coś jeszcze?

Nie odwróciła się do niego. Nie mogła patrzeć na szok i niedowierzanie malujące się na twarzy kamerdynera. Już sam ton jego głosu powodował, że chciała nim potrząsnąć. Cichy, wręcz współczujący, a jednocześnie słychać w nim było echo śmierci.

Sprawię, że będzie cierpiał. Ty mu to zrobisz.

Te słowa wwiercały się w jej umysł cały poranek, gdy siedziała w biurze. To one przerażały ją bardziej niż cokolwiek innego.
- Nie – skłamała mu po raz pierwszy.
Przez chwilę myślała, że jej nie uwierzy. Jednak musiała go zaskoczyć, bo nie drążył głębiej. Głupiec. Zamknęła oczy, jedno szkarłatne, drugie czarne, naznaczone przez demona stojącego za jej plecami. Stworzenie, które podważa wszystko, w co kiedykolwiek wierzyła.
Przyjmuję wyzwanie. Nie poddam się tak łatwo – pomyślała, podejmując kolejną decyzję.
Odwróciła się w końcu, mówiąc:
- Nie zamierzam stać bezczynnie, Sebastianie. Może i jestem zwykłym człowieczkiem, jednak nie oddam się żadnej mocy. Nie pozwolę się kontrolować.

Ten ogień w teraz różnokolorowych oczach przywrócił go do teraźniejszości, jednocześnie przypominając, dlaczego jeszcze nie zabił dziewczyny, mimo że kontrakt wygasł. Ta siła, duch, którego nie dało się złamać, powodował, że za każdym razem mu imponowała. Dlatego też teraz ukląkł na jedno kolano i kładąc dłoń na piersi, pochylił głowę.
- Oczywiście, moja pani. Nie dopuszczę do tego.
Nagle chłodna dłoń chwyciła go za podbródek i uniosła twarz. Spojrzenie Sebastiana napotkało to czarnowłosej, a jego porażająca moc sprawiła, że zamarł.
- Trzymam cię za słowo, demonie – szepnęła, a ich nosy prawie się zetknęły. – Bo jeśli ponownie nie wywiążesz się ze swojego zadania, dopilnuję tego, byś nigdy więcej nie ujrzał na oczy żadnej duszy. – Cicha groźba wciąż unosiła się w powietrzu wraz z delikatnym zapachem jego pani, nawet gdy ta już wyszła.
Demon zaśmiał się pod nosem, wstając i przeczesując palcami w rękawiczce ciemne włosy. Coś mu mówiło, że to nie były słowa rzucone na wiatr. I ta świadomość sprawiała, że ten mały płomyk w jego głębi zmienił się w niszczycielski pożar.

~*~

Teraz gdy wiedziała co robić, czuła wewnętrzną siłę, która trzymała ją w całości i nie pozwalała ulec emocjom. Siedziała na kanapie w salonie i układała plan podróży, przeglądając artykuły w Internecie. Mniej więcej w połowie tej czynności przeszkodziło jej pukanie do drzwi. Dziewczyna uniosła wzrok i napotkała spojrzenie blondyna. Westchnęła cicho i patrzyła na niego, czekając, aż się odezwie.
- Czy mogę dostać chociaż odpowiedzi? – spytał.
Kiwnęła głową w kierunku fotela naprzeciwko niej, a mężczyzna usiadł na nim. Oparł łokcie o kolana, splatając palce. Zdawał się nad czymś zastanawiać, a czarnowłosa mu nie przeszkadzała.
- Powiesz mi dlaczego, czy to informacja poufna? – Kpina w jego głosie miała wyraźnie rozdrażnić Mai, ta jednak nie przejęła się tym.
- To nie jest informacja przeznaczona dla czyichkolwiek uszu – odparła po prostu.
- Rozumiem. W takim razie wyjaśnij mi, z łaski swojej, jak ma to wyglądać? Rzucisz mi papierami w twarz, mówiąc: radź sobie sam?
- Z grubsza. Przecież i tak to nie było pańskim głównym zadaniem, nieprawdaż?
- A co nim niby miało być? – prychnął.
Patrzyła z uznaniem na jego minę, nieprzeniknioną maskę.
- Podziwiam pańskie umiejętności aktorskie, panie Wells, jednak w chwili, gdy wszedł pan na teren mojej posiadłości, wszystkie karty zostały już rozdane. Na pańskie nieszczęście, wszystkie trafiły do mnie.
Z głębi piersi blondyna wydobył się niski, ponury śmiech.
- Ciekawe porównanie, zwłaszcza że nie lubisz gier karcianych – rzucił jej chłodne spojrzenie. Ona jednak wciąż pozostawała neutralna.
- Owszem, pewien incydent w Vegas nauczył mnie, że nie warto się pchać w gry, w których nie ma szans się wygrać – zaśmiała się z siebie w duchu na to wspomnienie.
- Wciąż jednak się ze mną bawisz – stwierdził sucho. – Oczekiwałem, że zamkniesz mi drzwi przed nosem, gdy przyjechałem. Ty jednak otworzyłaś je na oścież i wpuściłaś do swego królestwa.
- Raczej smoczej jamy. – Krzywy uśmiech na jego twarzy pokazał, że nie docenił żartu. – Szczerze, to miałam zamiar wykurzyć pana w ciągu maksymalnie dwóch dni, jednak coś mnie przekonało, by przedłużyć naszą zabawę. – Przechyliła się i wcisnęła guzik wbudowany w oparcie sofy.
- A dokładniej? – spytał, obserwując każdy jej ruch.
- Był pan katalizatorem, panie Wells. Zaczął pan coś, co myślałam, że dawno się już skończyło – krążyła mgliście.
- Coś dobrego, czy złego? – zawahał się.
- Trochę tak, trochę tak. – Przekrzywiła głowę, uśmiechając się ledwie dostrzegalnie. – Jednak tak samo, jak jestem panu wdzięczna, tak samo pańska rola się skończyła i musi pan zniknąć.
Alex spiął się cały.
- To znaczy?
- Proszę się nie obawiać – zmrużyła oczy. – Dopóki pan trzyma się swoich spraw, nikomu nic się nie stanie. Nie znajdzie pan mojej słabości, nie mówiąc już o wykorzystaniu ich, czy nawet szantażu.
- A skąd ta pewność?
- Bo ta słabość jest moją największą siłą.
Ledwo wypowiedziała te słowa, rozległo się ciche pukanie.
- W czym mogę pomóc panienko? – spytał Sebastian, nie ukrywając zadowolonego uśmiechu.
- Pomóż naszemu gościowi z pakowaniem i odwieź go do domu – powiedziała, cały czas patrząc w szare oczy blondyna. – Jego rola w tej sprawie dobiegła końca.

- Jak sobie życzysz, pani.

~~*~~

Tym razem na czas! :D Przepraszam (znowu) za te średnio zorganizowane rozdziały. Pracuję jednak teraz (z pomocą Nami :*) nad poprawą poziomu notek i nawet polepszeniem w porównaniu do tomu pierwszego. 
Tak więc mam nadzieję, że ten <oby lepszy> rozdział się Wam spodobał i liczę na komenty! :3 

Do napisania
Mai :3