28 kwi 2015

XIX

                - Mai… co ty? – ogrodnik patrzył przerażony na sztylet wymierzony w jego gardło.
                - Wybacz, Aaron. Zrobię wszystko, by się zemścić – mruknęła zimno. Wiedziała, że gdyby mu nie zagroziła, nic by jej nie powiedział. Było to widać w jego oczach. W tych głębokich, zielonych oczach.
                - O-oni… przychodzili zawsze we trzech, ale tylko jeden się przedstawił. Smith, Jack Smith.
                Strach. Chłopak był przerażony. To zakuło dziewczynę, ale odrzuciła to uczucie. Nie czas na smutki.                Schowała ostrze z powrotem do rękawa.
                - Sebastian – powiedziała cicho.
                Lokaj pojawił się nagle obok niej.
                - Tak, pani?
                - Znajdź jego prawdziwe dane i przyprowadź mi go. Żywego – rozkazała.
                Demon skłonił się i ruszył schodami w dół.  Była wdzięczna za to, że nie zeskoczył z budynku, bo wtedy musiałaby zabić Aarona. A o jego śmierci myślała z dziwnym uciskiem w piersi.
                - Mai…? – spytał nieśmiało chłopak.
                Zawołana, zerknęła na niego. Wyglądał żałośnie z roztrzepanymi ciemnymi włosami i niepewną miną zranionego szczeniaka. Westchnęła i przytknęła palce do kącików oczu, by zebrać myśli.           
                - Najlepszym rozwiązaniem dla nas obojga byłoby, gdybyś o tym zapomniał. Ale, jak zgaduję, nie będzie to takie łatwe. Zwolnienie cię też raczej nie wchodzi w grę. Jesteś uparty. W takim razie, powiedz mi; co mam z tobą zrobić?
                - … a co byś zrobiła, gdybym to nie był ja, tylko jakaś obca osoba.
                - Zabiłabym ją – odparła bez wahania, ani cienia emocji w głosie. – Ale ciebie nie chcę zabić.
                - Czemu? – spytał.
                - Nie wiem – potrząsnęła głową. Znów dopadało ją zmęczenie. – Nie mam pojęcia, Aaron. Po prostu nie czuję się na siłach, by pozbyć się ciebie z powodu jednej informacji, która i tak może prowadzić do nikąd.
                - Co to znaczy? – zmarszczył czoło. – Nie rozumiem, co tobą kieruje. Nie wiem, co dzieje się w twojej głowie.
                - Lepiej dla ciebie – westchnęła i odwróciła się do niego plecami. – Jeżeli chcesz żyć, trzymaj się ode mnie z daleka. Dopilnuję, by twojej rodzinie nic nie zagrażało, więc wróć do życia sprzed dwóch lat. To była nasza ostatnia taka rozmowa. Żegnaj.

                Sebastian stał w przedpokoju rezydencji, czekając na powrót pani. Uwinął się z zadaniem szybciej niż się spodziewał. Mężczyzna był zamknięty w odpowiednim pomieszczeniu, oczekując na dalszy rozwój wydarzeń. Lokaj ogłuszył go i związał przed przyniesieniem do posiadłości, więc nie powinien sprawiać problemów.
                Teraz nasłuchiwał samochodu, rozmyślając. Dziewczyna zadziwiła go swoim zachowaniem. Myślał, że polubiła ogrodnika i będzie wypierać się jego zdrady, ale ona przyjęła to ze spokojem. Groziła śmiercią człowiekowi, z którym chwilę wcześniej swobodnie żartowała. Był ciekawy, co dzieje się w jej głowie. Desperacko pragnął poznać jej myśli. Była przeciwieństwem wszystkiego, czego przez te tysiąclecia dowiedział się o rasie ludzkiej. Zaprzeczała każdej, najmniejszej rzeczy, czy zachowaniu, którego od niej oczekiwał.
                Nagle usłyszał chrzęst opon na żwirze. Wróciła. Gdy odgłos jej kroków stał się na tyle głośny, by usłyszał je normalny człowiek, demon otworzył drzwi. Wyglądała strasznie. Pobladła, po jej twarzy spływały strugi deszczu. Ale najgorsze były oczy. Patrzyły setki mil wprzód, jednak nic nie widząc. W głowie lokaja momentalnie pojawiło się jedno słowo. Pustka.
                - Pani? Wszystko w porządku? – spytał delikatnie.
                Mai drgnęła i spojrzała na niego tym nieobecnym wzrokiem.
                - Mhm – mruknęła tylko.
                Sebastian zrobił krok w bok, by wpuścić ją do środka. Pomógł jej zdjąć wierzchnie przemoczone ubranie. Potem ruszył do salonu, a dziewczyna podążyła za nim. Była niczym robot. Wszystkie ruchy wykonywała mechanicznie, bez życia.
                Lokaj w ułamku sekundy wyszedł z pomieszczenia i wrócił z puchatym ręcznikiem w ręce. Posadził panią na fotelu i zaczął delikatnie osuszać jej policzki i włosy z kapiącej wody. Nawet przy tym nie drgnęła. Gdy skończył, również nie zareagowała. Demon westchnął i przyklęknął przed Mai, patrząc jej w oczy.
                - Panienko… co się z panienką dzieje? – spytał cicho.
                - Ja… nie wiem, Sebastianie – westchnęła po chwili, budząc się z transu. Nie patrzyła na niego.
                - Czy to ma związek z panem Tarverem?
                - Nie wiem… może… - mruknęła. Była zagubiona.
                - Czy… to możliwe, że panienka coś do niego czuje? – spytał, a dziewczyna rzuciła mu chłodne spojrzenie.
                - Nie. Po prostu pokazał mi wiele rzeczy, a ja chciałam mu się odwdzięczyć. Jednak… coś jest nie tak – szepnęła.
                - Może zechcesz, pani, wziąć kąpiel i zebrać myśli?
                - Hmm. Niech będzie. „Smith” czeka w trójce?
                - Zgodnie z panienki życzeniem.
                - Dobrze. Jutro się nim zajmiemy – mruknęła i wstała z fotela.
                Wyszła z pokoju zostawiając za sobą uczucie niepewności. Lokaj patrzył za nią, zmartwiony. Nie wiedział, co ma zrobić. Była inna od jakiegokolwiek człowieka, którego kiedykolwiek spotkał. Wstał i ruszył do jej pokoju, by tam na nią poczekać. Chciał teraz być przy niej. 

                Czekał kilkanaście minut, aż nareszcie, Mai stanęła w drzwiach. Była owinięta cienkim szlafrokiem. Wzięła od niego podane jej ubranie i bez słowa zniknęła za parawanem. Oboje milczeli; w pomieszczeniu było słychać tylko szelest materiału. Gdy ponownie stanęła przed Sebastianem. Miała na sobie długie, ciepłe spodnie i koszulkę na ramiączkach. Mimo że wyglądała lepiej, to nadal otaczała ją dziwna aura.
                Wiedziony czymś, co mógłby nazwać instynktem, wskazał ręką, by usiadła na łóżku i ponownie dzisiaj, przyklęknął przed nią.
                - O czym panienka myśli? – spytał cicho.
                - Ile rzeczy będę musiała zmienić. O tych wszystkich niedokończonych sprawach, które zaczynają wyprzedzać mnie samą – mruknęła nieobecnie.
                Po raz pierwszy tak się otworzyła. Nigdy, przez całe trzy lata ich kontraktu, nie powiedziała mu wprost, co czuje lub co ją martwi. Lokaj był zaskoczony. Czuł się, jakby powierzono mu jakiś ważny sekret, od którego będzie zależeć wszystko. Coś cennego, co musiał chronić i pielęgnować.
                - Co jeszcze? – drążył.
                - Nie wiem. Chaos. Jestem tym wszystkim zmęczona. Przestaję panować nad sobą, zaczynam czuć – ukryła twarz w dłoniach, ale nie zapłakała. Nie upadła tak nisko.
                - Czy to coś złego? Każdy człowiek czuje – szepnął.
                - Nie rozumiesz. Nie rozumiesz tego potoku sprzecznych emocji, które sprawiają, że nie możesz jasno myśleć – odparła chłodno. Zamykała się w sobie.
                - Owszem, nie rozumiem. Jednak to nie znaczy, że panienka musi wszystko brać na siebie. Jestem tu po to, by panience służyć. Do tego zalicza się zarówno pomoc w zemście, jak i służenie pomocną dłonią w życiu codziennym. Nie jesteś sama, pani. Będę z tobą do samego końca.
                - Heh. Żebyś musiał mi to mówić. Źle ze mną – mruknęła półżartem.
                - Jest panienka po prostu sobą. Dziewiętnastolatką z masą problemów na głowie – również zażartował.
                Mai wygięła kącik ust w lekkim uśmiechu.
                - Dziękuję, Sebastianie. Tego mi było trzeba.
                - Do usług, pani – powiedział i potargał jej włosy.
                Dziewczyna zamarła, a potem pojrzała na niego krzywo.
                - Nie pozwalaj sobie, demonie – mruknęła, ale jej oczy się uśmiechały.
                - Jak sobie panienka życzy – skłonił się, również powstrzymując się od chichotu. 


~~*~~ 

Wybaczcie ten chaos z dodawaniem rozdziału i krótką notkę, ale mam mały bałagan w myślach i muszę go ogarnąć. Wynagrodzę to dłuższym, ciekawszym rozdziałem ;) 

Mam nadzieję, że Wam się spodobało i nie znienawidzicie mnie za te podteksty <3 

24 kwi 2015

XVIII

                 Mai otworzyła oczy. Przez chwilę nie wiedziała, gdzie jest, ale zaraz przypomniała sobie wszystko. Aaron został na obiedzie, a potem do późnego wieczora rozmawiali i wygłupiali się. Musiała zasnąć, a on albo Sebastian zanieśli ją do łóżka. Nigdy wcześniej nie siedziała tak długo z żadnym człowiekiem. Czuła, że pękła jakaś bariera, która wcześniej ją od wszystkich oddzielała.
                Usiadła i rozejrzała się sennie dookoła. Był późny ranek. Przeciągnęła się i ruszyła do łazienki. Wzięła prysznic i przebrała się w luźne spodnie i T-shirt. Gdy wyszła, zauważyła, że ogrodnik również już wstał i idzie w jej stronę.
                - Hej, mała. Jak się spało? – spytał.
                - Dobrze. A tobie?
                - Zarypiście  - przeciągnął się.
                Dziewczyna zauważyła, że chłopak ma na sobie inne ubrania i wilgotne włosy. Najwyraźniej też dopiero wziął prysznic.
                - To jakie plany na dziś? Może trochę zmniejszymy nasze kredyty? – spytał mrugając w żartach.
                Wywróciła oczami.
                - Musze iść dzisiaj do biura. W zeszłym tygodniu nie mogłam, więc mam trochę roboty. Ale jak chcesz, to możemy pójść wieczorem – zaproponowała.
                - Dla mnie super – uśmiechnął się. – To na czym wczoraj stanęło?
                - Wisisz mi dużą kawę, tort i dziesięć lizaków – oznajmiła wyliczając na palcach.
                - Tylko żebyś nie dostała cukrzycy – zarechotał. – Za to ty wisisz mi kawę, kino, jakąś historię ze swojego życia i… o, i masz pokazać mi siebie w rozpuszczonych włosach.
                - Muszę? – skrzywiła się. Nie lubiła, kiedy oglądali ją wtedy inni ludzie.
                - Nie wykonałaś zadania, więc musisz zapłacić – wyszczerzył zęby.
                - Kto normalny rozbierałby się dla twojej chorej przyjemności? – burknęła.
                - Tak, tak.
                Zeszli na parter w kierunku jadalni, przekomarzając się po drodze. Drzwi, tak samo jak poprzedniego dnia, były otwarte, a na stół zastawiony był różnymi lekkimi potrawami.
                - Łał. Masz taką ucztę każdego dnia? – spytał Aaron.
                - Niezbyt. Sebastian zwykle robi porcję tylko dla mnie…
                - Czyli to z mojego powodu? Chyba będę musiał mu podziękować – skrzywił się.
                Usiedli i zaczęli jeść. Po chwili Mai odezwała się, chcąc zadać już od dawna nurtujące ją pytanie:
                - Nie lubisz Sebastiana?
                - Hmm? A… nie wiem, nie przepadam za nim – powiedział ostrożnie.
                - A czemu? – przechyliła lekko głowę na bok.
                - A czemu pytasz.
                - Jestem ciekawa – odparła, wkładając do ust kawałek tosta.
                - Otacza go taka dziwna aura. Poza tym, jego wzrok mnie przeraża. Uśmiecha się, ale założę się, że w myślach rozszarpuje tych ludzi na strzępy – wzdrygnął się.
                Nie odpowiedziała. Trafił w sedno.
                - A ty? Nie boisz się go? – spytał.
                - Nie.
                - A lubisz go?
                - Nie wiem.
                - Co to za odpowiedź? – obruszył się.
                - Normalna. Jest moim lokajem, słucha moich rozkazów. Nie muszę go uwielbiać. Robi to, co mu każę, więc nie widzę powodu do tego, by go lubić, ani do tego, by nienawidzić.
                - Głębokie – mruknął.
                - Tak, jak twoja wanna – wywrócił oczami. Wczoraj w kółko to powtarzał.
                - Hahaha, mówiłem, że to powiedzonko jest świetne!
                - Mhm.
               
                Siedzieli i rozmawiali jeszcze przez chwilę, a potem Mai przebrała się i wyszli z domu kierując się w stronę auta stojącego na podjeździe. Dziewczyna usiadła za kierownicą i pojechali w stronę miasta. Wysadziła Aarona niedaleko jego domu, a sama ruszyła do centrum. Na samą myśl o tym, co ją czekało na miejscu, miała ochotę zawrócić.
                Wjechała na trzecie piętro i przepustką otworzyła drzwi. Gdy szła do swojego stanowiska, ludzie patrzyli na nią zmartwionym wzrokiem. Niektórzy wymrukiwali słowa przywitania, ale ona tylko kiwała głową. Ledwo usiadła przy biurku, do gabinetu wpadł Leo.
                - Mai! – sapnął z ulgą. – Czemu nie odbierałaś? Dzwoniłem do ciebie milion razy!
                - Wiem – odparła, włączając komputer. Wyjęła z torebki dokumenty i rozłożyła je na blacie.
                - I co? To wszystko? Wiesz jak się martwiłem?! Żadnego sygnału życia, nic! Przecież jesteśmy partnerami, a…
                - No właśnie – przerwała mu. – Jesteś moim partnerem w pracy, a nie niańką. Nie muszę ci się za każdym razem meldować. A teraz daj mi pracować – powiedziała zimno. Miała go dość.
                - Co ci się stało? – spytał, jakby dopiero ją zobaczył.
                - Nic. Wyjdź stąd. Zaraz mam spotkanie z szefem i muszę się przygotować.
                Nie patrzyła na niego. Chciała, by zostawił ją w spokoju.
                - Nie wyjdę, dopóki mi wszystkiego nie wyjaśnisz – odparł. Rzuciła mu tak lodowate spojrzenie, że aż zaniemówił.
                - Wyjdź stąd, Leo. Idź i zostaw mnie w końcu w spokoju.
                Mimo, że powiedziała to spokojnie, ton jej głosu sprawił, że mężczyzna poszedł bez słowa. Westchnęła. Musiała to skończyć. Nagle do drzwi zapukał jej szef. Wstała i podała mu rękę.
                - Dzień dobry, Mai. Chciałaś mnie widzieć?
                - Owszem. Chcę z panem o czymś porozmawiać.
                - O czym? – spytał siadając na krześle. Dziewczyna zrobiła to samo.
                - Rozwiązałam sprawę morderstw z ostatniego miesiąca – powiedziała.
                - Naprawdę? W takim razie słucham.
                - Z pewnych względów bezpieczeństwa nie mogę zdradzić nazwiska, ani dokładnych okoliczności popełnienia przestępstwa. Jednak morderca został… unieszkodliwiony.
                - Rozumiem… - przebiegł wzrokiem po skaleczeniach na jej twarzy. - A motyw?
                - Prowokacja – powiedziała krótko.
                Mężczyzna przypatrywał jej się podejrzanie. Dziewczyna westchnęła.
                - Pamięta pan warunek, pod którym zgodziłam się tu pracować i moje ostrzeżenie? – spytała.
                - Owszem. Masz prawo do zachowania informacji, które mogłyby narazić społeczeństwo na niebezpieczeństwo. Cokolwiek miałoby to znaczyć.
                - A ostrzeżenie?
                - Nie drążyć głębiej, „bo wszyscy tego pożałujemy.” – westchnął i wstał.
                - Tu jest raport i informacje, które można przekazać mediom – powiedziała i podała śledczemu teczkę.
                - Dziękuję.
                - Ja również.
                Mai patrzyła przez chwilę za mężczyzną, kiedy wyszedł z biura. Kolejna sprawa z głowy. Obróciła się na krześle w stronę komputera i otworzyła pocztę. Czekało ją jeszcze sporo pracy.
                Po godzinie siedemnastej, dziewczyna wyszła z budynku i skierowała się w stronę auta. Zatrzymała się jednak zaskoczona, gdy zauważyła, że obok pojazdu stoi Sebastian. Widziała go po raz pierwszy od czasu, gdy kazała mu nie pokazywać się jej na oczy. Nie uśmiechał się jak zwykle. Był poważny, coś w jego twarzy sprawiało, że wydawał się być wręcz smutny.
                - Pani – skłonił się.
                - Co cię tu sprowadza? – spytała. To musiało być coś ważnego. Nie złamałby jej rozkazu pojawiając się z byle błahostką.
                - Zamierza się teraz panienka spotkać z panem Tarverem, czyż nie?
                - Owszem – odparła ostrożnie. Nie podobał się jej ton.
                - Ośmielę się stwierdzić, że nie jest to najlepszy pomysł.
                - Czemu? – spytała twardo.
                - Może to być niebezpieczne. Mam obowiązek cię, pani chronić, więc w ramach tego obowiązku odradzam spotykanie się z panem Aaronem – powiedział poważnie. Nie patrzył na nią.
                - Chce mnie zabić? – spytała wprost.
                - Nie wydaje mi się. Jednak przebywanie z nim może być niebezpieczne.
                Dziewczyna pogrążyła się w myślach.
                - Jest człowiekiem? – odezwała się po chwili.
                - Owszem.
                - W takim razie dam radę – oświadczyła. – Spotkam się z nim. Jednak bądź czujny.
                - Tak, pani – skłonił się.
                - Dziękuję za ostrzeżenie. Idź już.
                Tak jak powiedziała, tak zrobił. Skoczył w powietrze, zostawiając po sobie dziwną pustkę. Mai potrząsnęła głową, chcąc pozbyć się ponurych myśli. Wsiadła do samochodu i ruszyła do kawiarenki, gdzie umówiła się z ogrodnikiem.
                Ten już na nią czekał. Gdy zobaczył jak wchodzi do środka, uśmiechnął się szeroko i pomachał. Podeszła do niego i usiadła naprzeciwko.
                - Witam, pani detektyw. Jak tam praca?
                - Nudy – mruknęła i skinęła na kelnera, by podszedł odebrać zamówienie.
                Rozmawiali przez chwilę o błahych sprawach. Dziewczyna wydawała się rozluźniona, ale naprawdę obserwowała dokładnie każdy ruch bruneta. Wiedziała, że Sebastian jest w pobliżu i również pilnuje sytuacji. Mogła poczuć na sobie jego przeszywające spojrzenie.
                - No dobra, to teraz twoja kolej – powiedział nagle Aaron. Przechyliła pytająco głowę. – Twoja zapłata. Opowiedz jakąś historię ze swojego życia.
                - Hmm – mruknęła naburmuszona.
                - No weź, dawaaaj. To nie musi być nic wielkiego.
                - No dobra… - zastanowiła się przez chwilę. – Kiedy byłam mała, razem z rodzicami i bratem często lataliśmy do Japonii. Uwielbiali ten kraj, a wkrótce i mnie tym zarazili. Całymi dniami mówiłam tylko po japońsku, a pokojówki irytowały się, próbując zgadnąć, o co mi chodzi.
                - Naprawdę? – zaśmiał się. – To musiało przezabawnie wyglądać. A co się teraz dzieje z twoją rodziną? - spytał.
                - Nie żyją – odparła chłodno.    
                - … wybacz, nie chciałem… - zmieszał się.
                - Nie szkodzi.
                - … nie wiedziałem, że umiesz mówić po japońsku – próbował zmienić temat. Znaczy się… masz japońskie imię, ale myślałem, że to tylko taki kaprys, czy co…
                - Nie. Mówię płynnie po japońsku – odparła.
                - A…
                - Nie, nie zacznę nagle mówić w innym języku.
                - Ale czemu…? No weź! – zaczął marudzić, ale nie ustąpiła. Westchnął.
                - Wredna jesteś.
                - Mhm.
                Dopijali kawę w milczeniu.
                - Hej, mam świetny pomysł! – wykrzyknął nagle Aaron.    
                - Znam pewne piękne miejsce, chodź, chcę ci coś pokazać.
                - Dobra, już – mruknęła, kładąc pieniądze za napój na stole.
                Wyszli na zewnątrz. Było już ciemno, a chłodny wiatr wkradał się pod poły jej płaszcza, wywołując gęsią skórkę. Chłopak szedł przez nią, prowadząc w stronę mniejszych dzielnic.
                - Gdzie idziemy? – spytała.
                - Zobaczysz.
                Był podekscytowany. Dziewczyna maszerowała więc za nim, czekając, aż zobaczy cel ich spaceru. Nagle Tarver otworzył drzwi do wysokiego budynku i skinieniem ręki zaprosił ją do środka. Weszła, rzucając mu nieufne spojrzenie. Weszli do windy, a ogrodnik nacisnął przycisk prowadzący na najwyższe piętro. Potem wspięli się jeszcze po schodach i wyszli na dach.
                - Witam w moim małym raju – ogłosił uroczyście.
                Mai rozejrzała się i przez chwilę zaparło jej dech. Całe miasto świeciło tysiącami lamp, świateł i odblasków. Wydawało się być otoczone łuną ciepłego blasku. Niczym oaza po środku ciemności.
                - Pięknie – szepnęła podchodząc do barierki. Aaron stanął obok niej.
                - Co nie?  
                Stali tak przez chwilę w milczeniu, podziwiając widoki. Dziewczyna zamknęła na chwilę oczy i przypomniała sobie jak po kilku latach życia w niewoli, znów zobaczyła niebo. Czuła się dokładnie tak samo jak wtedy. Jakby uciekła z klatki.
                - Mai… - mruknął chłopak.
                - Hm?  
                - Muszę ci coś powiedzieć – odparł, patrząc cały czas przed siebie.
                - Słucham – cały czas na to czekała. Odkąd Sebastian ją ostrzegł przed ogrodnikiem, wiedziała, że ma jakąś tajemnicę. I że prędzej czy później jej ją wyjawi.
                - Wiesz, kiedy trzy lata temu pozwoliłaś mi u siebie pracować, byłem naprawdę szczęśliwy. To moja pierwsza praca. Byłaś dla mnie aniołem zesłanym z nieba, który spełnił moje marzenie – zachichotał cicho. – Jakieś pół roku potem, dostałem propozycję. Miałem posłużyć za jakiegoś szpiega.
                - Po co?
                - By cię znaleźć – powiedział. – Nie wiedzieli, że dla ciebie pracuję, a wybrali mnie jako przypadkowego, niezbyt bogatego cywila. Chciałem im odmówić, ale zagrozili, że zabiją moją rodzinę – przeczesał palcami włosy.
                - Wymyślałem, co mogłem, by cię nie wkopać. Dowiedziałem się o trochę o tobie – szepnął. – To, że byłaś więziona i torturowana, i to, że uciekłaś.
                - Tylko tyle?
                - Co…?
                - Tylko tyle ci powiedzieli? – spytała chłodno.
                - Tak.
                - W takim razie pozwól, że powiem ci dla kogo pracujesz. Jest to organizacja, która porywa dzieciaki, trenuje ich na zabójców i zmusza do walk. Przez dwa lata trenowałam się na morderczynię. Byłam bita, torturowana, nawet nie pamiętam ile razy próbowano mnie zgwałcić. Kiedy moi rodzice przyszli mi pomóc, ich i wszystkich, którzy im towarzyszyli, zamordowano na miejscu. Potem mój brat podstawił się i dał porwać jak ja. W końcu zmuszono nas do walki. Kiedy się poddałam, pobito mnie prawie do nieprzytomności, a potem na moich oczach go zamordowano – mówiła z lodowatym spokojem w głosie.
                Aaron patrzył na nią z przerażeniem.
                - Jak myślisz, ile ludzi zabiłam? – cisza. – Zabijałam nawet po ucieczce z tamtego piekła. Jestem morderczą maszyną, która ma wpisana tylko jedną komendę.
                - Jak… jak uciekłaś? – spytał.
                - Ktoś mi pomógł. Wyciągnął mnie stamtąd i wyrżnął ich w pień. Jednak organizacja dalej działa. Pięćdziesiąt procent nierozwikłanych zniknięć dzieci, to porwania do walk. Żyje tylko po to, by ich wytępić.
                - Ale... Mai, co ty mówisz? Nie! – krzyknął.
                - Czy ty byś się po czymś takim mógł normalnie uśmiechać? Bo ja już chyba nie potrafię.
                - To prawda? – szepnął.
                - Czemu miałabym kłamać? To ty wyznałeś, że jesteś szpiegiem. Próbują mnie namierzyć i wyeliminować, zanim im zagrożę.
                - Ale… nie – przetarł twarz dłońmi, patrząc na nią szeroko otwartymi ze strachu oczyma.
                - Nie zdziwię się, jeśli teraz będziesz chciał mnie wydać – powiedziała szczerze. – Ale najpierw… - nagle w jej dłoni pojawiło się długie, ostre ostrze. Wymierzyła je w gardło bruneta.

                - Musze wiedzieć, kto ci to wszystko zlecił. 

~~*~~

                 Z racji, że ostatnie notki były trochę krótsze, a egzaminy się skończyły, dzisiejszy rozdział będzie dłuższy niż zwykle :D Mam nadzieję, że te dodatkowe kilkanaście linijek Wam się spodoba xDD 
                 Chciałabym gorąco podziękować Mei, za podsunięcie mi świetniego pomysłu (jestes geniuszem :*) 
                  Liczę na szczere opinie w komentarzach. Pozdrawiam i do napisania! :D 

21 kwi 2015

XVII

                Aaron uśmiechnął się smutno.
                - Szkoda. Gdybyś kiedyś zmieniła zdanie i chciała ze mną zobaczyć taką bajkę, to zawsze będę chętny – powiedział, chcąc rozluźnić atmosferę.
                Jednak Mai nie miała teraz humoru na żarty. Upiła łyk gorącej czekolady. Poczuła jak przyjemne ciepło rozchodzi się po jej ciele, zabierając ze sobą cząstkę odrętwienia.
                Chłopak przyglądał jej się przez chwilę, po czym westchnął.
                - Hej, mała… głowa do góry. Nie rób takiej miny, bo zaczyna mi się robić smutno.
                - Mała? Uważaj na słowa, młodziku – mruknęła.
                - Hehe, jestem od ciebie starszy – zachichotał, ciągnąc temat.  
                - Liczby nie mają znaczenia. Wciąż masz umysł dziesięciolatka – odparła, rzucając mu krzywe spojrzenie znad krawędzi kubka.
                - Ach tak sobie pogrywamy? Ty nie możesz nawet kupować sobie legalnie alkoholu – wystawił jej język.
                - Kto powiedział, że  j a  go kupuję? – mruknęła.
                - Oooo, czy pani detektyw właśnie przyznała się do popełniania przestępstwa? Wezwać gliny, mamy tu kryminalistkę! – zaczął się wydzierać.
                Nie wytrzymała. Zakryła usta dłonią i zaśmiała się cicho. Oboje zamarli na chwilę, nieprzyzwyczajeni do tego dźwięku.

                Aaron patrzył na Mai zaskoczony. Znał ją już trzy lata, ale nigdy nie słyszał jak się śmieje. Szkoda, bo brzmiało to przeuroczo.
                - Czy to mi się wydawało? Czy ty właśnie zachichotałaś. Serio coś z tobą nie tak. Nie masz gorączki, czy jak? Świat się kończy! – wykrzyknął łapiąc się za głowę.
                Znowu. Dziewczyna próbowała się powstrzymać, ale zdradziły ją trzęsące się ramiona. Ogrodnik również zaczął rechotać w głos. To było tak nieprawdopodobne, że aż śmieszne.
                - Ja pierdziele, ty naprawdę to robisz – powtarzał w kółko. – Myślałem już, że jesteś jakąś kosmitką, albo, że przeprowadzali na tobie eksperymenty i usunęli emocje, czy coś. Szok.
                - Przestań – powiedziała, odsłaniając twarz.
                 Na jej ustach błądził ledwo widoczny uśmiech. Zmieniło to ją jednak zupełnie. Jakby ktoś w włączył światło.
                - Rób to częściej. Ślicznie wtedy wyglądasz – mruknął do niej półżartem i puścił oczko.
                Mai wywróciła oczami.
                - Nie mam zbyt wiele powodów do śmiechu – wyznała.
                - To dzwoń do mnie! Możesz nie uwierzyć, ale nie mam wiele do roboty. Strasznie się nudzę i przydałoby mi się czasem trochę rozrywki.
                - Aż boję się spytać o jaką rozrywkę ci chodzi – burknęła.
                - No wiesz co?! Jak śmiesz mnie posądzać o takie rzeczy?! Jesteś okropna! – udawał oburzenie.
                Dziewczyna nie zareagowała, tylko sięgnęła po ciastko. W ostatniej chwili Aaron zabrał jej talerz sprzed nosa.
                - Nie ma! Byłaś niemiła! – żachnął się.
                - Dawaj – mruknęła mrużąc oczy. Przez chwilę patrzył na nią zmieszany, nie wiedząc, czy żartuje, czy jest poważna. Wbrew przeczuciom wybrał to pierwsze.
                - Nie. Nie oddam ci ich od tak. Będziesz musiała coś zrobić w zamian – powiedział uśmiechając się szeroko.
                - Hmm… niech ci będzie…
                Wiedział, że bada sytuację. Nie zrobi nic głupiego. Cieszył się, że w ogóle zgodziła się na tą „zabawę”. Musiał naprawdę polepszyć jej humor, skoro wytrzymywała jego wygłupy.
                - To pomyślmy… pytanie, czy wyzwanie? – spytał, nagle przypominając sobie grę z dzieciństwa.
                - Czyli?
                - Nie znasz tej gry? – wykrzyknął zaskoczony. Mai pokręciła głową – Naprawdę? To w co ty grałaś jak byłaś mała?
                - Nie wiem. Nie pamiętam – mruknęła. Atmosfera w pokoju się zagęściła. Drażliwy temat.
                - Dobra, nieważne. Po prostu wybierasz, czy chcesz odpowiedzieć na pytanie, czy wykonać jakieś zadanie. Jeśli zrobisz wszystko dobrze, dostajesz nagrodę. W naszym wypadku będzie to ciasteczko.
                - A jeśli nie zechcę? – spytała przezornie.
                Aaron uśmiechnął się złośliwie.
                - Wiesz… kiedyś ściągało się z siebie ubranie. Jedną część za jedno poddanie się… - zawiesił dramatycznie głos.
                Zerknął na dziewczynę, ale jej wzrok zmusił go, by dodał szybko:
                - Ale my nie musimy tego robić. Niech pomyślę… może przysługa?
                - To znaczy…? – była czujna.
                - No nie wiem… na przykład, postawisz mi kiedyś kawę lub będziesz musiała wyjść gdzieś ze mną? – uśmiechnął się.
                - Hmm… a możemy trochę to zmienić? – spytała.
                - Jak?
                - Gramy na zmianę. Przed podaniem polecenia mówimy cenę, jaką będziemy musieli zapłacić, jeżeli go nie wykonamy. Za „wygraną” dostajemy po ciasteczku. Ale zadania nie mogą wyjść poza ten pokój – wyjaśniła, a Aaron zobaczył niepokojący błysk w jej oczach.
                Uznał jednak, że warto zaryzykować. Wątpił, by taka okazja szybko się znowu pojawiła.
                - Dobra. Ale ja zaczynam – powiedział. Mai kiwnęła głową, zgadzając się.
                - Pytanie, czy wyzwanie? – spytał.
                - Pytanie.
                - Niech będzie… na początku coś łatwego. Jeśli nie odpowiesz, postawisz mi kawę. A pytanie brzmi: kiedy masz urodziny?
                - Dwudziestego dziewiątego czerwca – odpowiedziała.
                Chłopak chwycił ciastko i rzucił je w stronę Mai. Złapała je w locie i odgryzła kawałek. Usiadła po turecku na kanapie i patrzyła się na niego przez chwilę.
                - Pytanie, czy wyzwanie?
                - Wyzwanie – uśmiechnął się szeroko, ciekawy zadania.
                - Daj mi ciastko.
                - Nie ma tak! – zaśmiał się.
                - Nic o tym wcześniej nie mówiłeś – powiedziała z pokerową twarzą.
                - To mówię teraz! Poza tym, nie podałaś ceny! – wytknął jej.
                Może to było przewidzenie, ale wydawało mu się, że dziewczyna lekko nadęła policzki,
                - Ty naprawdę jesteś uzależniona od słodyczy – zachichotał.
                - Cicho. Jeśli nie wykonasz zadania, przyniesiesz mi ciasto czekoladowe z cukierni.
                Ogrodnik zaśmiał się w głos.
                - Nie rżyj już. Masz zrobić salto.
                - Uuu, a jeśli powiem, że nie umiem? -  sprowokował.
                - To płacisz.
                - A mogę odbić się od ściany? – spytał.
                - Dawaj.


                Sebastian stał pod drzwiami, słuchając jak jego pani bawi się z tym… błaznem. Rano czuł coś na kształt przygnębienia. Świadomość, że zawiódł Mai sprawiała, że nie mógł się skupić. Teraz jednak to wszystko zniknęło, ustępując miejsca mieszance złości i smutku. Słyszał, jak się śmiała. Po raz pierwszy usłyszał ten dźwięk. Nie wiedział dlaczego, ale to on chciał pierwszy zobaczyć jej uśmiech. Chciał zapisać sobie jej wyraz twarzy w pamięci. Ale to  o n  był tym, który ją rozbawił.
                Słuchał ich od dłuższego czasu i wiedział, że dziewczyna jest rozluźniona i dobrze się bawi. Poczuł się zdradzony. Chyba. To było oczywiste, że Aaron się w niej podkochuje. Na pewno to wiedziała. Jednak mimo to, nadal swobodnie z nim rozmawiała, żartowała… Nie wytrzymał. Odwrócił się i ruszył na parter. Nie chciał być  t e g o  świadkiem.  
                Lokaj zatrzymał się gwałtownie. Co się z nim działo? Wewnątrz niego panował chaos. Co to było? Wspomnienia? Nie, to nie to. Emocje? Niemożliwe. A może jednak? Nie. Musi się uspokoić. Jeśli opanuje to coś, wszystko na pewno wróci do normy. Musiał przede wszystkim skupić się na dobru swojej pani. Jeśli będzie trzeba, wyeliminuje zagrożenie.

                Mai spojrzała na drzwi, a z jej twarzy zniknął nikły uśmiech, który pojawił się podczas popisów Aarona.
                - Coś się stało? – spytał.
                - Nie… nie wiem. Wydawało mi się, że coś słyszałam – mruknęła.
                - Czyżby pan idealny nas podsłuchiwał?
                Potrząsnęła przecząco głową. Na pewno nie.
                Chłopak podszedł na palcach do wejścia i gwałtownie pociągnął za klamkę. Pusto.
                - Hmm… nikogo nie ma – powiedział, zamykając drzwi. – Może to duchy? – szepnął.
                Wywróciła oczami.
                - Dobra, wracając. Teraz ja

                - Chciałbyś, teraz moja kolej – zaprotestowała. 

~~*~~

               Hejka, mam nadzieję, że spodobal Wam się ten "śmiechowy rozdział". Uważam, że od czasu do czasu przyda się takie rozładowanie napięcia xD 
Pod poprzednim rozdziałem poprosiłam o pomysły, ale nic nie dostałam TT-TT *chlip* 
              Ale cóż, muszę sobie radzić sama :'( (help? XD)

18 kwi 2015

XVI

                Minęło kilka dni od ich wyprawy do wymiaru demonów. Od tamtego czasu nie zamienili ze sobą ani słowa. Sebastian co najwyżej pytał się, czy może coś zrobić. Oprócz tych chwil, między nimi panowała ciężka cisza. Lokaj zaczynał się niepokoić o panią, jednak nie wypytywał się o powód takiego zachowania. Gdzieś jednak w głębi duszy martwił się o dziewczynę. Ludzie to kruche istoty, które można zniszczyć jednym słowem, jednym dotknięciem.
                Codziennie doglądał ran Mai. Za każdym razem przeszywały go dreszcze. Był niepocieszony, nie, zły na siebie za to, że do tego dopuścił. Mimo że stan zdrowia pani z dnia na dzień się poprawiał, on cały czas miał przed oczami jej zmizerowane ciało, skulone na półce skalnej walącego się klifu. Pamiętał jak kurczowo trzymała zawiniętą szkatułkę. Nie rozumiał tego.
                Schował w sobie te wszystkie emocje i przemyślenia, próbując wrócić do codzienności. Jednak najwyraźniej nie było mu to dane.

                We wtorkowy wieczór, Sebastian zapukał do biura dziewczyny. Przygotował dla niej lekką kolację. Wszedł i położył talerz przed panią. Gdy chciał wyjść, usłyszał jej głos:
                - Zostań. Chcę o czymś z tobą porozmawiać – mruknęła cicho, patrząc pusto na jedzenie.
                - Tak, panienko? – odwrócił się do niej, czekając z niecierpliwością na to, co powie.
                - Czemu to zrobiłeś? – spytała.
                Lokaj przechylił głowę na bok, nie wiedząc o co chodzi.
                - Dlaczego zabrałeś mnie do swojego wymiaru? – spojrzała mu w oczy.
                Jej wzrok zaniepokoił demona. Był zbyt… zimny, nieczuły. Nigdy tak na niego nie patrzyła.
                - Ponieważ panienka chciała…
                - Przestań – przerwała mu i opadła na oparcie krzesła. – Domyślam się, że złamałeś wiele zasad, czy czego tam. Narażałeś moje i swoje życie, oddałeś mi nawet swoje serce. Wykonałeś mój plan bez szemrania, nawet nie zaprotestowałeś. To nie miało sensu. Mogliśmy wymyślić kilka o wiele lepszych planów, sto razy mniej niebezpiecznych niż tamten. Pytam się więc: dlaczego mnie tam zabrałeś?
                Kiedy mówiła, demon zamarł. Właśnie: czemu to zrobił? Dotarła do niego irracjonalność jego czynów.
                - Nie wiem, pani – odparł cicho.
                - Słucham?
                - Nie wiem. Przykro mi, panienko, ale nie mam pojęcia. Zdawałem sobie sprawę z ryzyka, jakie się wiązało z wyprawą, jednak nie zaoponowałem. Proszę o wybaczenie – spłonił się nisko.
                - Wyprostuj się – powiedziała. – Co się z tobą dzieje?
                Nie odpowiedział. Nie potrafił. Dziewczyna westchnęła.
                - Cóż, od teraz masz zakaz zbędnego zbliżania się, masz wykonywać bezwzględnie wszystkie rozkazy, włącznie z tymi niewypowiedzianymi. Nie zrobisz niczego, co mi się nie spodoba i nie będziesz wołał mnie po imieniu – zamarł. Słyszała? – Wyraziłam się jasno?
                - Tak, pani – szepnął.
                - Możesz iść.
                Zamknął za sobą drzwi i patrzył osłupiały w ścianę. Co się z nim dzieje?
               
                Mai oparła czoło na dłoni. Musiała to zrobić. Inaczej oboje ponieśliby konsekwencje. Nie mogła dopuścić do  t a k i e j  sytuacji. Nie mogła…
                Wyjrzała przez okno. Z dnia na dzień słońce zachodziło coraz później. Cały śnieg już zniknął, zostawiając po sobie wilgotną glebę i ciężki zapach stęchlizny. Jutro przyjdzie Aaron, by zająć się ogrodem. Musiała przygotować się na spotkanie ze zwykłymi ludźmi. Nikt nie może się dowiedzieć, jakie tajemnice skrywają mury tej posiadłości.

                Dziewczyna obudziła się jak zwykle tuż po świcie. Wstała z łóżka, lekko się krzywiąc. Mimo że jej plecy dzięki zabiegom lokaja szybko się goiły, to rano zawsze dawały o sobie znać. Sebastian mówi, że nie zostaną jej blizny, ale trudno było jej w to uwierzyć. Sebastian… westchnęła. Same problemy.
                Ubrała białą bluzkę z długim rękawem. Była na tyle gruba, że nie prześwitywały przez nią bandaże. Jednak na wpół zagojonych ranek na twarzy nie dało się ukryć. Poszła do łazienki i założyła soczewkę. Zamrugała parę razy. Przyzwyczaiła się do znaku kontraktu na tyle, że za każdym razem, gdy widziała w lustrze dwoje identycznych, czarnych oczu, wydawało jej się, że patrzy na zupełnie obcą osobę.
                Zeszła po schodach, kierując się do jadalni. Drzwi były otwarte, a na stole stało już śniadanie. Zgodnie z poleceniem, lokaja nigdzie nie było. Gdzieś w środku, Mai poczuła ukłucie, ale szybko je stłumiła. Nie miała czasu ani chęci na takie rozterki. Zjadła posiłek i wzięła do ręki jabłko leżące obok talerza. Patrzyła na nie przez chwilę, pogrążona w myślach. Musiała coś wymyślić w sprawie z Aaronem, Leo i znajomi z biura też się do niej dobijali. Chciała odpocząć od tego wszystkiego, ale wiedziała, że musi zakończyć to, co zaczęła.

                Równo w południe rozległ się dzwonek do drzwi. Dziewczyna poleciła Sebastianowi, by dzisiaj nie się nie wychylał, więc sama zeszła szybko na dół, by otworzyć. Na schodach stał Aaron. Brunet wpatrywał się w ogród, jednak kiedy ją usłyszał, odwrócił się w jej kierunku i uśmiechnął szeroko.
                - Hej, Mai. Jak leci? – spytał beztrosko.
                Jego zielone oczy hipnotyzowały ją. Z zaskoczeniem zauważyła, że cieszy się, że go widzi.
                - Cześć. Jakoś. A u ciebie?
                - Do przodu. Kto cię tak poharatał? – spoważniał.
                - Nikt, miałam mały wypadek – ucięła.
                Zrozumiał. Uśmiechnął się lekko i podrapał po czuprynie.
                - Mogę prosić klucze? Będę musiał trochę dzisiaj zrobić.
                Dziewczyna weszła w głąb przedpokoju i zdjęła z je haczyka. Otwierały one drzwi do małej szopy, gdzie trzymała wszystkie niezbędne narzędzia. Użyczała ich Aaronowi do pielęgnacji ogrodu. Zresztą on sam pomógł jej ją zapełnić.
                - Proszę – mruknęła, podając mu pęczek kluczy.
                - Dzięki. Zamelduję się za jakiś czas – przyłożył dwa palce do głowy w udawanym salucie i zeskoczył ze schodów, kierując się na tyły rezydencji, gdzie znajdowała się narzędziownia. Mai zamknęła drzwi i oparła się o nie. Nie wiedziała już, co myśleć.

                Po paru godzinach znowu rozległ się dzwonek. Dziewczyna zeszła na dół i wpuściła zmęczonego bruneta.
                - Uff… ciężka robota. Musisz mieć takie ogromne podwórko? – spytał lekko.
                - Sam chciałeś tu pracować – przypomniała mu.
                - Wiem, wiem, tak tylko marudzę – uśmiechnął się szeroko.
                Chłopak zdjął kurtkę i ruszył na górę. Dziewiętnastolatka usiadła w salonie i czekała, aż Aaron skończy brać kąpiel. Zawsze po pracy pozwalała mu się odświeżyć i odpocząć. Uważała, że powinna dbać o człowieka, który dla niej pracuje.
                Gdy wrócił, miał na sobie świeżą koszulę i spodnie. Wilgotne, roztrzepane włosy nadawały mu nieco dziecinnego wyglądu, który jednak burzyło umięśnione, dorosłe ciało.
                - Dzięki za udostępnienie prysznica – uśmiechnął się.
                Mai patrzyła przez chwilę na Aarona. Ten spojrzał na siebie i przekrzywił pytająco głowę.
                - Nie rozumiem cię – odezwała się po chwili.
               
                - Czego we mnie nie rozumiesz? – spytał zaskoczony.
                - Dlaczego jesteś taki radosny? - Nie wiedziała, czemu to powiedziała, ale kiedy zaczęła, to poczuła, że nie może przestać. – Zawsze się uśmiechasz. Nigdy nie wyglądasz na smutnego, złego, czy zmieszanego. Nie rozumiem tego.
                - Mogę ci powiedzieć to samo – powiedział.
                Dziewczyna zamarła.
                - Zawsze masz ten sam wyraz twarzy. Jesteś poważna, nawet kiedy się z kimś drażnisz. Czasem nie wiem, czy to, co mówisz jest żartem, czy mówisz na serio. To… frustrujące – przeczesał palcami włosy, patrząc w bok. – Ja jestem po prostu szczęśliwy. Lubię to co robię, mam niezłe życie, osiągnąłem to, co chciałem, więc nie widzę powodu, by się smucić. A dlaczego ty nigdy się nie uśmiechasz? Nikt ci tego nie zabroni. Każdy ma prawo być radosny.
                Patrzyli na siebie w milczeniu. Czy gdyby wiedział to co ona i przeżył to samo piekło, nadal by się uśmiechał?
                Nagle rozległo się pukanie do pokoju i czar prysł.
                - Pani, przyniosłem herbatę – powiedział Sebastian.
                - Wejdź.
                Lokaj wkroczył do pokoju i bez słowa zdjął z tacy dwa kolorowe kubki i talerzyk z ciastkami. Potem skłonił się, nie patrząc na nikogo i wyszedł.
                Mai patrzyła przez chwilę na swoje dłonie, a potem sięgnęła po kubek i upiła łyk gorącego napoju. Zamarła zaskoczona. Gorąca czekolada. Jak dawno jej nie piła…
                - Czy coś się stało? – spytał Aaron.
                - Nie… Nieważne – odparła.
                - Hej, nie dołuj się. Nie wiem, co cię tak dręczy, ale daj sobie trochę luzu – powiedział i uśmiechnął się lekko.
                Czy on ją pocieszał? Po raz pierwszy od bardzo dawna odkryła przed kimś swoją słabość, a on zamiast ją wykorzystać, pocieszał ją. To burzyło wszystko, w co dotąd wierzyła.
                - Czemu…? – zaczęła, ale chłopak jej przerwał.
                - Ci pomagam? Bo możesz w to nie uwierzyć, ale lubię cię. Jesteś ciekawą osobą, choć ukrywasz się za murem wyuczonych zachowań. Widzę, że nikomu nie ufasz. Może w przeszłości trafiałaś na niewłaściwe osoby… ale są ludzie, który pomagają sobie nawzajem. Są dobrzy, kochają innych i zrobią dla nich wszystko. I nigdy ich nie zranią.
                - Piękne marzenie – szepnęła Mai i sięgnęła po maślane ciasteczko. – Ale ja już nie wierzę w bajki.

~~*~~

                 Heej, wracamy do nudnych rozdziałów! XD Mam nadzieję, że pomimo dość nijakiej treści, post Wam się spodobał ^^ Mam teraz duuużo wkuwania na głowie do egzaminów, więc notki będą odrobinę krótsze. Ale spokojnie: nie na długo :D 
                 Liczę na Waszą pomoc w komentarzach w sprawie tego, co chcecie zobaczyc dalej :3 Może jakiś pomysł pojawi się w następnych cżęściach? :P 
                 Cóż, to na razie tyle, żeyczcie mi powodzenia, a ja będę życzyć wszystkim czytelnikom udanego weekendu :D 


                

14 kwi 2015

XV

                Mai poczuła, że spada. Otworzyła gwałtownie oczy, przycisnęła zawiniątko do piersi i odpięła od pasa pistolet z liną i hakiem. Nie zważając na ból pleców i rąk, wystrzeliła w górę. Gdy końcówka zaczepiła się o jakąś szczelinę, dziewczyna poczuła silne szarpnięcie i zamiast spadać w dół, zaczęła lecieć w stronę ściany. Zamortyzowała nogami zderzenie i stęknęła cicho. Czuła, jak kamienie odbijają się od jej poranionego ciała sprawiając, że zaczynała coraz mocniej krwawić. Musi się gdzieś ukryć. Wcisnęła przycisk, a urządzenie powoli zaczęło ją wciągać. Po drodze zauważyła wąską półkę skalną, wchodzącą płytko w klif tak, że mogła się schronić tam przed spadającymi głazami. Manewrowała liną tak, że hak się odczepił i z powrotem przypięła go do paska. Mógł się jeszcze przydać. Zwinęła się w kłębek, ochraniając ciałem zawinięty przedmiot. Nie mogła tu siedzieć wiecznie. W końcu cała góra się zawali.

                Sebastian patrzył na miejsce, gdzie przed chwilą leżała jeszcze jego pani. Czuł, że żyła. Ale wiedział też, że jest ciężko ranna. Musi jej pomóc. Ogarnęła go zimna, lecz kontrolowana wściekłość.
                Wypluł krew z ust i sięgnął rękoma do tyłu. Złapał Damiena za głowę i zaczął miażdżyć mu czaszkę. Gdy poczuł, że zaczyna się wyślizgiwać, przerzucił go nad sobą. Demon uderzył w kolejną ścianę, która zawaliła się z głośnym hukiem. Lokaj złapał się za pierś w miejscu, gdzie przed chwilą była jeszcze pięść bruneta. Nie mógł przegrać. Nie złamie rozkazu pani.
                W miejscu, gdzie upadł przeciwnik, kamerdyner zaczął ciskać kule energii, by mieć pewność, że już nie wstanie. Coraz to większe kawałki skał spadały w przepaść. Wtedy zauważył kątem oka, że ktoś się do niego zbliża od tyłu. Odwrócił się błyskawicznie  i kopnął Damiena w twarz.
                - Jak ty jeszcze żyjesz? Zmiażdżyłem ci serce – warknął, podnosząc się.
                - Czy aby na pewno? – mruknął.
                Brunet spojrzał na dziurę ziejącą w piersi Sebastiana i znieruchomiał.
                - Nie mów, że… CZYŚ TY DO RESZTY ZWIARIOWAŁ?! – wrzasnął z mocą. – Oddałeś jej swoje SERCE?! Człowiekowi?! Naprawdę oszalałeś!
                Rzucił się na niego, ale lokaj trafił go w twarz i złapał za gardło. W jego dłoni pojawiło się nagle dłucie, ciemne ostrze. Demon spojrzał na nie z przerażeniem.
                - Co ty…?
                - Za moją panią – powiedział lodowato i wbił mu sztylet w pierś.
                Przez chwilę nic się nie działo. Jakby czas się zatrzymał. Patrzyli przez chwilę na siebie.
                - Wybacz… - mruknął do Damiena, a wtedy ten zniknął, pozostawiając po sobie jedno jedyne pióro.

                Kamerdyner opadł na ziemię, wracając do ludzkiej formy. Był ranny i wyczerpany, ale jego krew wrzała. Rzucił się w dół, lecąc w kierunku wątłego płomienia duszy swojej pani. Odbijał się od większych kamieni, szukając wzrokiem dziewczyny.
                Kiedy ją zobaczył, zmartwiał. Siedziała ciasno skulona, a pod nią rosła kałuża krwi. Ściana nad półką skalną zaczęła pękać i było widać, że za chwilę się zawali.
                - Mai! – krzyknął i błyskawicznie znalazł się przy niej.
                Wziął panią na ręce i odbił się od głazu, chcąc jak najszybciej ją stamtąd wydostać. Słyszał jej urywany oddech i przyspieszone bicie serca. W jego głowie kołatała się tylko jedna myśl. Żyj. Żyj!
               

                Ktoś do niej mówił. Słyszała jakby z oddali czyiś głos. Czemu był taki znajomy? Po chwili usłyszała go wyraźniej. Kto to jest Mai? Czy ją też zna? Może to tylko sen? Cóż, tu było jej dobrze. Ciemno i ciepło.
                Wtedy zaczęło wracać jej czucie. A wraz z nim ból. Potworne pieczenie przywróciło jej pamięć. Mai. To ona. Dziewiętnastoletnie dziewczyna, która zawarła pakt z demonem. Teraz ten wolał ją po imieniu. Po raz pierwszy słyszała, żeby ją tak wołał. Takim zrozpaczonym tonem.
                Nagle zrozumiała, dlaczego jest jej tak przyjemnie. Znowu znajdowali się w rezydencji. Był środek nocy, a lokaj trzymał ją w ramionach. Próbował ją obudzić. Ale ona nie chciała.
                Te wszystkie myśli pojawiły się w jej głowie w jednym momencie. Wspomnienia uderzyły ze zdwojoną siłą, razem z cierpieniem. Jęknęła cicho.
                - Mai! – krzyknął lokaj.
                Chciał wyprostować jej ręce, by wyjąć przyciśniętą do jej ciała szkatułkę. Instynktownie mocniej przycisnęła ją do ciała, jednak po chwili zrozumiała intencje Sebastiana i rozluźniła uścisk. Poczuła jak przedmiot, który chroniła cały ten czas, znika, a ona unosi się w powietrzu. Dosłownie. Ułamek sekundy później, została ułożona na łóżku. Demon przewrócił ją na bok i rozerwał resztki koszuli. Zaczął przemywać rany ciepłą wodą. Nie było to przyjemne. Ból skutecznie przywrócił dziewczynę do rzeczywistości. Westchnęła cicho, po czym jęknęła. To nie był dobry pomysł.
                - Mai? Panienko? Proszę wytrzymać, muszę panienkę opatrzyć – mówił. Jego głos był cichy i lekko się trząsł.
                  Zaskoczyło to dziewczynę, ale siedziała cicho. Nie komentowała, kiedy przez przypadek jej dotknął, mimo, że w środku za każdym razem, gdy poczuła jego palce na skórze, przechodził ją dreszcz. Gdy skończył z plecami, owinął ją bandażami i zajął się mniejszymi ranami na dłoniach, głowie, nogach.
                Po wszystkim przykrył ją świeżą kołdrą i w nadludzkim tempie zabrał lekarstwa i resztki opatrunków, by po chwili wrócić. Klęczał przy łóżku, wpatrując się w nią zmartwiony. Wyglądał koszmarnie. Cały poszarpany, pokryty krwią i siniakami, a dziura w jego piersi przyprawiała dziewczynę o mdłości.
                - Przyniosę coś panienc…  
                - Przestań. Żyję. Idź opatrz swoje rany – przerwała mu cicho, zamykając oczy. Nie mogła na niego patrzeć.
                - Ale…
                - To rozkaz.
                - Tak, pani – szepnął i wyszedł.
                Westchnęła cicho. Dzięki zabiegom lokaja, ostry ból zmienił się w irytujące pieczenie. Mimo tego, straciła dużo krwi i była mocno osłabiona. Jednak nie to było jej w głowie. Cały czas miała przed oczami chorobliwie zmartwioną twarz demona. Mimo, że sam ledwo stał, martwił się tylko o nią. Gdyby umarła, mógłby bezkarnie wziąć sobie jej duszę. Ale on za wszelką cenę chciał ją obudzić i przytrzymać przy życiu. Ciągle słyszała jego zrozpaczony głos.
                - Idioto – mruknęła, zasłaniając ramieniem oczy. – Nie nazywaj mnie po imieniu.

                Sebastian stał w łazience i opierał się o zlew. Większość jego ran się już zasklepiła, lecz nadal był słaby. Gdyby teraz ktoś zaatakował jego panią, najpewniej przegrałby. Właśnie… Mai… Kazała mu zająć się sobą, jednak jego myśli cały czas wracały do dziewczyny. Dlaczego się na to zgodził? Pomijając, że złamał chyba wszystkie możliwe zasady, to jeszcze o mało nie dopuścił do ich śmierci. Żałosne. Powinien odmówić, kiedy miał okazję, ale nie mógł…
                Był głupcem. Nie wiedział, co się z nim dzieje. Ostatnio chodził rozproszony, popełniał najprostsze błędy. Musiał wziąć się w garść. Nie zepsuje tego, na co tak ciężko pracował.

                Następnego dnia, znów schludnie ubrany, z wyuczonym uśmiechem, zapukał do drzwi dziewczyny. Niósł na srebrnej tacy, niewielkie, pożywny posiłek, który pomoże jej dojść do siebie.
                - Panienko? Przyniosłem śniadanie.
                - Wejdź – usłyszał słabą odpowiedź.
                Chciał wejść i zacząć swój wywód na temat dania, ale gdy zobaczył dziewczynę, zamarł. Miała sińce pod oczami i była chorobliwie blada. Patrzyła na drewnianą część baldachimu.
                - Jak się panienka czuje? – spytał cicho.
                - Żyję – odparła chłodno.
                Lokaj nie odpowiedział. Postawił tacę na stoliku i podszedł do pani.
                - Mogę sprawdzić panienki opatrunek? – spytał.
                Dziewczyna odwróciła się na bok. Bandaż miał liczne plamy krwi, jednak nie było jej na tyle dużo, by zacząć się obawiać o życie pani.
                - Muszę zmienić bandaże – oznajmił, czekając na odpowiedź. Przeliczył się.
                Między nimi panowała niezręczna cisza. Rany nie wyglądały tak źle jak poprzedniego dnia. Zaschnięte strupy zatamowały krwotok, nie pojawiły się również żadne ślady zakażenia. Demon odetchnął z ulgą.
                Gdy skończył, z powrotem przykrył ją kołdrą. Cały czas leżała na boku tak, że kamerdyner nie widział jej twarzy.
                - Sebastian? Wyleczyłeś już się? – spytała cicho Mai, głosem pozbawionym emocji.
                - … Tak, panienko – odparł zdziwiony.
                - Rozumiem. Możesz już iść – powiedziała.
                Tak zrobił. Ruszył po schodach w dół, próbując pozbierać myśli. Martwiła się o niego? Nie… to niemożliwe. Jednak to, że on niepokoił się o nią, też powinno być fikcją. Coś się zmieniło. A on nie mógł tego powstrzymać.

                Dziewczyna wstała powoli z łóżka, starając się ruszać na tyle ostrożnie, by nie poodrywać strupów na plecach. Usiadła na krześle i uniosła pokrywę. Ręce jej się trzęsły. Dzisiaj lokaj przygotował jej owsiankę z różnymi ziarnami i rodzynkami oraz sok żurawinowy. Do tego pokroił jabłko na cząstki i wyciął w nich wymyślne wzory. Nie wiedziała czemu, ale na ten widok coś zakuło ją w sercu. Idiota. Sam się pogrąża. Będzie musiała z nim porozmawiać. Ustalić pewne zasady. Z tym postanowieniem sięgnęła po łyżkę i zaczęła jeść.

                

~~*~~

             Hejka, mam nadzieję, że rozdział Wam sie spodobał :) Osobieście, nie jestem zbytnio zadowolona, ale mam małe załamanie nerwowe, więc na nic nie mam ochoty... (Przeklinam durnych nauczycieli i ich durne "pomocne" sprawdziany powtórkowe!) 
Wybaczcie, że jest tak krótko, postaram się to nadrobić ^^  A na razie proszę o szczere opinie i natchnienie w komentarzach :3 
            Pozdrawiam!