31 mar 2015

XI

                - Mhm, bardzo – mruknęła obojętnie, dalej patrząc się w okno.
                Chłopak westchnął.
                - Pracuję tu już od dwóch lat i ani razu nie widziałem, żebyś się uśmiechnęła. To jest lekko przerażające, wiesz?
                Nie odpowiedziała.
                - A może naprawdę ci się podobam? - uśmiechnął się łobuzersko.
                - Zawsze – odparła sarkastycznie.
                Aaron zaśmiał się. Przyjemny dźwięk.
                - Może się nie śmiejesz, ale sama jesteś zabawna. Chciałbym kiedyś cię zobaczyć bez towarzystwa piekielnie dobrego lokaja. Założę się, że teraz podsłuchuje pod drzwiami. Potem będzie ci robił wywody jak to powinnaś się zachować.
                Mai odwróciła twarz, by ukryć ledwo zauważalny uśmiech. Trafił w sedno.
                - Oooo, czyżbym wywołał na twojej twarzy uśmiech? Zwycięstwo! Teraz musisz dać mi coś w zamian! – powiedział.
                - Możesz pomarzyć – odparła dziewczyna, powracając do rzeczywistości.
                Za każdym razem, gdy rozmawiała z Aaronem, przebieg ich konwersacji przebiegał podobnie. Od ogrodu, przed żarty i docinki, po „flirt” i znów do docinków. Aż do znudzenia.
                - Hahaha, twarda jesteś. 
                Nagle Sebastian zapukał do drzwi.
                - Wejdź.
                - Przepraszam, że przeszkadzam w rozmowie, ale za pół godziny przyjedzie panienki gość – powiedział i skłonił się z ręką na piersi.
                - To ja w takim razie będę się już zbierać – mężczyzna wstał, odstawiając pusty kubek na stół. – Dziękuję za herbatę i gościnę. Wpadnę za tydzień.
                Już mijał lokaja w drzwiach, ale obejrzał się za siebie i z szerokim uśmiechem powiedział do niej:
                - Zadzwoń w sprawie zadośćuczynienia. Znasz mój numer.
                - Nie czekaj za długo – odparła chłodno. Chłopak zaśmiał się.
                - Do zobaczenia!

                - Doprawdy, bezczelność tego człowieka nie zna granic – mruczał demon, idąc za Mai jak cień do jej pokoju.
                - Wiem – powiedziała i zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Maruda.
                Wyciągnęła czerwoną obcisłą sukienkę z wcięciem do połowy uda i głębokim dekoltem. Nie w jej stylu, ale skąpa sukienka i wysportowane ciało nieraz pomogły jej w interesach. Faceci to świnie. Tak mawiał jej brat. Otrząsnęła się. Nie miała zamiaru o nim myśleć.
                Zaczęła się ubierać. Założyła czarne szpilki i narzutę na ramiona. Umalowała się i obejrzała cała w lustrze. Powinno być dobrze.
                Otworzyła drzwi, by wyjść z pokoju. W wejściu stał Sebastian. Otaksował ją wzrokiem, zachowując kamienny wyraz twarzy.
                - Wygląda panienka… przepięknie – powiedział.
                - Nie kłam. Wyglądam jak prostytutka. O to chodzi – odparła. Lokaj uśmiechnął się lekko.
                - Panienka ma o wiele lepszy gust. Poczułem jednak chęć, by skomentować panienki kreację – ukłonił się lekko.
                Dziewczyna wywróciła oczami. Ruszyła korytarzem.
                - Wszystko gotowe?
                - Oczywiście. Tak jak panienka chciała – odparł demon schodząc za nią po schodach.
                W tej samej chwili, gdy dotarli na sam dół, zadzwonił dzwonek. Sebastian poszedł otworzyć drzwi, a Mai poszła za nim, by przywitać gościa.
                W wejściu stał niski, otyły mężczyzna po sześćdziesiątce. Rzadkie włosy, obwisłe policzki i małe, chytre oczy nadawały mu nieprzyjemny wygląd.
                Obejrzał dziewczynę od stóp do głów i przetarł spocone czoło bawełnianą chustką. Oblech.
                - Witam, panie Johnson. Miło pana poznać. Jestem Mai Word – powiedziała, byle tylko przestał ją pożerać wzrokiem. Przebranie działało aż za dobrze.
                - Dzień dobry, a raczej dobry wieczór, pani Word. Dziękuję serdecznie za zaproszenie mnie do pani rezydencji – sapnął mężczyzna, czerwieniąc się lekko.
                Sebastian zaprosił go do środka i pomógł pozbyć się wierzchniego okrycia. Potem zaprowadził ich do salonu gościnnego i podał herbatę oraz ciastka. Dziewczyna chwyciła filiżankę.
                - Ekhem – chrząknął Johnson. – Tak więc… w jakiej sprawie mnie pani tu wezwała? – spytał nieco niespokojnie, co chwilę zerkając na jej dekolt. Odkąd wszedł do rezydencji, nie spuszczał z niej wzroku.
                - Cóż, nie ukrywam, że miałam ku temu pewien cel.
                - W to nie wątpię – odparł.
                Nastała chwila niezręcznej ciszy. Mężczyzna sięgnął po ciastko.
                - Steve Johnson. Lat sześćdziesiąt trzy, urodzony w Kanadzie dnia dwudziestego trzeciego września – zaczęła Mai. – Biznesmen powoli upadającej firmy Johnson’s Inc. Rozwiedziony, ma trzydziestoletniego syna Carla, który odziedziczy po nim spółkę. Kocha pieniądze i ładne, młode kobiety, nienawidzi porażek i kiedy ktoś mu w chodzi w drogę. Bezwzględny wilk w owczej skórze. Mylę się? – spytała lekko.
                Johnson spiął się i zaczął wstawać, ale zimny wzrok dziewczyny go powstrzymał. Zamiast tego, poczerwieniał na pulchnej twarzy i wykrzyknął:
                - Jak śmiesz! Nie będę znosił obrażania mnie!
                - Ależ to nie była obraza. Jedynie szczera prawda.
                - Nawet jeśli, to skąd miałaby  p a n i  takie informacje? – spytał ostro.
                - Mam swoje źródła. Jednak nie zaprosiłam tu pana po to, by o tym rozmawiać. Po prostu lubię być… przygotowana – mruknęła przymykając oczy i upijając łyk herbaty z filiżanki. Czarna. Nie pasuje do biszkoptów.
                - W takim razie dlaczego miałem tu przybyć?
                - Mam do pana parę pytań.
                - O co? – spytał.
                - Powoli, wszystko po kolei – uspokoiła go lekko marszcząc nos. Był irytujący i śmierdział potem. Miała go serdecznie dość, lecz dalej prowadziła swoją grę.
                - Jeśli myślisz, że będę… - zaczął, ale mu przerwała.
                - Proszę, by pan się uspokoił i czekał aż skończę. Na razie jestem jeszcze miła.
                Zamilkł. Atmosfera w pokoju zrobiła się ciężka od zniecierpliwienia i strachu. Mai napawała się przerażeniem w jego oczach.
                - Pytanie pierwsze: Czy wierzy pan w istoty nadprzyrodzone?
                - Hę? – mruknął zaskoczony Johnson – Duchy, zjawi i tym podobne?
                - Nie tylko. Czy wierzy pan w duchy, anioły, demony, Boga, Diabła i wszystkie im bliskie? – spytała, rzucając mu puste spojrzenie przez rzęsy.
                - Ja.. nie wiem, raczej nie – odparł. Był zdenerwowany, miętosił chustkę, którą co jakiś czas przecierał czoło.
                - Hmm… załóżmy, że panu wierzę. Tak więc kolejne pytanie brzmi: W co pan wierzy?
                - Dlaczego musze odpowiadać na te śmieszne pytania?! – wykrzyknął nagle.
                - Bo jest pan pod moim dachem, a tu niczego nie można być pewnym… - mruknęła cicho.
                - Czy to ma być groźba?! Zaraz zadzwonię na policję! – zaczął grzebać po kieszeniach.
                Gdy nie znalazł w nich komórki, spojrzał na nią wściekle.
                - Złodziejka! Oddawaj mój telefon! Wynoszę się z tego domu!
                - Nic panu nie ukradłam. A nie wyjdzie pan, dopóki na to nie pozwolę.
                Ruszył do drzwi i szarpnął za klamkę. Zamknięte. Podszedł do okna, jednak gdy odsłonił zasłony, okazało się, że były zakratowane. Rozglądał się w panice za drogą ucieczki, ale jej nie znalazł.
               Wtedy jego wzrok padł na dziewczynę, która spokojnie siedziała na kanapie, sącząc herbatę. Rzucił się na nią rozpaczliwie. Jednak jego dłonie zamiast na jej gardle, zacisnęły się w powietrzu. Poczuł silne kopnięcie w brzuch i uderzenie w kark. Pod wpływem fali bólu, upadł na podłogę. Próbował się podnieść, ale obcas dziewczyny boleśnie wbił mu się w kręgosłup.
                Odwrócił głowę, by na nią spojrzeć. Rozcięcie w sukni ukazywało smukłą nogę dziewczyny, gdy torturowała go butem. Pochyliła się nad nim i przycisnęła krótki sztylet do gardła. Nie wiedział skąd go nagle wzięła, ale zamarł czując, jak strużka krwi spływa mu po skórze.
                - Myślę, że powinieneś być milszy. Zwłaszcza dla osoby, która w każdej chwili może zabić taką świnię jak ty. Rozumiemy się?
                Kiwnął głową, starając się odsunąć głowę od ostrza.  Mai jednak tylko mocniej je przycisnęła do gardła skomlącego mężczyzny.
                - Wiem, że układasz się z demonem – mruczała mu cicho do ucha.
                - Skąd …
                - Mówiłam, że lubię być dobrze poinformowana. Mam tylko jedno pytanie: Jak nazywa się ten nieszczęśnik, który z tobą współpracuje?
                - Nie mogę powiedzieć… zabije mnie – wycharczał.
                - A myślisz, że ja tego nie zrobię? – spytała cicho.
                - I tak się mnie pozbędziesz. On będzie mnie torturował, aż skonam. A potem zniszczy moją duszę. To jest gorsze niż to, co ty możesz mi zrobić.
                - W takim razy masz niekompletne informacje. Sebastian.
                Nie musiała podnosić głosu, by ją usłyszał. Wezwany wszedł do pokoju i skłonił się z lekkim uśmiechem.
                - W czym mogę pomóc, pani?
                - Nasz gość poczęstował się ciasteczkami zrobionymi przez ciebie… Czas mu chyba zdradzić przepis.
                - Ach tak. To moja nowa specjalność. Biszkopty nadziewane specjalną substancją… napojem  powodującym potworny ból u osoby, która poczuje jakikolwiek kwiatowy zapach. Dzisiejsza technologia jest zaprawdę niezwykła – powiedział z niemałą dumą.
                - Czy zechciałbyś, więc, przynieść nasz prezent dla pana Johnsona? – spytała.
                - Z wielką chęcią, pani.    
                Mężczyzna patrzył tylko z osłupieniem na Sebastiana, gdy wychodził z pomieszczenia.
                - Przecież on... jak mogłem nie zauważyć? – szepnął cicho przerażony.
                Po krótkiej chwili, lokaj wrócił z czerwoną azalią pod szklanym kloszem.
                - Masz ostatnią szansę. Jak nazywa się ten demon? – spytała Mai.
                - Nie powiem – odparł nie odrywając wzroku od przedmiotu trzymanego przez kamerdynera.              
                Dziewczyna spojrzała na służącego, a ten uklęknął przed twarzą Johnsona i uniósł pokrywę. Po pokoju rozległ się intensywny zapach kwiatu, a mężczyzną zaczęły targać konwulsje. Krzyczał, trzymając się za twarz. Mai odskoczyła, by nie uderzył jej łokciem.
                - Weźcie to! Zabierzcie to ode mnie! – wrzeszczał.
                Tarzał się po ziemi, uderzając o nogi stołu i kanapę. Próbował zatkać nos, jednak to nie działało. Ból, który sprawiał, że płonęła mu twarz, nie chciał ustąpić.
                - Odpowiedz na pytanie.
                - Damien! Nazywa się Damien!  

                Na znak Mai, Sebastian odłożył kwiat i jednym wprawnym ruchem skręcił mężczyźnie kark. 


~~*~~


                W końcu na czas! :D Mam nadzieję, że ten rozdział się Wam spodobał. Poprzednio pisaliście, że robi się coraz ciekawiej i czekacie na ciąg dalszy. Myślę, że to tylko zaostrzy Wasz głód xDD (ja zła >:3)
                Piszcie śmiało w komentarzach, co myślicie i co chcialibyście zobaczyć w kolejnych rozdziałach! ^^ 

27 mar 2015

X

                Huk wystrzału odbijał się echem od pobliskich wieżowców. Mai schowała broń do torebki, uprzednio wycierając chustką sztylet z czarnej krwi. Potem spojrzała na leżącego mężczyznę.
                - Sebastian – powiedziała cicho.
                Zawołany, podniósł Leo. Był nieprzytomny. Wiedziała, że kule, które dał jej lokaj kiedyś się przydadzą.
                - Wsadź go do samochodu. Trzeba się nim zająć – powiedziała. Podczas gdy demon skoczył ze Stones’em na rękach, dziewczyna zjechała windą. Skoro niebezpieczeństwo minęło, nie musiała znów dotykać Sebastiana, by jej pomógł. Na samą myśl o tym, czuła chłód przeszywający jej ciało.
                Lokaj czekał na nią przy aucie. Otworzył jej drzwi, a potem zasiadł za kierownicą. Jechali do rezydencji. Mieli kilka spraw do omówienia.
                Po tym jak dotarli na miejsce, wziął Leo na ręce i zaniósł go do środka.  Mai szła powoli za nim, słuchając skrzypienia śniegu pod jej butami. Gdy zamknęła drzwi frontowe, demon rozpiął guziki jej płaszcza, pomógł jej go zdjąć i powiesił na wieszaku.
                - Zaraz zrobię panience herbatę – powiedział, skłonił się i ruszył w kierunku kuchni.
                Dziewczyna bez słowa skierowała się na schody i wspięła się na drugie piętro. Weszła do jej prywatnego salonu i usiadła na kanapie. Oparła się o poduszki i patrząc niewidzącym wzrokiem przez okno, zaczęła bawić się końcówką warkocza. Rozmyślała o tym, ile informacji dzisiaj zdobyła. Było nad czym się zastanawiać.
                Po kilku minutach poczuła, że Sebastian wchodzi do pomieszczenia. Nie zareagowała jednak. Lokaj położył na stoliku filiżankę herbaty i talerzyk z ciastkami waniliowymi.
                - Zielona? – spytała.
                - Oczywiście, pani – odparł.
                Uklęknął przed nią i spojrzał na jej twarz z zagadkowym uśmiechem.
                - Czy mogę?
                - Musisz?
                - Zna panienka konsekwencje. Jeśli tego nie opatrzę… - zaczął, ale mu przerwała.
                - Rób co musisz.
                Wziął z tacy stojącej na stole ciemną buteleczkę, gazę i bandaż. Mai wyciągnęła lewą rękę. Wewnętrzna część dłoni wyglądała jakby wylano na nią wrzątek. Pokryta dużymi bąblami, jednak skóra zamiast czerwonej była czarna.
                - Doprawdy… musi panienka bardziej o siebie dbać. Niepotrzebnie panienka użyła sztyletu. Zna…
                - Zamilcz – powiedziała zimno. Tak zrobił.
                Nie było innego wyboru. Musiała pokazać tamtemu demonowi, że ma nad nim miażdżącą przewagę. Samym pistoletem nie wzbudziłaby w nim przerażenia.
                Lokaj nasączył wacik substancją z fiolki i delikatnie zaczął przemywać jej dłoń. Mimo że piekło to niesamowicie, dziewczyna ani drgnęła dopóki nie skończył.  Obwiązał ranę bandażem. Nie dotknął jej przy nim ani razu. Dobrze go wyszkoliła.
                Kiedy wstał, Mai sięgnęła po filiżankę i upiła łyk gorącego napoju. Drugą ręką chwyciła ciastko i odgryzła kawałek. Uwielbiała smak wanilii i zielonej herbaty.
                Sebastian stał w milczeniu i czekał, aż zacznie mówić. Przez chwilę napawała się jeszcze smakiem napoju, jednak po chwili odłożyła na wpół pustą filiżankę i ponownie oparła się na poduszkach. Dotknęła policzka zabandażowaną dłonią. Szorstki materiał drażnił skórę.
                - Co o tym myślisz? – spytała w końcu.
                - Tamto… stworzenie, bo demonem nazwać go nie mogę, najwyraźniej mówiło prawdę. Zresztą niemożliwym by było zorganizować tak potężną truciznę, nie potrafiąc nawet oprzeć się kryształowym kulom.
                - Hmm… Też tak uważam. Musi za tym stać ktoś o wiele potężniejszy… - snuła.
                Sebastian uśmiechnął się.
                - Czyżby panienka miała jakieś podejrzenia? – spytał. Wiedział, że dziewczyna się z nim bawi.
                - A i owszem…
                - A mogłaby panienka się nimi ze mną podzielić?
                - Hmm… - mruknęła. – Myślę, że mamy konkurencję, Sebastianie.
               
                Lokaja przeszedł dreszcz, gdy Mai wypowiedziała jego imię. Sposób, w jaki je wręcz wymruczała dawał do zrozumienia, że w najbliższym czasie będzie dziać się coś bardzo… ciekawego. Demon uśmiechnął się szerzej. Nie mógł się doczekać widoku jego pani w akcji. Widział ją w takim stanie tylko raz i wywarło to na nim wtedy duże wrażenie. Chciał znów poczuć ten dreszcz emocji.
                Jego uśmiech stał się drapieżny.
                - Czy życzy sobie panienka, bym coś zrobił? – spytał.
                - Przygotuj się na show.
                - Tak, pani – powiedział zadowolony.
                Nagle drzwi otworzyły się z hukiem. W wejściu stał Leo, chwytając się za ramię i dysząc ciężko. Był cały spocony, a oczy miał otwarte z przerażenia.
                - Mai… - charczał.   
                Lokaj podbiegł do śledczego i podtrzymał go, by nie upadł. Dziewczyna wstała i podeszła do mężczyzny.
                - Nic ci nie jest, Mai ja… - zaczął, ale ta uniosła dłoń, dając znak, by nic nie mówił.
                - Jak się czujesz, Leo? – spytała cicho.
                - Ja? Bywało lepiej, ale co ważniejsze…
                - Nie kończ. Sebastian, pomóż mu usiąść – rozkazała.
                Gdy śledczy siedział już w fotelu, dziewczyna posłała demona po herbatę, a sama w milczeniu przyglądała się mężczyźnie. Ten wiercił się niespokojnie, a po chwili wybuchnął:
                - Ja nie chciałem… nie miałem nad tym kontroli! Nie wiem, coś mnie opętało! Nigdy bym cię nie skrzywdził!
                - Wiem, Leo – odparła spokojnie i sięgnęła po ciasteczko. – Wiem też, że to będzie dla ciebie trudne, ale chcę, byś mi opowiedział o wszystkim, co pamiętasz. Od czego się zaczęło, czym się objawiało.
                - Ja… - przeczesał dłonią jasne włosy. – Tak ze cztery dni temu zaczęła mnie boleć głowa. Paracetamol, tabletki; nic nie pomagało. Potem w głowie słyszałem głos. Mówił, że wszystkich okłamujesz… że jesteś zła i musze się ciebie pozbyć. Wypierałem to, ale to było coraz silniejsze. Gdy obudziłem się kolejnego ranka, nie miałem już nad sobą kontroli. Ktoś inny… nie wiem, poruszał mną? Nie mogłem nic zrobić. Ja wiem, że to brzmi surrealistycznie, zwłaszcza, że jestem detektywem i z reguły nie wierzę w nic prócz faktów, ale… to prawda. Pamiętam wszystko. Jego strach, gdy mierzyłaś do mnie… nas z broni. Przeszywający ból postrzału – nagle zmarszczył czoło i spojrzał na Mai. – Skąd miałaś broń? A ten sztylet? – jego oczy rozszerzyły się. – Kamerdyner! Przecież on latał! Zaniósł cię na dach! I skąd wiedziałaś, co się ze mną dzieje? Mai! – wstał.
                Dziewczyna spokojnie na niego patrzyła. Głupiec. Tylko stwarzał problemy.
                - Wiem już wszystko, co chciałam – powiedziała cicho.
                - Mai! W co ty się wkopałaś?! Sekta?! Jakieś bractwo?! Co mi się stało? Kim jest ten lokaj?! – krzyczał Leo.
                - Jesteś za głośny – odparła zimno.
                Spojrzała śledczemu w oczy. Mężczyzna zamarł. Ten pusty wzrok. Emanowała od niego obojętność i irytacja. Nie obchodził jej. Był pionkiem.
                - Ty…
                Nie dokończył, a Mai nacisnęła guzik wbudowany w poręcz, a do pomieszczenia wszedł Sebastian. Postawił filiżankę z herbatą na stole i stanął przed Stones’em. Ten cofnął się przestraszony i opadł  na fotel. Żarzące się na czerwono oczy i lubieżny uśmiech lokaja sprawiały, że nie mógł nawet drgnąć.
                - Zajmij się nim – powiedziała cicho, przenosząc obojętny wzrok na okno.
                - Tak, pani.

~*~

               
                Parę dni później dziewczyna ćwiczyła na sali. Wykonywała skomplikowane sekwencje ciosów, zwodów i uników. Worek treningowy wydawał głuchy odgłos za każdym razem, gdy w niego trafiła. Cios, kopnięcie, unik. Zwód, cios i kolejny unik.
                Trwała w tym transie przez kilka minut. Nagle poczuła mrowienie na karku i błyskawicznie odwróciła się, wykonując kopnięcie z pół obrotu. Sebastian zablokował cios przedramieniem.
Poczuła jakby uderzyła w kamień, ale nic nie powiedziała. Lokaj uśmiechał się lekko.
                - Ostatnio ciężko panienka trenuje. Zaczynam się martwić o panienki zdrowie – powiedział.
                Nie odpowiedziała, tylko znów zaczęła uderzać w worek. Kontrolowała swój oddech i każdy ruch, jednak podświadomie wytężała zmysły, rejestrując każdy ruch demona.
                Ten westchnął cicho, jakby ubolewając nad głupotą dziecka. To ją zirytowało. Opuściła ramiona luźno wzdłuż ciała i stanęła do niego bokiem.
                - Za piętnaście minut przyjdzie ogrodnik sprawdzić rośliny, a za dwie godziny powinien pojawić się… gość  panienki. Musi się panienka zacząć szykować – powiedział kłaniając się lekko.
Teraz to Mai westchnęła. Ściągnęła rękawiczki i chwyciła butelkę z wodą, którą podał jej lokaj. Wolałaby usiąść i poczytać dobrą książkę, jedząc ciasto czekoladowe. Ale obowiązki wzywają.
                Ruszyła do swojego pokoju. Przebrała się w czarne spodnie i luźną czerwoną tunikę. Lubiła połączenie tych kolorów. Zeszła na dół i usłyszawszy dzwonek, otworzyła drzwi. Na schodach stał wysoki, przystojny brunet z szarozielonymi oczami. Uśmiechnął się lekko. Był cztery lata starszy od Mai i pracował w rezydencji jako ogrodnik. Był też jedynym człowiekiem, który regularnie tu przychodził. Sebastian mógł zająć się wszystkim, ale potrzebowała go do ważniejszych zadań niż pielęgnacja trawnika.
                - Witaj, szefowo – powiedział lekko. Rzuciła mu zimne spojrzenie. – Dobrze, już dobrze, panienko Mai – poprawił się śmiejąc. Dziewczyna westchnęła.
                - Widzę, że zdrówko dopisuje – zagadnął.
                - Mhm – mruknęła.
                - To ja zabieram się do roboty. Chciałem tylko powiedzieć, że jestem, by piekielnie dobry kamerdyner mnie nie wygonił. Zamelduję się za około godzinę – mrugnął do niej i zeskoczył na chodnik, kierując się na tyły rezydencji do głównego ogrodu.
                - Słyszę, że pan Aaron Tarver już dotarł – powiedział Sebastian z lekką irytacją, gdy zamknęła drzwi frontowe.
                Kiwnęła głową. Aaron był dziwną osobą, ale z nie wiadomo jakiej przyczyny, nie czuła do niego niechęci. Ale czasem ją wkurzał.
                - Doprawdy, nie rozumiem, czemu panienka nalega, by go tu trzymać – rzekł z niesmakiem.
                - Rozmawialiśmy o tym. Koniec dyskusji – odparła. – Przynieś mi coś słodkiego.
                - Tak, pani – powiedział i odszedł w kierunku kuchni.
                Mai westchnęła. Sama nie wiedziała, czemu nie zwolniła ogrodnika. Po prostu coś jej mówiło, by go zatrzymała.
                Siedziała w salonie gościnnym na parterze i jadła kawałek tortu, rozmyślając nad dzisiejszym spotkaniem. Za godzinę miał przyjść ktoś, kogo próbowała znaleźć przez ostatnie kilka dni. Musiała dokładnie zaplanować przebieg rozmowy. Wtedy do pokoju wszedł Sebastian, prowadząc ze sobą Aarona. Ten usiadł na fotelu i wziął od lokaja filiżankę z gorącą herbatą. Mężczyzna był lekko zaczerwieniony od zimna. Jego przydługie czarne włosy były w nieładzie, nadając mu ciekawy, niebezpieczny wygląd.
                Zaczął mówić jej o kondycji ogrodu i o pracach, które będzie musiał wykonać. Nie słuchała go zbytnio. Lubiła rośliny, ale nie mogła się skupić. Przypominał jej Leo, a jednocześnie był jego kompletnym przeciwieństwem. Chyba po raz pierwszy dokładniej mu się przyjrzała. Wyraźnie zarysowana szczęka, silne dłonie i umięśnione barki, prosty nos.
                - Przepraszam... ale czemu się tak na mnie patrzysz? Czuję się lekko niezręcznie – zaśmiał się.
                Mai opamiętała się. Spojrzała mu w oczy i po chwili przeniosła wzrok na okno.
                - Mów dalej.  
                Brunet uniósł brew. Dalej milczał.

                - Czyżbym się panience podobał? – spytał w końcu z rozbrajającym uśmiechem. 

~~*~~ 

                Dziesiąsty rozdział za nami! :D (w końcu na czas ;-;) Szybko mi to zleciało, ledwo zaczęłam się rozkręcać x3 
Mam nadzieję, że Wam się podobał, bo w najbliższym czasie będą przeważac podobne klimaty (ale bez przesady) 
                 To cóż, czekam z niecierpliwością na Wasze opinie :D 

                 Do napisania!

23 mar 2015

IX

                Mai kiwnęła głową.
                - Nikt inny nie przychodzi mi do głowy – powiedziała cicho.
                Siedziała zamyślona przez chwilę. Nagle podniosła głowę i spojrzała na tacę. Sebastian zaśmiał się cicho. Bawiło go uzależnienie pani od słodyczy. Gdyby ktoś chciał ją porwać, wystarczyłoby zaproponować jej dobre ciastka i poszłaby z własnej woli.
                - Nie chichotaj pod nosem, tylko mi je podaj – mruknęła.

                - Gdzie się panienka wybiera? – spytał lekko zirytowany Sebastian.
                Był wtorkowy wieczór. Minęły dwa dni odkąd otruto jego panią.
                - Do pracy. Nie byłam wczoraj w biurze, więc muszę przyjść dzisiaj – odparła dziewczyna dopinając guziki czarnej koszuli. Chwyciła w rękę torebkę i stanęła przed demonem.
                - Radziłbym panience zostać w domu. Nadal jest panienka słaba.
                - Przesuń się – powiedziała puszczając słowa lokaja mimo uszu.
                Ten westchnął cierpiętniczo. Nie mógł dopuścić, by sytuacja sprzed kilki dni się powtórzyła. Chciał ją mieć cały czas na oku.
                - W takim razie zrobię panience śniadanie i kawę do pracy – rzekł tonem nie znoszącym sprzeciwu.
                Tym razem to Mai westchnęła. Natręt.
               
                Jechali przez miasto w milczeniu. Dziewczyna jak zwykle wyglądała przez okno, nie skupiając wzroku na żadnym konkretnym obiekcie.
                - Czy pozwoli panienka, bym towarzyszył w przesłuchaniu pana Stones’a?
                - Dlaczego? – spytała nie odwracając głowy.
                - Chciałbym mu się dokładniej… przyjrzeć – odparł zaciskając mocniej palce na kierownicy.
                - Nie waż się robić niczego głupiego bez mojej zgody.
                - Tak, pani.
                Był wściekły. Chciał się zemścić. Ktoś śmiał zagrać mu na nosie i prawie zabrał jego cenną duszę.
                Gdy dotarli na miejsce, Mai wyciągnęła z torebki przepustkę. W środku użyła jej, by otworzyć wydział zamknięty, w którym pracowali wszyscy śledczy. Sebastian wszedł za nią. Miał specjalne pozwolenie na przebywanie w biurze, jednak musiał cały czas być przy dziewczynie. Przynajmniej mogła go mieć na oku.
                Po drodze do jej stanowiska, detektywi witali się z nią. Czasem obrzucali lokaja niechętnym spojrzeniem, ale nic więcej nie mówili. Nie każdy był tu mile widziany.
                Usiadła za biurkiem i włączyła komputer. Demon przycupnął na krześle obok niej. Patrzył się przed siebie z kamienną twarzą. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Za szybą stał Leo.
                - Hej Mai, czemu cię wczoraj nie było? – spytał. Po chwili jego uśmiech przygasł. Musiał zauważyć jej sińce pod oczami. – Co ci się stało? Jesteś chora?
                - Nie – odparła. Śledczy chciał podejść bliżej, ale lokaj zastąpił mu drogę. Stones cofnął się zaskoczony, wpatrując się w napiętą ze złości twarz kamerdynera.
                - Co…? – nie dokończył.
                - Sebastian, dość – rzekła Mai dobitnie.
                Ten spojrzał na nią. Wydawało jej się, że dostrzegła w jego oczach błysk czerwieni.
                - Usiądź.
                Tak zrobił. Znów patrzył przed siebie, nie dając nic po sobie poznać. Jednak w środku gotował się z wściekłości.
                - Wybacz jego zachowanie – powiedziała.
                - N-nie ma sprawy – odparł otrząsając się.
                Zerkał co jakiś czas podejrzliwie na demona.
                - Tak więc?
                - Znaleźliśmy coś w sprawie morderstwa – powiedział śledczy, na chwilę przenosząc wzrok na Mai.
                - Dzisiaj rano zamordowano właściciela restauracji. Jego ciało znajdowało się w tym samym miejscu co poprzednia ofiara. Obrażenia są identycznie. I to dosłownie. Kula trafiła w dokładnie to samo miejsce, obrażenia głowy także się pokrywają.
                Dziewczyna zmarszczyła czoło. Przecież to niemożliwe. Każdy człowiek ma trochę inną twardość kości, urazy z przeszłości, otłuczenia, wszystko pływa na to, jak kość popęka.
                - Coś jeszcze? – spytała.
                - Tak. Na miejscu zbrodni znaleziono to – powiedział wyciągając rękę z torebką na dowody.
                Wcześniej jej nie zauważyła. W środku znajdowała się tylko jedna rzecz. Duże, czarne pióro. Żaden ptak nie ma tak ogromnych piór. Chyba, że to nie był ptak…
                - Zanim spytasz: nie, nie jest sztuczne. Jego budowa cząsteczkowa nie przypomina niczego, co do tej pory widzieliśmy. Goście z laboratorium są skołowani.
                - Jakieś inne poszlaki?
                - Technicy nadal są na miejscu zbrodni, ale nie sądzę, by coś znaleźli.
                Mai kiwnęła głową. Myślała podobnie. Pióro potwierdzało jej przypuszczenia.
                - Leo? – spytała nagle.
                - Tak?
                - Czy chciałbyś mnie zabić?
                Mężczyzna oniemiał. Dziewczyna wpatrywała się w niego, wypatrując choćby najmniejszej zmiany w wyrazie twarzy. Sebastian również zamarł zaskoczony tym pytaniem. Nie sądził, że jego pani będzie tak… bezpośrednia.
                - C-co… O czym ty mówisz?! – wykrzyknął śledczy. Był szczerze oburzony. Poczerwieniał, przenosił wzrok z Mai na lokaja i z powrotem. Po chwili zbladł.
                - Czy coś się stało? Zaatakowano cię? Mai, o czym mi nie mówisz?! – zdenerwował się.
                Dziewczyna patrzyła na niego chwilę w milczeniu, ale nie znalazła w jego oczach tego, co chciała.
                - Nieważne. Nic się nie stało – powiedziała.
                - Nie kłam. Widzę, że coś jest nie tak.
                -  Wszystko jest w porządku. Tylko coś sprawdzałam – odrzekła i przeniosła wzrok na monitor. Straciła zainteresowanie.
                - Powiedz mi to w oczy. Spójrz na mnie i powtórz – jego chłodny ton zdradzał, że jest zły.
                 Już sam ten fakt wystarczał, żeby być zaskoczonym, ale Mai bardziej zastanowiło to jak się do niej odezwał. Spojrzała mu zimno w oczy. Leo wzdrygnął się, lecz nie odwrócił wzroku.
                - Wszystko w porządku
                - Dobra. W razie czego wiesz, gdzie mnie znaleźć – powiedział i wyszedł.
                Dziewczyna westchnęła i znów zaczęła robić coś na komputerze. Lokaj, dotąd siedząc bez słowa, teraz wstał i stanął obok pani.
                - Zaskoczyłaś mnie, panienko.
                - Mhm – mruknęła.
                - Twoja przebiegłość, pani, sprawia, że jesteś dla mnie jeszcze bardziej pociągająca – dodał cicho.
                Dziewczyna obróciła się na krześle i spojrzała na niego z dołu. Chłód jej spojrzenia sprawił, że kamerdynera przeszły dreszcze.
                - Daruj sobie.
                - Wybacz, jeśli cię uraziłem, panienko – powiedział i skłonił się nisko. Jednak na jego twarzy widniał uśmiech.
               

                Kilka godzin później wyszli z budynku, kierując się do auta. Nagle Sebastian się zatrzymał. Na parkingu stał oparty Leo. Opierał się o ich samochód i wpatrywał się w swoje buty, ale wyprostował się, gdy się stanęli. Musiał ich usłyszeć.
                Coś było nie tak. Mai czuła od niego coś mrocznego. Lokaj rzucił się na śledczego, jednak jakaś siła odepchnęła demona zanim go dosięgnął.
                - Kim jesteś? – spytała dziewczyna. To nie był Leonard Stones. Widziała ciemną poświatę, która go otaczała.
                Mężczyzna zaśmiał się. Jego głos był niższy i bardziej mroczny niż zwykle.
                - Bystraś jak na tak nędzną istotę – powiedział. – Nie musisz jednak znać mojego imienia. Tam, gdzie zaraz wylądujesz, nie będzie ci ono potrzebne.
                Po tych słowach, zaczął iść w jej stronę. Sebastian zasłonił ją ciałem. Jego oczy żarzyły się krwistą czerwienią.
                Wtedy rzucili się na siebie. Mai ledwo nadążała wzrokiem. Jej marne, ludzkie oczy potrafiły dostrzec tylko ciemne smugi.
                - Dość! – krzyknęła. Oboje zamarli. – Sebastian, na dach: już.
                W ułamku sekundy lokaj wziął ją na ręce i wzbił się w powietrze. Nim zdążyła się zorientować, stali na szczycie 10 piętrowego wieżowca.
                - Czekaj na rozkaz – mruknęła. Kiwnął głową.
                - Nie uciekniesz mi! – wrzasnął Leo i skoczył za nimi.
                - Nie mam takiego zamiaru – powiedziała Mai. Mierzyła do niego z pistoletu.
                Opętany śledczy patrzył z rozbawieniem na broń.
                - Nie strzelisz. Poza tym taka zabawka i tak mi nic nie zrobi – zarechotał.
                Dziewczyna poczuła obrzydzenie do stworzenia, które zawładnęło Stones’em.
                - Zobaczymy – mruknęła i pociągnęła za spust. Celowała w ramię i tam trafiła.
                Zaskoczony mężczyzna upadł na kolano, przyciskając dłoń do rany.
                - Czemu…? Dlaczego do mnie strzelasz? Zabijesz tego marnego człowieka! Chcesz tego?! – wrzasnął rozpaczliwie i rzucił się na nią.
                - Teraz – powiedziała do lokaja, a ten błyskawicznie chwycił Leo i wykręcił mu ramię tak, by nie mógł się ruszyć.
                Mai podeszła do niego i przyłożyła śledczemu lufę do czoła.
                - Jak długo to trwa? – spytała.
                - Co ty wyprawiasz?! Chcesz mnie zabić?! – wrzeszczał. Rzuciła spojrzenie demonowi, a ten mocniej wykręcił rękę mężczyźnie. Krzyknął.
                - Nie myśl sobie, że będę odpowiadać… - nie dokończył.
                Mai lewą ręką wyjęła z torebki ciemny sztylet i przyłożyła mu go do gardła.
                - Teraz zaczniesz gadać?
                - Skąd? – spytał zszokowany. W odpowiedzi przejechała mu czubkiem ostrza po policzku. Pojawiła się czarna krew.
                - Mów.
                - Ej no, spokojnie! Ze cztery dni temu ktoś mi powiedział, że dostanę wolność, jeśli cię zabiję! Dał mi nawet truciznę!
                - Kto?
                - Nie wiem! Naprawdę! – zarzekał się. Dziewczyna patrzyła na niego przez chwilę.
                - Wierzę ci – powiedziała.
                - No widzisz, to jak, dogadamy się?
                - To, że ci wierzę, nie znaczy, że ci daruję – odparła lodowato  i strzeliła.  

~~*~~ 

                I znowu spóźniony rozdział x3 Jednak sytuacja w szkole się poprawia i postaram się, by posty pojawiały się regularnie i trochę częściej xD 
Jednak na razie mam nadzieję, że dziewiąty rozdział się podobał, choć według mnie jest lekko chaotyczny x.x 
Cóż, zobaczymy! :3 

                 

15 mar 2015

VIII

                ­­­- Panienko! – krzyknął Sebastian i w ułamku sekundy znalazł się przy dziewczynie. Była nienaturalnie blada, a jej ciałem wstrząsały dreszcze. Przez chwilę zamarł trzymając ją w ramionach. Bił od niej chłód, co napawało go strachem. Jak mogła tak nagle znaleźć się na granicy życia i śmierci? Jeszcze rano była zdrowa.
                Ułożył ją na poduszkach i przygotował kompres. Wytarł dłoń Mai z krwi, po czym okrył dokładnie. Potem patrzył na jej twarz, pogrążony w myślach.
                Niemożliwe, żeby choroba tak szybko postępowała. Nie pozwoli, by umarła. Nie, gdy jej dusza zaczynała dopiero przyjmować ostateczny kształt.
                Zacisnął zęby. Musi coś zrobić.

                W nocy jej stan pogorszył się. Dziewczyna spała niespokojnie, gorączka podskoczyła, a z nosa leciała jej krew. Lokaj siedział przy niej cały czas i pilnował, by zbyt szybko nie słabła. Jednak na próżno. Nie widział jeszcze nigdy takiej choroby. Wszystko działo się za szybko. Po raz pierwszy zaczął się obawiać, że nie obroni swojego pana.

                Obudziła się nad ranem. Chciała usiąść, ale lokaj wyciągnął ręce by ją powstrzymać. Była za słaba.  Odepchnęła go łokciem i wsparła się na poduszkach. Rozejrzała się dookoła, po czym spojrzała na Sebastiana. Miał pusty wyraz twarzy, jednak po raz pierwszy odkąd go znała zdradziły go oczy. Bał się.  Dziewczyna zmarszczyła czoło i otworzyła usta, by rzucić jakiś komentarz, ale zaniosła się kaszlem. Sebastian momentalnie podał jej chusteczkę. Przycisnęła materiał do ust i czekała aż minie. Pociekły jej łzy. Gardło piekło żywym ogniem, głowa jej pękała, a kończyny były ciężkie jak nigdy dotąd. Gdy wszystko ustało, dyszała cicho. Tkanina przesiąkła krwią. Czuła w ustach metaliczny smak i gulę w przełyku, której nie mogła się pozbyć. Wszystko było nie tak. Jak to się stało? Jak w tak krótkim czasie mogła poczuć się tak źle?
                Uniosła rękę i wykonała płynny gest. Lokaj zrozumiał i wyjął z szuflady jej biurka czysty zeszyt. Podał go jej wraz z długopisem. Zaczęła pisać, próbując powstrzymać się od kaszlenia.
                Co mi jest? – napisała.
                - Przykro mi, ale nie mam pojęcia – powiedział cicho demon.
                Walczył sam ze sobą. Pierwszy raz go takim widziała. Wyraz jego oczu sprawiał, że miała ochotę wyrzucić go z pokoju, ale powstrzymała się.
                Pomysły?
                Pokręcił przecząco głową.
                Myśl!! - zirytowała się – Jesteś demonem, czy nie? 
                Nie odpowiedział. Poczuła chęć, by rzucić w niego zeszytem. Zamiast tego westchnęła. Od razu tego pożałowała. Poczuła kłucie w gardle i znów zaczęła kaszleć. Przycisnęła chustkę do ust i zamknęła oczy. Trzęsła się, marząc tylko o tym, by to się już skończyło.
                Opadła wyczerpana na poduszki. Sebastian wziął od niej zakrwawiony materiał. Mai przetarła dłonią twarz. Nawet tak drobny gest wymagał od niej nie lada wysiłku. Chwyciła długopis i znów zaczęła pisać.
                Przestań wyglądać tak, jakbyś się o mnie martwił. Nie oszukasz mnie. – napisała i podstawiła mu zeszyt pod nos.
                - Ależ ja nie… - zaczął, ale uniosła dłoń, każąc mu nie kończyć.
                Dosyć. Znajdź przyczynę i wyeliminuj ją, znajdź lekarstwo, pomóż mi wymyślić, co spowodowało tą chorobę, cokolwiek. Ale nie waż się na mnie patrzeć tym wzrokiem.
                - Tak, moja pani – powiedział.
                Zaczął krzątać się po pokoju, zmieniając wodę na okład, przynosił i odnosił różne leki. Mai patrzyła w sufit ignorując lokaja. Intensywnie myślała, jednak jej ociężałe i obolałe ciało oraz przyćmiony umysł nie ułatwiały jej zadania.
                Co mogło w jeden dzień wyniszczyć ją tak, by była na granicy życia i śmierci? Tak, wiedziała, że umiera. Z minuty na minutę czuła się coraz gorzej. Jednak nie przerażało jej to. Była zniecierpliwiona, że Sebastian jej jeszcze nie wyleczył, że jej plan pójdzie w łeb, że może nie dokonać swojej zemsty. Nienawidziła uczucia bezsilności. Przytłaczało ją, siejąc mrok w sercu.
                Zmusiła się do większego skupienia. Zakasłała cicho. To nie mogła być zwykła choroba. Wirus – nie. Bakteria – nie. Uczulenie – nie, nie, nie. A może…? Napisała coś szybko.
                Spróbowała usiąść, ale była zbyt słaba. Opadła na poduszki. Jednak osiągnęła swój cel. Lokaj podszedł do niej i już chciał coś powiedzieć, ale mu nie pozwoliła. Pokazała mu zeszyt. Na kartce widniało jedno słowo: TRUCIZNA.

                Sebastian wpatrywał się w kartkę niewidzącym wzrokiem. To było tak oczywiste, że miał ochotę się zaśmiać. Był głupcem, że na to nie wpadł. Po chwili jednak opanował się i zaczął myśleć. Z tego, co wiedział, nie istniała żadna trucizna, która powodowałaby podobne objawy. One nie działają w taki sposób… W każdym razie nie ludzkie trucizny. 
                Nagle go oświeciło.  L u d z k i e. Mikstura nie została sporządzona ze składników dostępnych na Ziemi. Nic dziwnego, że nie wiedział, co dolega jego pani. Szukał odpowiedzi nie tu, gdzie trzeba.
                Zerwał się na równe nogi.
                - Wiem, co panience podano – powiedział, powściągając emocje.
                Co?
                - To bardzo rzadka trucizna, jednak nie pochodzi… z tego świata. Wiem jak panience pomóc, jednak nie mam tu dostępnych środków.
                Więc je zdobądź. – napisała.
                 Znów zaniosła się kaszlem. Lokaj szybko podsunął jej kolejną chusteczkę. Jednak ten atak trwał dłużej niż poprzednie. Musiał się pospieszyć. Widział, że Mai nie przeżyje kolejnej nocy. Miał najwyżej sześć godzin. Zerknął na kieszonkowy zegarek. Dochodziła siódma. O godzinie pierwszej albo dziewczyna zacznie zdrowieć, albo będzie martwa.
                Gdy atak się skończył, opadła na łóżko. Powieki jej opadały.
                - Panienko… jeśli mam znaleźć antidotum, muszę panienkę opuścić na parę godzin – powiedział cicho. Nie chciał zostawiać jej w tym stanie samej, ale nie miał wyboru. Nie pozwoli, by ktoś odebrał mu jego duszę.
                - Skończ to – szepnęła Mai w odpowiedzi. Już nie wytrzymywała.
                - Proszę się przespać. Wrócę przed godziną dziesiątą – oznajmił. W odpowiedzi zamknęła oczy. Chciał ją dotknąć, pocieszyć. Ludziom to pomaga. Jednak wiedział, że w ten sposób tylko pogorszy sytuację. Wyszedł więc bez słowa.

                Leciał przez ciemność. Miał już prawie wszystkie składniki. Brakowało mu tylko jednego. Najtrudniejszego do zdobycia. Było jedno miejsce w tym wymiarze, gdzie można było dostać coś takiego. Zerknął na zegarek. Dziewiąta. Miał niecałą godzinę na to, by wrócić, a musiał jeszcze przygotować antidotum. Coraz mniej czasu. Teraz, gdy nie było w pobliżu Mai, targała nim nieludzka wściekłość. Ktoś odważył się skrzywdzić  j e g o  duszę. Jego własność. Jego panią. Miał ochotę zabijać, rozrywać, niszczyć. Nie daruje. Nie zapomni. Jak tylko upewni się, że życiu dziewczyny nic nie zagraża, osobiście odnajdzie osobę, która ją otruła i rozszarpie ją na kawałki. To była obietnica.


                Ciemność… Ból. Taak… ból. Wszechogarniający. Zabierający oddech. I krew. Gorąca, słodka, o metalicznym zapachu. Nagle otępienie. Łagodzi poprzednie odczucia. Tak dobrze… ale nie na długo. Wszystko powraca ze zdwojoną siłą. Czemu…? Dlaczego?!


                Czterdzieści minut później stał w swoim pokoju, z powrotem w ludzkiej formie. Rzucił składniki lekarstwa na łóżko i czym prędzej poszedł sprawdzić, jak się czuje Mai. Gdy otworzył drzwi, przy oknie mignął mu cień. Zamarł. Rozejrzał się uważnie dookoła wytężając wszystkie zmysły. Niczego jednak nie zauważył. Potem spojrzał na łóżko.
                - Mai – szepnął i jednym susem doskoczył do dziewczyny. Jej skóra była popielata, oczy były otwarte, a z ust ciekła jej krew. Był to przerażający widok. Puste spojrzenie przeszywało go na wylot. Wyglądała jak żywy trup. Słyszał jednak bicie jej serca. Było nieregularne i przerażająco ciche. Powstrzymując się przed wyładowaniem swojej wściekłości, zamknął jej oczy i otarł twarz. Potem poruszając się z nadludzką prędkością wpadł do swojego pokoju i zaczął mieszać zdobyte składniki. Bezustannie nasłuchiwał bicia serca swojej pani. Nie mógł się spóźnić.
                Wreszcie skończył. Przelał miksturę do fiolki i pognał do pokoju dziewczyny. Leżała nieruchomo, nieprzytomna. Gdyby nie jego demoniczny słuch, który wychwytywał każdy jej urywany oddech, pomyślałby, że już za późno. Słyszał jednak, że zostały minuty. Minuty oddzielające życie od śmierci.
                Rozchylił jej delikatnie usta i wlał pięć kropel. Nie stało się nic magicznego, ani olśniewającego. Trzeba było czekać. Oby się nie spóźnił.

                Po trzech minutach nastała cisza. Przerażająca cisza. Sebastian patrzył na Mai. Niemożliwe… Mimo że wiedział, że nic to nie zmieni, przyłożył ucho do piersi dziewczyny. Nic. Przecież zrobił antidotum… był pewien, że jest idealne. Więc dlaczego…?
                Oparł głowę o czoło dziewczyny. Było lodowate, nawet dla niego. Ktoś zabił jego panią. Ktoś odebrał mu posiłek życia. Czuł wzbierającą w nim furię. Było jednak coś jeszcze. Coś cięższego, mroczniejszego. Po chwili zorientował się, że to smutek. Najnormalniej w świecie było mu smutno. Stracił nie tylko duszę, ale też niezwykłą osobę. To odkrycie spowodowało, że jego myśli rozjaśniły się. Kontrolował swój gniew, napawał się nim. Nagle zamarł. JAK?!
                - Sebastian. Co ty wyprawiasz? Odsuń się – usłyszał rozgniewany szept. Odskoczył. Patrzył na Mai. Jej serce zaczęło bić. Przed chwilą martwa dziewczyna, teraz patrzyła na niego płomiennym wzrokiem. Zezłościł ją kontaktem cielesnym.
                - Co ty sobie wyobrażasz? I uspokój się, oczy ci świecą – beształa go.
                Miał ochotę się roześmiać. I to właśnie zrobił. Usiadł na krześle, na którym siedział całą poprzednią noc i roześmiał się. Żyła. Była na niego zła. ŻYŁA.
                Po chwili opanował się i spojrzał na dziewczynę. Patrzyła na niego bez wyrazu. Dobrze znał to spojrzenie. Wracała do siebie. Jej twarz zaczęła nabierać kolorów. Nadal lekko się uśmiechając przyklęknął obok łóżka.
                - Jak się panienka czuje? – spytał.
                - Bywało lepiej – odparła sucho.
                - Cieszę się, że żyjesz, pani – powiedział szczerze. Czuł ulgę i coś, co ludzie nazwaliby szczęściem. Chyba.
                - Ta. Ledwo zdążyłeś – mruknęła. Przyjął zamaskowane podziękowanie skinieniem głowy.
                - Przyniosę panience coś do jedzenia – rzekł wychodząc z pokoju.

                Mai leżała patrząc w okno. Była oszołomiona. Pierwsza rzeczą, którą zobaczyła po przebudzeniu, była twarz lokaja, bliżej niż kiedykolwiek. Widziała długie rzęsy rzucające cień na jego policzki, skrawek zmarszczonego z gniewu i żalu czoła. To ją zszokowało. Czu on udawał, czy naprawdę było mu smutno? Czy był w stanie czuć coś takiego jak smutek? Nie wiedziała.
                Potem kolejny szok. Sebastian się śmiał. Nie był to ten ironiczny, złośliwy śmiech, który słyszała wcześniej. Był szczery.
                Zamknęła oczy. Mimo że jej stan ciągle się poprawiał, była wyczerpana. Tak więc, gdy demon wrócił z miską rosołu, nie patrząc na niego zjadła ją i zasnęła.

~*~

                Następnego dnia Mai czuła się o wiele lepiej. Nadal miała bladą cerę i była wyczerpana, ale nic nie zagrażało jej życiu. Lokaj kazał zostać jej w łóżku i odpoczywać. Teraz to wszystko zdawało się być tylko złym snem. Kiepskim żartem, który zamiast rozbawić, budził niepokój i gniew. Sebastian bacznie obserwował stan pani, jednak gdy proponował coś więcej niż jakąś przekąskę, czy książkę, odsyłała go z kwitkiem. W dodatku ani razu na niego nie spojrzała. Była ciekawy dlaczego. Postanowił, że od teraz będzie jej lepiej pilnował. Nie mógł dopuścić, by taka sytuacja kiedykolwiek się powtórzyła.
                Cały dzień po głowie chodziły mu podobne myśli. Mai. Ochrona. Mai. Kto chciał ją zabić. I tak w kółko. Ona sama również próbowała się tego dowiedzieć. Osoba, która to zrobiła, musiała mieć kontakt z demonem. To nie ulegało wątpliwości. Tylko kto to mógł być…?

                Wieczorem pani wezwała go do swojego pokoju. Przełożył na talerzyk wciąż ciepłe ciasteczka czekoladowe i nalał chłodnego mleka do szklanki. Przełożył wszystko na tacę i ruszył po schodach.
                Dziewczyna siedziała na łóżku i patrzyła się na kartkę przed sobą.
                - Mam coś – powiedziała nie patrząc na niego.
                - W sprawie?
                - Kto mógł mnie otruć.
                Zamarł. Spojrzał na nią, ale Mai milczała.
                - Więc? Jak panienka myśli, kto mógłby zrobić coś takiego? – spytał spokojnie.
                W rzeczywistości był kłębkiem nerwów. Kto? Kto to był?
                - Pomyśl. „Choroba” rozwijała się nadzwyczaj szybko. Więc nie mogłam zostać otruta więcej niż pół, maksymalnie dzień wcześniej. W tym czasie tylko jedna osoba była w stanie mnie otruć – powiedziała.

                - Leo – szepnął Sebastian. 

~~*~~  

               Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał :3 Przepraszam, że tak późno, ale się rozchorowałam i nie miałam siły pisać :< Ale już mi lepiej i mam nowe pomysły :D 
Wiem, że ten i poprzedni rozdział miały w sobie dość dużo... tragizmu xD (czasem przesadzonego, ale ćsiiii :P)  Jednak uwierzcie, że wniesie to dużo do akcji i przerodzi się w coś o wiele ciekawszego :3 
Tak więc komentujcie śmiało! Czekam na Wasze zdanie ^^ 

8 mar 2015

VII

               Leo chrząknął.
                - Wybacz, że znowu o tym, ale… gdybyś chciała jakiejś pomocy, ochrony, czy czegokolwiek, to daj mi znać, ok? Będę wtedy spokojniejszy – powiedział na jednym wdechu.
                Mai wiedziała, że jeśli mu nie ulegnie, będzie ją męczył aż nie rozwiążą sprawy. Znał się na swoim fachu i widział nie raz, jak pomimo środków zapobiegawczych, ludzie byli mordowani. Odwróciła się w jego stronę.
                - Zgoda. Na razie muszę jeszcze przemyśleć parę spraw, ale dam ci znać, jeśli będę czegoś potrzebować.
                - To dobrze.
                Zachowywał się dziwnie. Był zestresowany. Dziewczyna wiedziała, że nie przyszedł po to, by zaoferować jej pomoc.
                - Więc? – spytała w końcu.
                - Ekhem… chciałem spytać, czy jak to wszystko się skończy, wyskoczymy na kawę, czy coś? Mimo że jesteśmy partnerami, ledwo ze sobą rozmawiamy… jak nie chcesz, to nie musisz. To tylko luźna propozycja – mruknął.
                Mai patrzyła przez chwilę na Leo. Szczerze, nie chciała zbytnio się do kogokolwiek zbliżać. Musiała jednak zachować pozory. Śledczy nadawał się do tego idealnie. Do czasu.
                - Niech będzie – powiedziała. Mężczyzna spojrzał na nią zaskoczony i uśmiechnął się.
                - Fajnie. To ja nie przeszkadzam – odparł i wyszedł.
                Mai westchnęła cicho. Głupiec.


                Następnego dnia Leo wyjechał z samego rana. Dziewczynę męczył uśmiech, którym ją obdarzał za każdym razem, gdy ją widział. Wiedziała, że gdy tylko będzie sam, znów stanie się poważny i pogrąży w zadumie. Przez to zamartwianie się nie pociągnie długo.
                Po południu siedziała w swoim biurze. Pokój znajdował się koło jej sypialni. Na środku znajdowało się duże biurko zrobione z ciemnego drewna. Okno za krzesłem sprawiało wrażenie, że pokój jest większy niż w rzeczywistości. Półki na dokumenty pod ścianami były wypełnione po brzegi. Mai siedziała niedbale na krześle i czytała książkę. Po pewnym czasie kliknęła guzik wbudowany w blat. Chwilę potem Sebastian zapukał do drzwi.
                - Wejdź.
                - W czym mogę pomóc, panienko? – spytał aksamitnym głosem, kłaniając się lekko.  
                - Chcę abyś sprawdził, czy Leo ma rację – powiedziała.
                Długo się nad tym zastanawiała. Wiedziała, że powinna zrobić to od razu, ale poprzedniego dnia była zmęczona i musiała pozbierać myśli.
                - Czy życzy sobie panienka, bym poszukał czegoś szczególnego?
                - Tak. Wybadaj przeszłość Edwarda Johnsona. Dowiedz się wszystkiego, co może być przydatne – powiedziała, patrząc na lokaja. Musiała mieć dowód, że szef chce jej śmierci.
                - Oczywiście – odparł skłaniając głowę.
                Kiedy wyruszył, Mai błąkała się po domu szukając zajęcia. Potrzebowała chwili wytchnienia. Najpierw siedziała na dachu podziwiając widoki, jednak szybko zmarzła. Potem poszła do kuchni i zjadła mus czekoladowy, który stał w lodówce. Po pewnym czasie nogi same poniosły ją na trzecie, najwyższe piętro rezydencji. Otworzyła ciężkie, dębowe drzwi. Jej oczom ukazało się prawie puste pomieszczenie. Puste, jeśli nie liczyć instrumentów muzycznych powieszonych na ścianach, półek z nutami i pięknego, czarnego fortepianu stojącego na podwyższeniu po środku pokoju. Tak, dziewczyna kochała muzykę. Jednak nie lubiła, gdy ktoś inny słuchał jak gra. Dlatego robiła to tylko, kiedy Sebastian był poza murami posiadłości. Teraz otworzyła klapę i przejechała palcami po zimnych klawiszach instrumentu. Nacisnęła jeden z nich i rozległ się cichy, ciepły dźwięk, jakby zachęcając ją do grania. Usiadła na krześle i zaczęła grać. Pokój wypełnił się łagodną melodią, która często błąkała jej się po głowie, choć nie wiedziała skąd. Po kilku taktach zaczęła cicho śpiewać.


Za późno, by symulować
Za późno, by szeptać głupoty
Czuję te emocje
Zagubione w świetle księżyca
Podróżując przez bezkres nocy

Wszyscy ludzie są jak ptaki
Żyjący w klatce rozpaczy
Nie odlecą, dopóki ktoś nie złamie kłódki

Dotyk ust, nagle znika
To halucynacja, tylko zwykły sen
Zbliżam się, jestem niczym fala
I słyszę dźwięk rozpadającego się przeznaczenia

Splecione palce i błądzenie po omacku
Czy to grzech?
A może pułapka?

Niekiedy zamrożony płomień w mej piersi
Roztapia się i zaczyna znów płonąć
Więc zamykam oczy

Widziałam ten sen setki razy
Ale ten dzisiejszy jest…


                Nagle urwała. Spojrzała w bok. Sebastian stał w drzwiach i patrzył na nią w milczeniu. Może jej się zdawało, ale na jego twarzy zauważyła osłupienie.  
                Chrząknął cicho.
                - Proszę wybaczyć, że przeszkadzam, panienko. Skończyłem badać przeszłość pana Johnsona – powiedział cicho.
                Mai patrzyła na niego. Słyszał ją. Nie wyczuła go na czas. Była zła i zmieszana. Nie chciała by  k t o k o l w i e k  ją słyszał. Zwłaszcza Sebastian. Wstała i podeszła do niego.
                - Nic nie słyszałeś – powiedziała zimno i minęła go.
                Zeszła po schodach, kierując się do biura. Lokaj szedł cicho za nią. Był zaskoczony tym, że dziewczyna pamięta piosenkę, którą jej śpiewał gdy nie mogła zasnąć. Myślał, że jej nie pamięta. Nie powinna pamiętać. Poza tym pięknie śpiewała. Nie słyszał jeszcze człowieka z takim głosem. Oni nie uznaliby go za tak niezwykły, jednak Sebastian  c z u ł  to, co ona. Po prostu zamarł i słuchał. Teraz pozostało w nim uczucie pustki. Nie chciał tego czuć, jednak nie mógł nic na to poradzić. Wstrząsnęła nim. Patrzył ukradkiem na każdy jej ruch. W jego oczach stała się jeszcze bardziej cenna.
                Dziewczyna usiadła za biurkiem i nie patrząc na lokaja powiedziała:
                - Mów, co wiesz.
                - Tak, pani – odrzekł – Obawiam się, że pan Stones miał rację. Odkryłem powiązanie śledczego Johnsona z osobą, która zamordowała kobietę w zeszłym tygodniu. Jednak jego akta są czyste.
                - Hmm… - mruknęła – Coś jeszcze?
                - Sądzę, że spróbują zaatakować w tym tygodniu, panienko – powiedział.
                - Na jakiej podstawie?
                - Mam swoje sposoby – uśmiechnął się lekko.
                Wtedy na niego spojrzała. Przewiercała go badawczym spojrzeniem. Nigdy mu nie ufała bardziej niż było to konieczne. Lokaj znosił spojrzenie pani. Jednak, gdy odwróciła powoli wzrok, poczuł… właśnie, co poczuł? Nie wiedział. Jednak na razie nie musiał wiedzieć. Najważniejsze teraz było to, by nikt nie odebrał mu tego, na co tak ciężko pracował.
                Nagle coś zauważył. Podszedł do Mai i przybliżył twarz tak, że dzieliło ich kilka centymetrów. Dziewczyna odsunęła się i zgromiła Sebastiana spojrzeniem.
                - Co… - zaczęła, ale jej przerwał.
                - Panienka ma rumieńce. Dobrze się panienka czuje? – spytał.
                - Rumieńce? – spytała zaskoczona i dotknęła dłońmi policzków. Były nienaturalnie ciepłe. Zmarszczyła czoło.
                - Czy mogę? – Lokaj podniósł rękę do jej czoła. Mai wstała.
                - Nie – odrzekła twardo. Demon westchnął cicho i wyszedł. Po chwili wrócił z termometrem w dłoni.
                - W takim razie, mogłaby panienka zmierzyć sobie temperaturę?

                Trzydzieści dziewięć stopni. Miała gorączkę. Sebastian od razu zagonił ją do łóżka. Przebrała się w piżamę i leżała zirytowana. Prawie nigdy nie chorowała. To chyba drugi raz w ciągu ostatnich trzech lat. Lokaj co chwilę proponował jej zimny okład, ciepłą zupę i inne rzeczy. Za każdym razem odmawiała. Jej irytacja sięgnęła zenitu, gdy spytał, czy ma jej poczytać książkę.
                - Dość. Nie jestem umierająca. Wyjdź – powiedziała chłodno. Demon lekko zaskoczony skłonił się i wyszedł.
                Mai położyła się na poduszkach. Nienawidziła chorować. Nudziła się leżąc w łóżku. Przewróciła się na bok i westchnęła cicho. Głowa jej pulsowała i było jej chłodno pomimo kilku dodatkowych koców, które przyniósł Sebastian. Znużona jednak, po chwili zasnęła.

                Lokaj zapukał cicho do drzwi. Minęła godzina, odkąd kazała mu wyjść. Musiał podać jej leki na zbicie temperatury.
                - Panienko? Mogę wejść? – spytał.
                Zero odpowiedzi. Wszedł do pokoju. Dziewczyna spała niespokojnie. Mamrotała coś przez gorączkę. Demon podszedł bliżej, odstawiając tacę na stół.
                - Se… bastian… - mruknęła przez sen. Zmarszczyła czoło, jakby coś ją martwiło.  
                Uśmiechnął się lekko.
                - Panienko… jaką miałabyś minę, gdybyś wiedziała, co mówisz przez sen? – mruknął do siebie. Przykrył ją dokładnie kocami.

                Gdy się obudziła, za oknem robiło się ciemno. Poczuła coś zimnego na czole. Gdy dotknęła tej rzeczy dłonią, zorientowała się, że to zimny okład. Sebastian musiał być w jej pokoju gdy spała. Zmarszczyła czoło na tę myśl. Na stoliku nocnym obok łóżka stał termos i karteczka:

Proszę się napić. Dobrze panience zrobi

                Westchnęła cicho. Ten demon ciągle ją czymś zaskakiwał. Odkręciła pokrywkę i nalała sobie gorącego napoju. Po kilku łykach poczuła ścisk w płucach. Ostawiła kubek na stolik i zasłoniła usta dłonią zanosząc się kaszlem. Kaszlała i kaszlała, aż oczy zaszły jej łzami. Gdy atak kaszlu minął, oddychała ciężko. Chciała ponownie sięgnąć po herbatę, ale zobaczyła, że całą dłoń ma we krwi. Przyglądała się jej przez chwilę, otępiała.
                W tej chwili do drzwi zapukał Sebastian.
                - Słyszałem jak panienka kaszle. Czy wszystko w po… - urwał ujrzawszy rękę Mai.

                Dziewczyna spojrzała na niego tępo i zemdlała. 

~~*~~

Nie wiem, czy jest dłużej niż ostatnio, ale mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Piosenka to zmienione tłumaczenie utworu hallucination z drugiego musicalu Kuroshitsuji. Znajdziecie go a playlście. :)